niedziela, 28 października 2007

Polacy w Kanadzie również głosowali...

Opadają powoli emocje po wyborach. Można spokojnie przeanalizować jak głosowali Polacy. Niestety na razie na stronach PKW nie ma wizualizacji wyników w poszczególnych powiatach czy wręcz gminach. Są protokoły aż tak bardzo zdeterminowany nie jestem... Może jeszcze się coś takiego pojawi tak jak w roku 2005.
Niestety próżno również szukać wyników z obwodów zagranicznych. W prasie były informacje co do wyników w Stanach Zjednoczonych czy niektórych państwach europejskich. Jak zwykle zabrakło informacji o Kanadzie. Nie wiem jak można tak ignorować państwo, w którym swoje polskie pochodzenie deklarowało w 2001 roku ponad 817 tys. osób. Oczywiście związki z krajem z czasem się rozluźniają. Młodsze pokolenie przyznaje się do polskości ale najczęściej już nie mówi po polsku...
W Kanadzie utworzono pięć komisji obwodowych. Jedną w ambasadzie w Ottawie, dwie w konsulatach w Toronto i Vancouver oraz dwie w konsulatach honorowych w Edmonton i Calgary. Nie bawiąc się w subtelności w tych 5 obwodach oddano 4 714 ważnych głosów. Najwięcej oczywiście w Toronto (3298), potem w Vancouver (481), Ottawie (415), Edmonton (368) i Calgary (252). Wszędzie zdecydowanie wygrywał PiS. Najmniejsze poparcie uzyskał w Vancouver ale i tak zagłosowało tam na tą partię prawie 50% wyborców. Nie będę przedstawiał wyników w każdym obwodzie, zainteresowani mogą kliknąć na linki powyżej. Przedstawię tylko zbiorcze zestawienie:
  • PiS – 69,28%, PO – 24,12%, LiD – 3,10%, LPR – 2,02%, PSL – 0,55%, Partia Kobiet – 0,38%, PPP – 0,36%, Samoobrona – 0,19%.
Zasadniczo taki wynik wyborów nie budzi zdziwienia. Mamy do czynienia z wynikiem analogicznym do tego w Stanach Zjednoczonych. Stara emigracja, której patriotyzm jest tym większy im związek z krajem staje się słabszy zawsze głosuje na patriotyczną prawicę. Wcześniej przegrywało tam SLD teraz PO. Przez ocean PO wydaje się podejrzana bo nie dość patriotyczna. Nie pomogło również nie zauważone poparcie Lecha Wałęsy. Polonia kanadyjska nie bawi się w subtelności tylko głosuje na głównych graczy. W tych wyborach był to PiS i PO. Pozostałe partie zdobyły wynik czysto symboliczny. Gdyby nie “stare sldowskie złogi” w naszych placówkach dyplomatycznych pewnie LiD nie dostałby nawet 3%.
Zawsze jak patrzę na wyniki wyborów w obwodach zagranicznych zastanawiam się czy ich istnienie jest zasadne. Wliczanie głosów z zagranicy do obwodu warszawskiego (w którym mieszkam) wydaje mi się niesprawiedliwe. Oczywiście tych 4 714 głosów nie ma prawie wpływu na wynik końcowy ale i tak pytanie wydaje się zasadne. Niektórzy postulują odebranie prawa do głosowania Polakom, którzy mieszkają za granicą i tam płacą podatki. Zresztą wielu nie tylko mieszkających za wielką wodą Polaków odmawia sobie tego prawa. Moim zdaniem niesłusznie. Utrzymywanie związków z polonią może przynieść Polsce wiele wymiernych korzyści. Udział w wyborach umacnia związki polonii z krajem. Tylko dlaczego kosztem Warszawy? Dlaczego nie przeznaczyć jednego miejsca w Sejmie (ewentualnie paru miejsc w Senacie) dla polonii. Byłoby to dużo bardziej czytelne. Co więcej stwarzałoby szansę na rzeczywisty wybór przez polonię swojego przedstawiciela. Oczywiście za granicą nie głosują tylko osoby zamieszkałe za granicą. Sam głosowałem w wyborach do PE w Londynie. Ci niech sobie dalej głosują na listę warszawską...

poniedziałek, 22 października 2007

Wraca normalność!!!

O ile byłem pewny zwycięstwa PO to jego skala jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Dzięki wynikom wyborom odżywa we mnie wiara w ludzi. Moje oczekiwania już dawno nie były tak rozbudzone. Ostatnio miało to miejsce, kiedy niespodziewanie po okresie wielkiej “sldowskiej smuty” do władzy wbrew sondażom doszła koalicja AWS-UW. Wtedy nie wszystko udało się zrealizować chociaż ten okres w historii Polski oceniam bardzo pozytywnie. Teraz PO wraz z PSL ma szansę ponownie silni pchnąć nasz kraj do przodu. Wejście do UE rozleniwiło nas, zapadliśmy jako społeczeństwo w dziwny letarg, irracjonalny stan zadowolenia. Na swój sposób PiS również przekonywał nas, że jest dobrze i nic właściwie nie należy robić. Miller i Kaczyński prowadzili podobną politykę, zaniechali reform i skupiali się na administrowaniu krajem. SLD nie chciało przeprowadzać kosztownych społecznie reform by nie stracić poparcia, PiS bo chyba nie potrafiło.
Wreszcie jest szansa na kontynuację wielkiego procesu modernizacyjnego, który pozwoli nam zmniejszać dystans do strach członków UE. Nie tylko ekonomiczny, który w sposób bardzo wymowny obrazują liczby ale również cywilizacyjny. Wierzę, że wreszcie zdyskontowane zostanie nasze wejście do UE i w dużo lepszy sposób zaczniemy wykorzystywać unijne pieniądze. Tylko dzięki poprawie warunków życia jest bowiem szansa na zanikanie ekstremizmu, archaicznej mentalności poddańczej, na której PiS zbija swój kapitał.
Szalenie się cieszę z wygranej PO bo oznacza to odejście od dotychczasowego sposobu uprawiania polityki. Metody sprawowania władzy przez PiS spychały Polskę do kategorii państw postsowieckich. Skończy się wykorzystywanie aparatu państwa dla partyjnych celów, skończy naciąganie prawa go granic wytrzymałości, skończy język demagogi i nienawiści. Mam nadzieję, że przestaniemy żyć w państwie, w którym kampania wyborcza trwa pernamentnie. Nie będzie już polowania na czarownice a wszystkie rozliczenia nie będą gwałciły podstaw systemu prawnego, których początków należy szukać jeszcze w starożytnym Rzymie. Krótko mówiąc mam nadzieję na normalność...
Zwycięska Platforma wcale nie jest jednak w tak dobrej sytuacji jak mogłoby się wydawać. Wiele osób zagłosowało na nią by wyrazić swoje niezadowolenie wobec rządu Jarosława Kaczyńskiego. Teraz PO musi na to zaufanie zapracować, w przeciwnym razie możemy mieć powtórkę z 2005 roku i frekwencję rzędu 35%. Zrobić to może tylko poprzez profesjonalne i sprawne rządu kontrastujące z nieudolnością PiS. Cóż pozostałoby zwolennikom PiS, gdyby PO bez wysiłku i szarpaniny otworzyła archiwa IPN, gdyby bez wielkich słów rozwiązała problem importu mięsa do Rosji czy usprawniła polskie sądownictwo. Co by się działo w głowach stronników PiS gdyby wskaźnik korupcji spadł za rządów PO w sposób zauważalny a nie symboliczny jak za rządów PiS o czym już pisałem.
Musze przyznać, że nie doceniłem wielkości poparcia dla PO. Precyzyjniej nie doceniłem zniechęcenia do PiS. W poprzednim wpisie zgadywałem poparcie dla poszczególnych ugrupowań. Trafiłem właściwie z poparciem dla PiS, LiD i PSL. Nie doceniłem PO, przeceniłem Samoobronę i LPR. Spodziewałem się mimo wszystko odrobinę niższej frekwencji, co pomogłoby zdecydowanie PiS. Z osób, które nie brały udziału w wyborach w 2005 roku prawie 60% zagłosowało na PO. PiS w tej kategorii wyprzedził nawet LiD. Nie doceniłem szczególnie determinacji ludzi młodych. Ich postawa może napawać nadzieją na przyszłość. Nie doceniłem również poparcia wsi dla PO. Kto by się spodziewał, że partia Donalda Tuska otrzyma tam aż 30% poparcia. Zasadniczo jednak moje rozważania z poprzedniego wpisu zachowują aktualność. Teraz czekam na stworzenie rządu i z nadzieją patrzę w przyszłość. Może być tylko lepiej.

piątek, 19 października 2007

Wybory 2007, czyli o tym co może nam przynieść przyszłość...

Niewiele dziś osób w kraju i za granicą nie zdaje sobie pytania kto będzie zwycięzcą niedzielnych wyborów. Pytanie to jest bowiem nadal otwarte. Wydaje się, że PiS nie ma szans na zdobycie takiej liczby głosów, która pozwoliłaby mu stworzyć rząd. Może istnieje jeszcze cień, gdyby udało się wygrać z PO kilkoma procentami i dogadać z PSL i LPR... Nikt chyba już nie traktuje poważnie takiego scenariusza. Sympatycy PiS łudzą się już tylko możliwością sojuszu POPiS, który nie ma szans na realizację. Sytuacja jest analogiczna do tej w 2005 roku. Wtedy wbrew propagandzie PiS po prostu nie opłaciło się Jarosławowi Kaczyńskiemu tworzyć koalicji z silnym partnerem. Znacznie więcej mógł zyskać, gdyby udało mu się przyciągnąć poszczególne osoby z PO lub w ostateczności dogadać się z Samoobroną i LPR, które to aż przebierały nóżkami by dorwać się do władzy.
Podobnie jest teraz z PO. Jakikolwiek sojusz z PiS byłby głupotą, znacznie bardziej opłaca się rządzić samodzielnie. Teraz to Tusk może liczyć na poszczególne osoby z PiS i współpracę z PSL. W ostateczności może zdecydować się na sojusz ze znacznie słabszą od PiS Lewicą i Demokratami. Co więcej widoczne pęknięcie w ugrupowaniu, którego twarzą “tak udanie” był Aleksander Kwaśniewski może zakończyć się różnie. Mam wrażenie, że w PD narasta frustracja. Jej działacze czują się traktowani instrumentalnie przez SLD. Dobra oferta ze strony PO, której program jest przecież PD najbliższy może skłonić tą partię do wyjścia z LiD. Wszystko będzie zależało od tego czy uda się stworzyć rząd większościowy bez LiD. Jeśli tak to do rządzenia wystarczy tylko “nieformalne porozumienie” z Lewicą w sprawie odrzucania ewentualnego weta prezydenckiego.
Mam wrażenie, że PiS zdaje sobie sprawę z niemożliwości zdobycia większości. Celem tego ugrupowania jest dziś już tylko zdobycie takiej liczby mandatów, która pozwoli prezydentowi blokować działania rządu PO. Tylko poprzez utrzymanie stanu wrzenia w polskiej polityce może PiS liczyć na wcześniejsze wybory i ucieczkę od rozliczenia tych wszystkich działań podejmowanych co najmniej na granicy prawa...
  • ARC - PO - 36%, PiS - 32%, LiD - 10%, PSL - 6%.
  • GFK - PO - 34%, PiS - 26%, LiD - 12%, PSL - 8%.
  • OBOP-PO - 44%, PiS - 33%, LiD - 12%, PSL - 8%.
  • PBS - PO - 42%, PiS - 32%, LiD - 12%, PSL - 7%.
  • PGB - PO - 32,9%. PiS - 32,7%, LiD - 18,2%, PSL - 6,1%, LPR - 5,6%.
Sondaże nie dają jednoznacznej odpowiedzi co do tego jak rozwinie się sytuacja. Wszystkie właściwie dają zwycięstwo PO, ale też wszyscy chyba obserwatorzy polskiej polityki podkreślają niedoszacowanie PiS. Przypomina się oczywiście poprzednie wybory. Sytuacja wydaje się jednak trochę inna. Jak słusznie zauważył dr Rafał Chwedoruk tym razem to PO jest partią antyestablishmentową. W Polsce istnieje spora grupa ludzi, która głosuje zawsze przeciwko aktualnie rządzącym. W 2005 roku skorzystał na tym PiS teraz może PO. Nie wiemy również jaka będzie frekwencja. Ja osobiście nie dałbym szans na więcej niż 55%. Zapewne będzie taka jak w drugiej turze wyborów prezydenckich czyli nieznacznie przekroczy 50%. Bardzo liczna grupa wyborców nadal czuje się jak “mięso wyborcze” i nie zamierza uczestniczyć w “tym całym cyrku”. Istotniejsze od frekwencji jest jakie grupy pójdą na wybory. Czy młodzi, którzy zazwyczaj na wybory nie chodzą tym razem zostaną skutecznie zmobilizowani? Spore znaczenie ma również poparcie geograficzne. PiS jest w trudniejszej sytuacji. W miastach walczy z PO i ma małe szanse, na wsiach z rosnącym w siłę PSL. Nie skreślałbym również Samoobrony, która może być bardzo blisko progu wyborczego...
Moim zdaniem na szczególną uwagę zasługuje sondaż Polskiej Grupy Badawczej. Odbiega od innych ale moim zdaniem jest najbliższy faktycznemu rozkładowi głosów. Być może PO ma ze dwa-trzy procenty więcej kosztem LiD. PiS pewnie również kosztem LPR. Gdybym miał dziś przewidywać wyniki wyborów wyglądałoby to tak: PO – 35%, PiS – 33%, LiD – 14%, PSL – 9%, LPR – 4%, Samoobrona – 3%, inne – 2%. Oczywiście proszę traktować to jako zabawę, bo wcale nie wykluczam 40 % dla PO czy zwycięstwa PiS (36 % przy 31% dla PO). W Polsce elektorat jest bardzo płynny i chimeryczny. O frekwencji i w konsekwencji o wyniku może decydować pogoda. Nie ma również gwarancji, że nie wybuchnie jeszcze jakaś bomba. Mnie osobiście wydaje się to mało prawdopodobne bo sprawa Sawickiej pokazuje, że może obrzucić się to przeciwko PiS (jak żart brzmi informacja, że szpital “prywatyzowany przez Sawicką jest już prywatny).
Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak namawiać wszystkich do udziału w wyborach. Może nie jest tak jak chciałby Piotr Najsztub (albo urna albo trumna) ale nie ulega wątpliwości, że to ważny moment dla naszej dość jeszcze kruchej demokracji. Każdy głos jest na wagę złota. Do zobaczenie w punkcie wyborczym, do “przeczytania” po wyborach...

wtorek, 16 października 2007

Minister Kamiński, czyli o granicach bezczelności w polityce

Pan Miecio miał wiele wad. Często widywałem go jak wracał z pracy chwiejnym krokiem, trzymał jednak fason do końca. Jego żona już na progu wyzywała go od pijaków. Nie tracił wtedy rezonu i odpowiadał, że on jak chce to nie pije. I dziś się napił tylko dlatego żeby jutro jej to udowodnić...
Podobny pokrętny sposób rozumowania przedstawił dziś na konferencji pan minister Kamiński. Otóż wmieszał się w kampanię wyborczą, by udowodnić, że się w nią nie miesza. Patrząc w kamery powtarzał nonsensy o konieczności bronienia dobrego imienia CBA. Argumenty o tym, że może to robić po 21 października wzburzyły go, bo przecież “ludzie mają prawo wiedzieć kogo wybierają”. Służby zaś są przecież po to by nie zajmować się walką z korupcją ale taką wiedzę dostarczać. Dlaczego zatem nie zrobił tego tuż po aresztowaniu posłanki Sawickiej?
Oburza mnie, nawet już nie tylko cyniczne wykorzystywanie instytucji państwowych do zwalczania opozycji ale bezczelność działaczy PiS. Dziś był to pan Kamiński, wczoraj pan Kurski chwalący się jak to kupił sobie nowe wideo i nagrywał. Oburza mnie bezczelność pana premiera, który wczoraj zapowiadał, że nie będzie nieczystych zagrań i jednocześnie dziwił się dlaczego o sprawie pani posłanki, której imienia nie bardzo pamiętał tak mało się mówi. Robi mi się niedobrze jak widzę w jak prymitywny sposób próbuje się pokryć własne porażki przez brutalną siłę. Tym bardziej, że PiS robi wszystko to czego wszyscy się spodziewają. Sam w poprzednim wpisie sugerowałem takie działania.
I to chyba jest najbardziej żałosne. Sztab PiS jest moim zdaniem świadomy jak bardzo odrażające działania podejmuje. Robi to zapewne w imię wyższych celów (władza) i strachu przed rozliczeniem przez następną ekipę. Być może jest to dla niego powód do dumy, że “tak sprytnie” udaje im się odwrócić niekorzystne tendencje. Nie zdaje sobie sprawy, że poprzez takie nieczyste zagrania do polityki wkrada się pogarda, pogarda nie tylko dla tych osób, którzy w taki sposób postępują ale i ich ofiar. Opozycja ma poczucie głębokiej krzywdy a wraz z nią i spora część społeczeństwa. W demokracji są pewne granice, których w imię ładu społecznego przekraczać się nie powinno... PiS powinien zdawać sobie sprawę z tego, że budzi to w ludziach opór i wzmaga postawy rewanżystowskie. Powinien pamiętać, że to głębokie poczucie kłamstwa było przyczyną upadku rządu SLD i dojścia PiS do władzy.

sobota, 13 października 2007

PiS w defensywie czyli parę refleksji po piątkowym wieczorze przed telewizorem...

Zawsze staram się pisać o problemach a nie jednostkowych wydarzeniach. Chciałbym, by wpisy mimo upływu czasu nadal zachowywały aktualność. Zdarzenia mają być tylko pretekstem do opisania szerszego kontekstu. O naiwności mojego podejścia świadczą statystyki, blogowe wpisy podzieliły los wczorajszych gazet. Interesujące jest tylko najnowsze wydanie, nikomu nie chce się sięgać dalej. Niemniej czasem warto odnieść się również do bieżących wydarzeń, chociażby ze względu na ich przełomowość. Takim przypadkiem jest moim zdaniem wczorajsza debata pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem.
Irytuje mnie komentowanie debaty w kategoriach “kto wygrał, kto przegrał”. Na razie nie sposób tego oceniać. Częściową odpowiedź na to pytanie dadzą dopiero pierwsze sondaże. Nie ulega jednak wątpliwości, że to Donald Tusk zaprezentował się zaskakująco dobrze i to on ma zdecydowanie większe szanse na wyciągnięcie z niej realnych korzyści. Najcenniejszą zdobyczą jest jeśli nie obalenie to przynajmniej poważne naruszenie dotychczasowego wizerunku Tuska uporczywie upowszechnianego przez propagandę pisowską. Debata pokazała, że wcale nie jest tak jak chciałby Jarosław Kaczyński. Tusk zaprezentował się jako bardzo poważny polityk, zdecydowany, z poczuciem humoru, który nie tylko nie przestraszył się pana premiera ale wydał mu bitwę na własnych warunkach. Bardzo udanie wszedł w rolę atakującego dotychczas zarezerwowaną dla Kaczyńskiego. W tym kontekście ataki pana premiera na rządy Suchockiej i Bieleckiego wyglądały żałośnie...
Niezależnie od tego jak politycy się zaprezentowali, debata nie miałaby aż tak dużego znaczenia gdyby nie fakt, że mieli szansę ją obejrzeć ludzie w dużej mierze pozbawieni możliwości zapoznania się z racjami PO. Ciekawe wyniki przedstawiają badania PBS dla GW, które dotyczą relacji między oglądaniem danych stacji telewizyjnych, słuchaniem stacji radiowych czy czytaniem gazet a preferencjami wyborczymi. Nikogo nie zaskakuje chyba, że wśród widzów programów informacyjnych w telewizji publicznej zdecydowanie wygrywa PiS (40% przy 28% dla PO). Dzięki debacie “miękki elektorat” partii rządzącej, bo taki też istnieje ma chociaż szansę na refleksję nad swoją decyzją 21 października. To właśnie ta grupa wyborców, sprzyjająca PiS ale bez przesadnego zacietrzewienia miała szansę zobaczyć Tuska zupełnie innego niż dotąd prezentowanego w telewizji publicznej. Spora część i tak zagłosuje na PiS ale wykpiony w debacie obraz polityka z “wilczymi oczami czy zębami” stał się nieaktualny. Nawet bardziej fanatyczni zwolennicy PiS będą na Tuska reagować dużo bardziej ostro ale z większym respektem...
Podobny efekt PO chciałaby chyba osiągnąć wśród słuchaczy Radia Maryja (preferencje odpowiednio: PiS - 74%, PO – 6%). Stąd inicjatywa Donalda Tuska by “porozmawiać” ze słuchaczami tej rozgłośni. Sześć procent to wynik mniejszy nawet niżby wynikało z rachunku prawdopodobieństwa. Nawet niewielkie przesunięcie elektoratu w stronę PO jest na wagę złota, zważywszy, że oznacza to automatyczny ubytek poparcia dla PiS.
Platforma co zaskakuje jednak chyba lepiej zaplanowała końcówkę kampani wyborczej. 21 października pamięć o debacie Kaczyński – Tusk będzie nadal żywa. To samo zresztą z debatą Kwaśniewski – Tusk, o ile się ona odbędzie. Oczywiście lider PO nie musi być wcale jej zwycięzcą. Niewygodna może być dla niego rola faworyta. Z drugiej jednak strony nadal może być stroną atakującą. Może wejść trochę w skórę Kaczyńskiego oskarżając SLD o prowadzenie takiej polityki, której konsekwencją są rządy PiS. Tak czy inaczej nieobecny może stracić sporo... A dla PO chyba cenniejsza jest nawet “utrata” na rzecz LiD 3% i “zyskanie od” PiS 2%. System wyborczy premiuje bowiem zwycięzcę i dlatego wygrana nawet przy mniejszym poparciu zaowocuje większą liczbą mandatów niż porażka przy poparciu większym... Dlatego ostatnia wielka debata tej kampanii może być bardzo równie ostra co wczorajsza.
Nie wiem jak zachowa się PiS. Poczucie porażki wśród sztabowców niezależnie od tego co teraz głośno mówią jest dojmujące. Można więc oczekiwać działań, które pozwoliłyby odzyskać inicjatywę i zrehabilitować się za “wpadkę” podczas debaty z Tuskiem. Niestety może to oznaczać następne brutalne ataki na przeciwników politycznych przy użyciu CBA, ABW, prokuratury czy innych związanych z PiS instytucji państwowych (przypadek Kwaśniewskiego obrazuje jak bardzo zaskakująca może to być instytucja).
Na koniec chciałem jeszcze wrócić do samej debaty. Tym razem dziennikarze wypadli dużo lepiej, niestety stacje przygotowujące ją nie stanęły na wysokości zadania. Dla mnie jest skandalem, że prawa do transmisji nie uzyskała Superstacja. Takie debaty to nie mecze piłki nożnej, do których transmisji trzeba wykupywać prawa. Oburza mnie nie tylko postępowanie telewizji publicznej ale również tvn. Mam nadzieję, że to ostatni taki przypadek w tej kampanii wyborczej. Nie można mówić o pluralizmie mediów i eliminować w nieczysty sposób niewygodnych graczy. Paradoksalnie to w Superstacji oprawa debat jest znacznie ciekawsza. To co zrobiło tvn24 to szczyt głupoty. Jak można zapraszać polityków by komentowali debatę, Schetyna i Brudziński powiedzieli to co mieli powiedzieć, to samo Kwaśniewski i następni politycy. O ile ciekawiej było w Superstacji, gdzie zaproszeni przez Janinę Paradowską analizowali ją publicyści...

środa, 10 października 2007

PiS partią lewicową? - pytanie o tożsamość ideową tej formacji

We wczorajszym Dzienniku Jan Wróbel zastanawia się, kiedy PiS przekształci się w partię lewicową. Analizuje poszczególne jej działania, które jego zdaniem nieuchronnie partię braci Kaczyńskich do tego zbliżają. Podobne głosy słychać ze strony działaczy i zwolenników PO. Ja “od zawsze” stałem się przekonywać, że PiS jest partią prawicową, archaiczną i paternalistyczną, która przypomina trochę brytyjskich torysów po II wojnie światowej. Dla współczesnego prawicowca wydaje się niemożliwy fakt dokonywania nacjonalizacji i uchwalania praw socjalnych przez torysów. Teraz muszę jednak trochę skorygować swój punkt widzenia. Redaktor Wróbel ma jednak trochę racji, szereg posunięć tego rządu nie wynika z konserwatywnego poczucia przyzwoitości, to jednak coś innego. PiS to jednak nie torysi z 1945 roku ani też nowa potencjalna partia lewicowa.
By zrozumieć fenomen PiS trzeba przyjrzeć się jakie poglądy w tej formacji dominują. Okaże się, że nie da się umiejscowić tej partii na klasycznej osi prawica – lewica. Bo cóż łączy Zytę Gilowska z Ryszardem Benderem (oprócz Lublina:)), Joannę Kluzik-Rostkowską z Anną Sobecką, Pawła Zalewskiego z Anną Fotygą, Jacka Kurskiego z Kazimierzem Michałem Ujazdowskim itd. Z pewnością nie wspólnota poglądów i wartości. W stabilnych demokracjach ci ludzie nie mogliby się znaleźć w jednej partii. W PiS jest to możliwe bo PiS jako taki nie jest partią ani prawicową ani lewicową. Jest partią protestu, wobec III RP, jej prawdziwych i wyimaginowanych grzechów. Na krytyce PiS zbił swój kapitał polityczny i tylko dzięki niemu ma tak wysokie notowania. Jak na klasyczną partię protestu przystało łączy ludzi o bardzo różnych poglądach. Nie ma to i tak większego znaczenia bo to lider i tak decyduje o wszystkim. To on ich jednoczy, w zamian za posłuszeństwo mogą bowiem liczyć na władzę. Siedzą więc chicho, gdy partia robi rzeczy sprzeczne z ich poglądami, gdy zatraca się w populizmie (w przypadku partii protestu to normalne) a nawet łamie prawo. Tylko najmniej odporni odchodzą, co nie jest aż takim wielkim problemem. Dopóki istnieje, to coś co stało się przyczyna ich sukcesu mogą czuć się bezpiecznie. PiS nie traci bo nadal potrafi narzucać większości mit III RP odpowiedzialnej za całe zło.
Odwołanie się do kasty “wykluczonych” nie powoduje, jak chce tego Jan Wróbel od razu przesuwaniem się partii na lewą stronę sceny politycznej. PiS dzięki swojej retoryce odwołuje się do grup o sprzecznych interesach i znajduje u nich poparcie. Dla jednych jest prawicową partią narodową, dla innych jest wrażliwy na potrzeby biednych, dba o interesy rolników, małych przedsiębiorców, obniża podatki, zwiększa pomoc społeczną itd. Wielość ludzi o różnych poglądach w PiS dodaje jej wiarygodności. Nikogo nie dziwi, że wspiera ją z jednej strony Ryszard Bugaj a z drugiej o. Tadeusz Rydzyk. Każdy widzi w PiS coś trochę innego, ignorując w imię walki o IV RP to co dla niego niewygodne. W tym jest trochę podobny do pierwszej Solidarności tyle, że cel walki jest z gruntu fałszywy...
Taką nieokreśloność przekłada się również na program. PiS jest szalenie wyrazisty ale niestety najczęściej w kwestiach drugorzędnych. Co więcej wyrazistość ma związek z wyrażanym niezadowoleniem. Gdy pytamy o gospodarkę słyszymy o korupcji i oligarchach. Rozwiązanie tych spraw jest wystarczającym warunkiem do tego by funkcjonowała ona wspaniale. Pytamy o politykę zagraniczną słyszymy, że wystarczy wstać z kolan. Oczywiście i tu nie widać programu pozytywnego. I tak jest właściwie w każdej dziedzinie. Chyba tylko PiS udało się przekuć własne porażki w sukces. Rewolucyjna retoryka uchroniła przed klęską w sytuacjach zdaje się beznadziejnych. Decyzje podejmowane są na bieżąco, często przez ludzi przestraszonych czy to antykorupcyjnej nagonki czy to własną niekompetencją. PiS jest partią, która tak naprawdę sprzedaje nam “prawdę” o tym co jest nie tak. Doskonale wsłuchuje się z lęki i kompleksy Polaków, szczególnie tych najbiedniejszych i najgorzej wykształconych. Tyle tylko, że to nie świadczy o jego lewicowości. Kilka chaotycznych ruchów, które mają na krótko odpocząć od problemu nie świadczy o ideowej ewolucji tej formacji.
Celem PiS jest zdobycie władzy. Dla takich ludzi jak bracia Kaczyńscy, którzy już zdawali się być na śmietniku historii jest ona czymś w rodzaju afrodyzjaku. Upajają się nią, wreszcie mogą pokazać tym wszystkim, którzy nie uwierzyli wcześniej w ich wielkość kto tu rządzi. Nie tylko braci Kaczyńskich dopadła choroba megalomani. Cały PiS, który tak niespodziewanie dorwał się do władzy nabrał przekonania o swojej niezwykłości. Dla innych młodszych władza to spełnienie ich młodzieńczych fantazji. Nic dziwnego, że zachowują się jak chłopcy. Bawią się mieszając z błotem nawet rzeczy dotąd święte. Mnie osobiście najbardziej przygnębia olbrzymia grupa cynicznych i bezideowych “gówniarzy”, którzy dla władzy, kariery i swojego wodza zrobią wszystko. Czy owa bezideowość może być oznaką lewicowości?
Brak klarownego programu, który kształtowałby się przez dziesięciolecia zmusza do określenia miejsca PiS na scenie politycznej ze względu na wykrzykiwane hasła. W rewolucji, która jest celem tej partii nie ma miejsca na jednoznaczne określenie swojej tożsamości. Bezideowość partii doskonale obrazuje obecność w rządzie takich ludzi jak Zyta Gilowska czy Zbigniew Religa. Są oni najemnikami, którzy mają wypełnić kompetencyjna pustkę. Kreowani jako autorytety w pewnej dziedzinie nie mają szans na realizację swoich autorskich pomysłów. W PiS bowiem nie wiadomo dokładnie co należy robić. Określone jest tylko to czego robić nie wolno... Płytkość i miałkość skrywać się może tylko za coraz bardziej radykalną populistyczną retoryką. Nastawienie się na zdobywanie władzy też ma swoje gorsze strony, po pewnym czasie okazuje się, że nie ma czego już odzyskiwać.
Niestety, koszty rządzenia przez taką partii jak PiS są bardzo wysokie. Wystarczy przyjrzeć się bliżej rządom słowackiego Ruchu na Rzecz Demokratycznej Słowacji (HZDS) by wyrobić sobie o tym pojęcie. Takie partie jak PiS nie stają się lewicowe bądź prawicowe, bo zasadniczo nie akceptują pluralizmu. Chcą łączyć różne opcje, najczęściej odwołują się dlatego do pojęcia narodu. W ten sposób przełamują klasowe, religijne czy inne podziały. Są tylko nasi “dobrzy” i inni “źli”, którzy knują przeciwko nam “prawdziwym”, “normalnym” Polakom. Jan Wróbel słusznie zauważa, że PiS unika słowa lewica, nie nadaje mu pejoratywnego wydźwięku. Nie czyni tego jednak dlatego, że zmierza ku lewicowości ale dlatego, że ten podział nie ma dla tej partii zasadniczego znaczenia. Nie powinien budzić zdziwienia fakt, że PiS nie odnajduje się w ramach Parlamentu Europejskiego. Nie jest w stanie dogadać się z partiami prawicowymi i lewicowymi. W PE to PO jest w Europejskiej Partii Ludowej skupiającej większość europejskich partii prawicowych. Z PiS nie chcą współpracować nawet znani z antyeuropejskości brytyjscy torysi. W skład Europejskiej Unii Narodów wchodzą tak demokratyczne partie jak neofaszystowski włoski Sojusz Ludowy, populiści z krajów bałtyckich czy populistyczna Duńska Partia Ludowa. A tak, i Samoobrona RP... W tym kontekście należy mieć nadzieję, że PiS zaniknie i zrobi miejsce dla nowoczesnej lewicy i nowoczesnej prawicy. W innym przypadku narażamy się na to, że Polska zostanie w UE skansenem. Nie wiem jak zwolennicy PiS ale dla mnie to przygnębiająca perspektywa...

czwartek, 4 października 2007

Kocham pana, panie Ziobro...

Niepostrzeżenie zapadł zmrok. Z coraz większym trudem przychodziło mi czytanie. Litery powoli zaczęły się zlewać. Jak tak dalej pójdzie to czeka mnie wizyta u okulisty. Utratę wzroku tylko w niewielkim stopniu zrekompensuje mi głęboka bruzda na czole i zmarszczki wokół oczu. Zacznę wyglądać wreszcie jak intelektualista i to jest zawsze coś. Trudno mi było się skupić na panu Jose i zakamarkach Archiwum Głównego. Pomyślałem, że już ten cholerny komunista dostanie za swoje a jego książki zostaną po cichu wycofane z bibliotek. Zawraca mi głowę takimi pierdołami... Nie byłem w najlepszym nastroju, oj nie byłem.
Trudno jednak cieszyć się życiem leżąc w łóżku. Właściwie nie czuję się źle, mam niewielką gorączkę i zapchane zatoki. To mnie dodatkowo irytuje bo co ze mną jest nie tak, że nawet chorować nie potrafię na poważnie.W końcu musiałem odłożyć książkę bo zapadające ciemności już nie pozwalały mi na czytanie. Najbliższa żarówka była w odległości dobrych 2 metrów więc szybko doszedłem do wniosku, że nie jestem jeszcze gotowy na tak duży wysiłek. Przez chwilę pomyślałem by chociaż włączyć jakąś płytę. Pilot leżał na wyciągnięcie ręki, zrezygnowałem jednak bo miałem już dość płyty Bat For Lashes. Zmiana na inną oczywiście wiązałaby się ze zbyt dużym wysiłkiem...
Gdy moja depresja sięgnęła szczytu usłyszałem jak moja komórka łączy się z siecią. Moja wieża jest na to szalenie czuła. Łzy radości napłynęły mi do oczu, bo zrozumiałem, że nie muszę być wcale sam. Być może po drugiej stronie jest minister Ziobro i wsłuchuje się w moją niedolę. Instynktownie doprowadziłem się do porządku, poprawiłem włosy i poduszkę. Poczułem, że ten mój bezruch i milczenie musi być dla niego strasznym zawodem. Chciałem rzucić chociaż parę ciepłych słów ale nie potrafiłem... Wszystkie te moje ataki na PiS, bluźniercze myśli i słowa sprawiły, że poczułem się niegodny.
Doceńcie moi kochani iluminację, to jedyny niezawodny sposób dochodzenia do prawdy. Najlepiej osiągnąć to poprzez kontemplację słów pana Ziobro przy 38 stopniowej gorączce. Wyznawcy szkoły Prawdy na Skróty, zastępują umartwianie się, które do owej gorączki prowadzi alkoholem. Jednak ta metoda nie jest aż tak skuteczna, niemniej pozwala na osiągnięcie co najmniej zrozumienia słów pana ministra. Innych metod nie polecam bo często są niezgodne z prawem.
To czego ja doświadczyłem było cudowne. Zrozumiałem dlaczego PiS cieszy się aż takim poparciem, dlaczego wszystkie te niekochane przez swoich wnuków babcie tak kochają naszego pana Ziobrę, dlaczego wszyscy samotni i opuszczeni przez Boga i historię oddają mu taką cześć. Otóż on jest zawsze z nimi/nami, w naszych telefonach komórkowych, skrzynkach mailowych, zus - owych archiwach. Pyta o nas naszych sąsiadów, znajomych a nawet bliskich. Jest jak dobry ojciec, za zło ukarze a za dobro nagrodzi. On nas zauważa, nadaje naszemu życiu sens, daje siłę. Chce towarzyszyć każdemu z nas niezależnie od pory i okoliczności. Nietzsche może sobie oznajmiać śmierć Boga, jest on nam już niepotrzebny bo mamy jego, pięknego młodzieńca z Krakowa, który jest zawsze z nami.

poniedziałek, 1 października 2007

Siła spokoju, czyli o tym dlaczego PSL może być największym wygranym październikowych wyborów

Zapewne większość z nas zadaje sobie pytanie, która partia po wyborach będzie tworzyła rząd. Moim zdaniem największe szanse ma na to nie PO, nie PiS i nie LiD ale PSL. Niezależnie od tego, która partia wygra te wybory będzie musiała szukać wsparcia. Zdobycie większości pozwalającej na stworzenie jednopartyjnego rządu nie wydaje się możliwe. W każdym razie bez wielkiego trzęsienia ziemi na scenie politycznej. A w zawieraniu koalicji żadne ugrupowanie nie jest aż tak łakomym kąskiem jak PSL. Co więcej wynik wyborczy tej partii moim zdaniem będzie znacznie większy od tego wskazywanego przez sondaże. PSL jest przecież partią, która właściwie wygrała wybory samorządowe tam gdzie wygrać mogła.
Zdaję sobie sprawę, że ten sukces nie musi automatycznie się przekładać na wynik w wyborach parlamentarnych. Jednak obsadzenie tak wielu miejsc w samorządach daje podstawy do skutecznego prowadzenia kampanii wyborczej. Nie mogą na to liczyć inne mniejsze partie, które podobnie jak PSL zdają się być usuwane w cień w mediach ogólnokrajowych. Nie stać ich na drogie spoty reklamowe, czy spektakularne konwencje. Nie mogą liczyć na debatę z liderami PO, PiS czy LiD. Poparcie działaczy samorządowych i tradycyjna kampania wyborcza polegająca na spotkaniach bezpośrednich z wyborcami (na co tylko PSL jest przygotowany organizacyjnie) może być więc bezcenna. Dlatego PSL ma moim zdaniem dużo większe szanse niż Samoobrona i LPR na wejście do sejmu. Tym bardziej, że nie skompromitowało się udziałem w rządach braci Kaczyńskich...
Co więcej klimat wokół PSL jest dużo lepszy dziś niż przed dwoma laty. Wtedy była to ta partia skazywana przez wielu na zniknięcie ze sceny politycznej, wewnętrznie rozdarta z problemami finansowymi, skompromitowana rządami z SLD, oskarżana o zdradę interesów polskich rolników w negocjacjach akcesyjnych. O ile SLD była postrzegana jako całe zło w polskiej polityce to PSL właściwie była tylko jej łagodniejszą wersją na wsi. Dzięki umiejętnej polityce kierownictwa ludowców i sprzyjającej sytuacji na scenie politycznej udało się całkowicie zmienić jej image. Teraz postrzegana jest jako umiarkowana siła, wolna od radykalizmu w działaniu i myśleniu, która może wnieść dużo dobrego do polskiej polityki. Wiele osób widzi nawet w PSL alternatywę dla uczestników wojny PiS–PO i LiDu, który nie do końca jeszcze chyba przestał być obwiniany za “załamanie się III RP”. Wielu ludzi, nawet w dużych miastach zastanawia się czy nie poprzeć ludowców. Lech Wałęsa deklaruje, że popiera PSL chociaż zagłosuje na PO.
Taka sprzyjająca partii atmosfera w połączeniu z rozbudowaną w terenie strukturą może sprawić, że PSL osiągnie wynik prawie dwucyfrowy. W kampani wyborczej na razie dystansuje Samoobronę wyraźnie. Sukces o jakim napisałem nie będzie jednak możliwy bez wygranej na wsi z PiS i odgrzebanym na czas wyborów PSL Piast. Trudno na razie przewidzieć wynik starcia między tymi partiami bo walka toczy się dziś na piwie po niedzielnych nabożeństwach, w punktach skupu mleka czy żywca a nie w telewizji czy prasie. PiS chwali się sukcesami, których aż tak wiele przecież nie było a PSL “informuje” o postulacie PiS zniesienia dopłat do rolnictwa. Nie muszę przekonywać, że dla rolników jest to gorsze niż zamach na niepodległość. Jeśli się więc uda przekonać wieś, że PiS nie reprezentuje rolników PSL może odnieść bardzo dobry wynik wyborczy. Co więcej może pozbawić PiS szansy na pokonanie PO.
Nieprzypadkowo obie zabiegają o podobny elektorat. Zasadniczo wydaje się, że ludowcom jest bliżej do PiS niż “laickiej” i liberalnej PO. Nie należy więc przesądzać ich ewentualnej współpracy. Zdziwić się więc mogą “wykształciuchy”, które wesprą PSL a po wyborach otrzymają koalicję PiS-PSL-LPR. Jest to oczywiście możliwe chociaż bardziej jednak prawdopodobna jest współpraca z PO. Elektoraty tych partii są względem siebie komplementarne i nie grozi PSL w takim układzie powtórzenie losu Samoobrony. Istnienie PSL Piast będzie chyba wystarczającym ostrzeżeniem przed współpracą z PiS. Oczywiście można wyobrazić sobie koalicję PO-PiS czy PO-LiD. Pierwsza możliwość nie jest jeszcze chyba możliwa, przynajmniej nie bez rozłamu w którejś z tych dwu partii. W drugim oba ugrupowania mogą nie mieć większości, która skutecznie by mogła przegłosować prezydenckie weto. Zasadne będzie więc wciągniecie trzeciego partnera do rządu. Tak czy inaczej PSL może być największym zwycięzcą październikowych wyborów. A w ostateczności partią, która może najwięcej zyskać...