czwartek, 27 września 2007

Raport Transparency International, czyli o oszałamiającym sukcesie krucjaty antykorupcyjnej partii rządzącej

Nic aż tak bardzo nie kojarzy się z PiS jak walka z korupcją. To chyba główny najbardziej nośny punkt programu tej partii i powód jej sukcesu. Słuchając wypowiedzi współrodaków można odnieść wrażenie, że nadal wielu wierzy w to, że PiS podjął zdecydowaną walkę z korupcją. Dlatego z dużą ciekawością czekałem na nowy raport Transparency International. Zawarte w nim dane mogą być powodem do dumy dla braci Kaczyńskich. Wskaźnik indeksu percepcji korupcji poszybował w górę uzyskując 4,2 w dziesięciostopniowej skali. To poprawa w stosunku do ubiegłego roku o pół punktu... Dzięki wysiłkom PiS Polska już dogania takie wolne od korupcji kraje jak Kuba, Samoa czy Namibia. Co więcej już nie jest najbardziej skorumpowanym krajem w UE. Za nami znajduje się Bułgaria i Rumunia. Teraz priorytetem w polskiej polityce zagranicznej powinny być starania o przyjęcie do UE Albanii, Serbii czy Mołdawii bo dzięki temu nasz sukces w walce z korupcją byłby jeszcze lepiej widoczny. Mimo wzrostu wskaźnika nadal zajmujemy 61 miejsce na świecie. Do wyniku z 1996 roku nadal nam jednak sporo brakuje (5,6).
Oczywiście wskaźnik nie do końca oddaje rzeczywistą korupcję. Przy jego ustalaniu jest istotne wiele czynników często subiektywnych. Mam wrażenie, że to właśnie one są główną przyczyną jego wzrostu. Jak twierdził poseł Giżyński, spektakularne aresztowania i atmosfera psychozy musiała doprowadzić do sytuacji, w której dawanie i branie łapówek nie wydaje się już tak bezpieczne. Oczywiście dotyczy to głównie lekarzy otrzymujących alkohole od pacjentów a nie “oligarchów” czy polityków, którzy odpowiadają za wielomilionowe kontrakty. Tu PiS robi wiele, by zniknęły mechanizmy zapobiegające korupcji. Tym przecież skutkuje upraszczanie przetargów czy też całkowita rezygnacja z nich. Nie jest tajemnicą, że im więcej władzy jest dane urzędnikowi tym zagrożenie korupcją większe. Niestety PiS tego zdaje się nie rozumieć. Chęć kontrolowania wszystkiego i centralizacji wszelkich decyzji staje się coraz większa. Osłabia się procedury zapobiegające korupcji zastępując je strachem, podobnym do tego jaki wzbudzała inkwizycja. Paradoksalnie najwięksi zawsze znajdą coś co decydentom się spodoba. Nie musi obawiać się np. pan Solorz swojej przeszłości, bo może wywalić jednego dziennikarza, zmieni trochę ramówkę i wszyscy są zadowoleni. Najwięcej cierpią średni przedsiębiorcy poddawani ciągłej kontroli. Na razie sytuacja na rynku jest na tyle dobra, że nie rezygnują ale na dłuższą metę może stać się to nie do zniesienia.
Być może strategia PiS miałaby jakiś sens, gdyby działania podejmowane przez rząd stworzony przez tą partię były podjęte na określony czas i były prowadzone w profesjonalny sposób. Temu przecież miało służyć CBA, które zajmuje się wieloma rzeczami ale niekoniecznie walką z korupcją. Zmiana mentalności Polaków, napiętnowanie korupcji jako czegoś złego jest ważne. Ale to tylko warunek wstępny do tego by skutecznie z nią walczyć. Działania podejmowane przez PiS zdają się jednak sprzyjać korupcji w niedalekiej przyszłości..
Wracając do raportu warto zauważyć, że zmienił się lider. Miejsce pierwsze straciła Finlandia na rzecz Danii. Na ostatnim znalazła się Somalia. Nie będę zamieszczał całej listy, bo przecież znacznie łatwiej jest wejść na strony Transparency International. Reasumując jest trochę lepiej, ale nie ma powodu do samozachwytu. Czekam na raport w przyszłym roku...

niedziela, 23 września 2007

PiS nie jest wrogiem demokracji!!!!!

Bezsilni wrogowie najlepszej od szesnastu lat władzy ze wściekłością wykrzykują tezę o końcu demokracji. Wynajdują jakieś tam nieprzekonujące przykłady naruszania demokracji. Nie chcą zauważyć, że PiS jako zwycięzca wyborów czerpie swoją legitymizację z woli narodu i dlatego może wszystko. To ci przeklęci liberałowie chcąc zabezpieczyć przywileje elit wymyślili szereg instytucji takich jak niezależne sądy, Trybunał Konstytucyjny, KRRiTv. Szereg procedur została tak wymyślona, by osłabić skuteczność w działaniu rządu. Bo przecież chociażby takie “prawa obywatelskie”, wymysł liberałów niechętnych państwu i wszystkiemu co dla narodu święte skutecznie chronią wszelkich przestępców i aferzystów. Dlaczego więc nie można uchwalić ustawy, która znosiłaby te wszystkie ograniczenia? Rząd mógłby wtedy skutecznie zwalczać przestępczość, zamknąć usta wszystkim tym głosicielom szkodliwych dla narodu poglądów. Demokracja przecież to taki ustrój, gdzie decyduje wola większości. A ta powinna objawiać się również w sferach dotąd dla niej zastrzeżonych. Dlaczego obywatele nie mogą wypowiedzieć się za karą śmierci, przyjęciem euro, zakazem homoseksualizmu, zakazem obecności żydów w życiu publicznym, wykluczeniem Niemców z UE a nawet włączeniem USA jako 17 województwa.
Otóż wszystkiemu jest winna konstytucja, uchwalona przez liberałów i dla liberałów. Właściwie więc nie czerpie ona legitymizacji z narodu. Owszem było jakieś referendum ale to było dawno i ludzie zagłosowali tak a nie inaczej bo media były stronnicze. Teraz zagłosowaliby inaczej i to jest “oczywista oczywistość” i dlatego nawet nie ma co robić referendum... Dla ekipy PiS nie ma wątpliwości, że konstytucja jest czymś co ją bardzo boleśnie uwiera. Stąd często podejmowana działania są tylko bardzo luźnymi wariacjami na jej temat. Czy jest to dowód na koniec demokracji? Moim zdaniem zdecydowanie nie.
Co więcej uważam, że dzisiejszy rząd ma dużo bardziej demokratyczny stosunek do rzeczywistości niż poprzednie ekipy. Lepiej wsłuchuje się w głosy społeczeństwa (a słucha właściwej i wartościowej jego części) i chętniej korzysta z demokratycznych mechanizmów. Przykładem niech będzie referendum w sprawie obwodnicy Augustowa. Nie miał wtedy znaczenia fakt, że referendum nie miało mocy wiążącej. Moim zdaniem decyduje się na takie działania, bo przewyższa PiS zdecydowanie inne partie organizacyjnie. To doskonała maszynka do wygrywania wyborów, niszczenia przeciwników i odnoszenia sukcesów. Nie idzie za tym niestety umiejętność w sprawowaniu władzy ale przecież nie jest to ważne. Następne wybory są przecież również do wygrania...
Trzeba jednak przyznać, że demokracja w wersji PiS jest dość specyficznie zdefiniowana. Krzywdzące są porównania do Białorusi. Moim zdaniem wizji Kaczyńskiego zdecydowanie najbliżej jest do Meciara z połowy lat 90-tych. Obu panów łączy bardzo podobny stosunek do świata, zestaw wartości, sposób uprawiania polityki a nawet elektorat do którego się odwołują. Demokracja w wydaniu obu panów to nie społeczeństwo obywatelskie i państwo, które ma zapewnić szeroki zestaw wolności obywatelskich ale sposób na zdobycie władzy potrzebnej do dokopania wszystkim wokół. Mniejszościom narodowym (u nas ich nie ma za dużo ale i tak pan premier coś przebąkuje o jednym narodzie), sąsiadom (Słowacja ma Węgrów a my Niemców), przeklętym liberałom wyprzedającym majątek narodowy (dla niezorientowanych chodzi o prywatyzację), komunistom (tym złym, co nie przeszli pokuty). Dokopywanie wszystkim jest tak szczytnym celem, że usprawiedliwia odzyskiwanie wszystkiego co tylko można a nawet wpływanie na media prywatne, by te przekazywały tylko prawdziwy bo nasz obraz rzeczywistości. Można sobie nawet pozwolić na porwanie syna prezydenta czy pozbawić Sejm prawa do odwołania ministrów. To tylko detale, państwo pozostaje demokratyczne bo większość w wyborach głosuje za rządzącą ekipą.
Demokracja w wydaniu PiS jest kaleką siostrą demokracji liberalnych występujących na zachodzie Europy. Nie powinno to dziwić, bo definiują ją ludzie, którzy o świecie nie chcą nic wiedzieć. Nie interesuje on ich za bardzo. Dla nich to oni są pępkiem świata. Nie chcą wiedzieć dlaczego, oni mają własny i spójny obraz demokracji. Dlatego z takim oburzeniem reagują na propozycję przysłania obserwatorów OBWE. Nie wiedzą, że OBWE obserwuje wybory w Kanadzie, USA, Francji czy Szwajcarii. Liczymy się tylko my a choćby cień zarzutu, że z naszą demokracją jest coś nie tak to zniewaga. I nie ma znaczenia, że dzięki naszej nieodpowiedzialności OBWE może mieć utrudnione działanie chociażby na Białorusi, gdzie przecież mieszka spora mniejszość polska. Nie chcą się bawić w subtelności bo to tylko triki wrogów prawdziwej demokracji. PiS w 2007 roku to już nie tylko populistyczny sposób prowadzenia kampani wyborczej ale również populistyczna wizja demokracji. Stało się to czego się wielu spodziewało. Sojusz z Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem nie ucywilizował tych panów ale zaraził cały PiS wirusem populizmu. Proszę więc nie mówić o końcu demokracji, tylko o najbardziej ordynarnym i prymitywnym jej wydaniu. Tylko taka może być w głowach ludzi zaślepionych nienawiścią, żądzą władzy, o dość lichym intelekcie, których największą zaletą jest powtarzanie jak mantry przygotowanych przez partyjnych strategów od marketingu przemówień i to niezależnie od treści postawionych pytań. Zwycięża więc u nas demokracja, taka przed którą ostrzegał już Arystoteles...

wtorek, 18 września 2007

Darwin na dywaniku, czyli ponownie słów parę o kreacjoniźmie...

Historia pełna jest paradoksów. Nawet w tak katolickim kraju jak Polska panuje przekonanie, że reformacja była czymś ożywczym. Była wyrazem zmieniającego się świata i nowego (nowocześniejszego) podejścia do świata. Kościół katolicki jawi się w tym czasie jako organizacja anachroniczna, dbająca tylko o zachowanie starego porządku. Poprzez skupienie się na tym co z tego świata wypaczająca wiele wartości chrześcijańskich. Pośrednio do takiej oceny przychylił się również sam kościół katolicki inicjując szereg reform. Niemniej nadal postrzegany jest on jako instytucja hierarchiczna, nieprzychylna wolności jednostki i konserwatywna.
Co innego protestanci. Ci są wiązani z liberalizmem, indywidualizmem i postępowością. To wśród protestantów dopuszcza się kobiety do kapłaństwa, to tam pary homoseksualne mogą brać śluby. Brak hierarchii sprzyja “dopasowywaniu się” religii do wyzwań współczesności. Nie namawiam jednak czytelników tego bloga do gremialnego przechodzenia na protestantyzm. Sam jestem agnostykiem i religia jest dla mnie głównie zjawiskiem kulturowym i społecznym.
Postrzeganie wyznań protestanckich jako bardziej postępowych jest jednak współcześnie sporym nadużyciem. Fundamentalizm okazuje się chorobą, na którą kościół katolicki jest dużo lepiej przygotowany. Ów centralizm (przykład ojca Rydzyka pokazuje, że sporo w nim autonomii), który jest krytykowany jako coś nieprzystającego do demokratycznego świata skuteczniej chroni przed uleganiem coraz bardziej popularnym bzdurom. Mam tu na myśli nie tylko pojawianiu się w chrześcijaństwie wątków zaczerpniętych z innych religii. Dobrym przykładem jest kobieta, która poprosiła księdza by jej poświęcił słonika z podniesioną trąbą na szczęście. Pewnie nawet nie wiedziała o istnieniu boga Ganesa i jego historii. Tym bardziej była zaskoczona, gdy ksiądz nawyzywał ją od poganek... Nie muszę dodawać, że moja mama była oburzona, oczywiście reakcją księdza.
Kościołowi katolickiemu jest nie tylko łatwiej bronić się przed przenikaniem treści z innych religii ale również fundamentalistycznych bzdur w rodzaju teorii kreacjonistycznych. Hierarchiczność i długa tradycja wymusza podejmowania “poważnych decyzji”. Krótko mówiąc nawet jeśli wiele z nich mnie osobiście się nie podoba, to jednak zdaję sobie sprawę, że mają one poważne intelektualne podłoże. Demokratyczni do bólu amerykańscy chrześcijanie zaś mogą sobie głosować nad tym czy należy biblię odczytywać mniej lub bardziej dosłownie. Co więcej mogą prowadzić aktywną kampanię na rzecz uznania głoszonych przez siebie bzdur za naukę. Zatrważające jest to, że wykorzystywane do promocji kreacjonizmu są sposoby znane z prowadzenia kampanii politycznych. Krótko mówiąc ta teoria jest prawdziwa, która ma więcej wyznawców...
Prawdziwym paradoksem historii jest to, że dziś to często kościół katolicki skutecznie chroni przed obrażającymi rozum teoriami, które powstają są propagowane przez protestantów. Wypowiedź Jana Pawła II, który uznał, że teoria Darwina to coś więcej niż hipoteza i że nie jest ona sprzeczna z chrześcijaństwem kładzie tamę szerzeniu się podobnych bzdur na dużą skalę wśród katolików. Chyba dlatego kreacjonizm jest jak na razie jest dużo bardziej popularny w krajach protestanckich (wkrótce przyjdzie pora na świat islamu). O teorii inteligentnego projektu pisałem już na blogu, więc nie będę nadmiernie rozwijał tematu. Zainteresowanym polecam film dokumentalny na Planete, który doskonale pokazuje fenomen popularności teorii kreacjonistycznych. Dla naukowych dogmatyków mam złe wieści, dinozaurów co prawda nie było na arce, ale były tam ich jaja. No bo inaczej jak św. Jerzy mógłby pokonać jednego z nich... Świat ma 6 tys. lat a wód z potopu to trzeba kurna szukać w oceanach. A tak w ogóle to karą za teorię ewolucji jest terroryzm, trzęsienia Ziemi, tsunami i płyty Britney Spears...

niedziela, 16 września 2007

Bomba jednak wybuchła w Gnieźnie...

Na czas kampanii wyborczej postanowiłem trochę odpocząć na blogu od polskiej polityki. Jaki jest sens ekscytować się zdarzeniami, które bardzo szybko zatrą się w naszej pamięci. I co z tego, że ktoś coś powiedział wrednego a ktoś inny to ma o kimś innym złe zdanie. Albo w jaki sposób użycie takich a nie innych kolorów na bilbordach wpłynie na sukces wyborczy. Wielość zdarzeń, które w żaden sposób nie tłumaczą naszej politycznej rzeczywistości jest ostatnio nieproporcjonalnie duża. Niemniej jednak dokonują się również rzeczy ważne, które nie zawsze są odnotowane w powszechnej świadomości.
Dlatego chciałbym napisać parę słów o Platformie Obywatelskiej i o jej konwencji wyborczej w Gnieźnie. Zaskoczyły mnie w niej dwie rzeczy. Po pierwsze chyba nigdy dotąd PO nie określiła się w sposób tak jednoznaczny. Zarzut nijakości przecież pojawiał się w odniesieniu do tej partii najczęściej. Teraz określiła się jako partia centroprawicowa, która walczy bezpośrednio z PiS o wyborców. W pewien sposób odeszła od partii typu “catch all” i jednoznacznie wskazała miejsce jakie chce zajmować na scenie politycznej. Było to o tyle wiarygodne, że poszły za tym słowa ludzi wiarygodnych tradycyjnie kojarzonych z prawicą. Najdobitniej wyraził to Radosław Sikorski mówiąc, że on nie zmienił poglądów, ale teraz to PO może skuteczniej zapewnić ich realizację. To czytelny sygnał dla wyborców tradycyjnie prawicowych, że można głosować na PO i nie czuć się z tym źle. Jest to o tyle łatwiejsze, że bardzo wzmocniona została “informacja” o solidarnościowych korzeniach Platformy. Dotąd to PiS był postrzegany przez ogół jako spadkobierca tradycji solidarnościowych. Reszta przecież, w tym PO była “w miejscu gdzie kiedyś stało ZOMO”.
Po drugie, po raz chyba pierwszy politycy tej partii starają się przejąć inicjatywę i toczyć debatę publiczną na swoich zasadach. Bez przełamania bardzo żywotnego w głowach wyborców schematu dzielącego Polskę na solidarną i liberalną, biedną i bogatą, solidarnościową i postkomunistyczną nie ma co myśleć o zdecydowanej wygranej z PiS. Przemówienie Donalda Tuska, który się zdaje kreślić podział wzdłuż linii cywilizacyjnej może stać się początkiem skutecznego przełamywania monopolu PiS w narzucaniu treści debaty publicznej. Tym bardziej, że nawet znaczna część elektoratu PiS woli identyfikować wartościami zachodnioeuropejskimi niż wartościami wschodnich satrapii. Tusk zadał bardzo celny cios, nie wiem tylko czy zdoła narzucić swój punkt widzenia wyborcom. Czy ci nie uznają, że bardziej ich pociąga wizja Polski niesprawiedliwej społecznie, oligarchicznej i pełnej agentów. Niemniej po raz pierwszy chyba PO ma wreszcie strategię z prawdziwego zdarzenia. Inną rzeczą jest czy zdoła ją skutecznie zrealizować... 

czwartek, 13 września 2007

Knut chciwy hochsztapler...

Świat staje na głowie. Jak donosi na ostatniej stronie dzisiejszy Dziennik, niedźwiadek Knut z berlińskiego zoo, symuluje kontuzję by przyciągnąć słabnącą uwagę publiczności. Dla mnie to poważny cios bo w ten sposób została nadszarpnięta moja wiara w prawdę. Skoro nawet Knut oszukuje, to jak tu wymagać uczciwości od ludzi. Sam już nie wiem czy mam pozostać nieudacznikiem czy może wziąć przykład z niedźwiadka i zarobić trochę kasy. Sukces w pewien sposób degeneruje i nie wiem czy chcę by mi tak jak Knutowi grożono śmiercią, bo nadwaga to mi raczej nie grozi. Trochę to potrwa zanim przewartościuję swój stosunek do świata. Nie ma jednak tego złego... Z pewnością poprawi to moje relacje z kobietami.

środa, 12 września 2007

O tym czy Senat powinien zostać zniesiony

Bez wątpienia z oddali pewne rzeczy widać wyraźniej. Co więcej łatwiej wydawać wtedy bardziej zdecydowane sądy, bo “domowe piekiełko” jest daleko a ludzie wokół są mili jak to dla gościa. Dowodem jest chociażby ostatni wywiad prezydenta Kwaśniewskiego. Cieszę się, że nasz premier ma awersję do wyjeżdżania z tego najpiękniejszego kraju na Ziemi bo a nóż wpadłby na to by zlikwidować parlament i zachować tylko wybory prezydenckie. Patrząc na dzisiejszy stan społecznej świadomości większość mogłaby być za...
Na podobny pomysł wpadł premier Stephen Harper podczas swojej wizyty w Australii. Oczywiście nie chce on znieść całego parlamentu ale tylko zlikwidować jedną z jego izb, która nie czerpie swojej legitymizacji z wyborów (Senatu). Tak czy inaczej słowa Harpera to istna rewolucja, wcześniej jeszcze nikt z poważnych kanadyjskich polityków nie powiedział tego głośno. Istnienie Senatu w obecnym kształcie jest krytykowane niemal od jego powstania. Niemal każde wybory przynoszą debatę nad zniesieniem wyborów większościowych w jednomandatowych okręgach wyborczych i debatę nad reformą Senatu. Premier Harper zmęczony jest już chyba trochę oporem tej izby przed zmianami. Dlatego wypalił, że albo podda się ona reformie albo zniknie. Miejsce na wygłoszenie takiego kategorycznego sądu jest idealne bo Australia już dawno zreformowała swoją izbę wyższą. Przekaz jest więc jasny, skoro udało się im to dlaczego nie nam...
Trzeba przyznać, że opór przed reformą Senatu jest trochę niezrozumiały, szczególnie w kontekście reformy brytyjskiej Izby Lordów. Całkowicie niedemokratyczny sposób jej wyłaniania jest anachronizmem i nie pozwala skutecznie wypełniać jej funkcji. Wydaje się jednak, że zniesienie Senatu w państwie federalnym jakim jest Kanada to mówiąc oględnie kiepski pomysł. Dlatego sądzę, że Harper chce tylko wymusić reformę i jego zamiarem nie jest znoszenie Senatu. Jeśli jednak ten blef nie wypali to wszystko może się stać...
Premier jednak moim zdaniem zabiera się do problemu od niewłaściwej strony. Trwanie takiego archaicznego tworu jakim jest Senat nie byłoby możliwe, gdyby nie kryzys kanadyjskiego federalizmu. Bez jego rozwiązania trudno o jakiekolwiek zmiany. Na razie jednak nie są podejmowane próby dogadania się z Quebeckiem a wiadomo, że ta prowincja nie zgodzi się na przyjęcie lansowanego przez konserwatystów modelu amerykańskiego. Dzisiejsza formuła dzieląca kraj na cztery regiony jest niezrozumiała i trudna do obrony. Brak jest realnych propozycji zmian, które mogłyby być podstawą do negocjacji między prowincjami. A nie ma wątpliwości, że potrzebna jest sprawna izba federalna. Na razie trochę jej kompetencje wypełnia Rada Federacji, w której zasiadają przedstawiciele prowincjonalnych egzekutyw ale ma ona na razie na wpół oficjalny charakter. Zmiany są więc konieczne, ale muszą mieć one kompleksowy charakter. Po klęsce porozumień z Meech Lake i Charlottetown nikt jednak nie ma ochoty na podjęcie się tak trudnego zadania. Dlatego ja odbieram słowa premiera Harpera trochę jako wyraz bezsilności...
Niemniej jest jednak szansa na to, że pewne zmiany wprowadzić się jednak uda. Założenia częściowej reformy Senatu polegające na wprowadzeniu jej kadencyjności i wybieralności nie naruszają zasadniczo status quo i nie powinny budzić zbyt dużych emocji. Tym bardziej, że w niektórych prowincjach eksperymentowano już z wyborami kandydatów do Senatu, chociaż formalnie po wyborach zostawali oni do tej izby dopiero mianowani... Tak ograniczone zmiany jednak nie zmienią zasadniczo sytuacji, chociaż może na razie dobre i to. Wzmocni to trochę pozycję Senatu ale chyba nie na tyle by mogła ona zacząć skutecznie wypełniać rolę izby federalnej.

sobota, 8 września 2007

Przedwyborcze dylematy, czyli o powodach brutalizacji życia politycznego w Polsce

Z zapartym tchem oglądałem wczorajszą debatę nad skróceniem kadencji Sejmu. Było nadspodziewanie ciekawie. Malkontenci wypominający agresję i brak merytorycznych treści niech zamilkną bo niemal wszyscy w Polsce zdają się właśnie takiego uprawiania polityki oczekiwać. Nie o samej debacie chciałem jednak napisać. Ten temat wałkowany jest pewnie na wszystkich blogach i mimo starań pewnie niewiele mógłbym nowego dodać...
Patrząc na to co się działo wczoraj w Sejmie i szerzej na sposób prowadzenia kampanii wyborczej (a trwa w Polsce niemal bez przerwy od 2005 roku) nie mogę pozbyć się wrażenia, że rzeczywiście mamy do czynienia z nową jakością. Zmienia się nam system partyjny w sposób niezauważalny ale bardzo szybki. Przemiany zdają się dotykać nawet podstaw konstytucji, bo przecież działania Jarosława Kaczyńskiego związane z odwołaniem/powołaniem ministrów to nic innego jak zniesienie kontroli Sejmu nad poszczególnymi ministrami. Od tej pory praktyka może być taka, że instytucja wotum zaufania nie będzie mogła być już stosowana... A nie tak dawno rozszerzono przecież kompetencje prezydenta dając mu prawo swobody wyboru nominacji sędziowskich.
Ale miało być o systemie partyjnym. Przyjęte w Polsce rozwiązania miały stworzyć system umiarkowanie spolaryzowany (niewiele partii). Po doświadczeniach wyborów z 1991 roku wprowadzono progi wyborcze (5% partie, 8% koalicje). Sukcesywnie eliminowało to z Sejmu mniejsze ugrupowania. Właśnie rozwiązany Sejm był pierwszym, w którym nie pojawiło się nowe ugrupowanie. System zdawał się stabilizować, więc co takiego się wydarzyło, że nie przetrwał on pełnej kadencji...
Powodem moim zdaniem jest coraz większa profesjonalizacja polityki i zastosowanie technik marketingowych dotąd wykorzystywanych w działalności komercyjnej. Zarówno PO jak i PiS szukają wzorców za oceanem nie bacząc na odmienność naszej kultury politycznej. Stary sposób uprawiania polityki polegający na walce na argumenty i dość szczegółowe programy odchodzi w przeszłość. W USA partie miały zupełnie inne cele i sposób działania niż w Europie. Zarówno Demokraci jaki i Republikanie to swoiste platformy wyborcze skupiające różne “układy” i grupy interesu. W takiej sytuacji trudno oczekiwać szczegółowych programów, unika się tego by zrazić jak najmniej potencjalnych wyborców.
Taki sposób myślenia zdają się przyjmować zarówno PO jak i PiS. Celem głównym jest wycięcie najmniejszych graczy, bo dzięki temu przysługujący im kawałek tortu będzie większy. Ich celem jest zmonopolizowanie polskiej sceny politycznej. Wciąż przecież będziemy mieli wybór, kto chce Pepsi a kto Coca Coli? W takiej sytuacji dogadywanie się z innymi jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Radykalizacja działań na polskiej scenie politycznej jest bezpośrednim wynikiem pojawienia się dwóch na wpół amerykańskich partii, które chcą rządzić same. Nie muszą się więc liczyć z innymi partiami, mogą powiedzieć wszystko bo nie chcą nawet myśleć o tym, że po wyborach będą współpracować z innymi. Muszę przyznać, że nie wiem dlaczego PiS nie chce jednomandatowych okręgów wyborczych. Dla wielu Polaków jest to pożądane działanie. Skuteczność rządzenia jest tak cenna, że nie myśli się nawet o ewentualnych negatywnych skutkach takich działań. Nie dostrzegają zasadniczej sprzeczności w swoich oczekiwaniach. Polityka staje się brudna, płytka i mało merytoryczna bo partie nie mają nic do stracenia. Głównym ich celem jest wygranie wyborów. Nie myśli się już w kategoriach koalicji, które ewentualnie trzeba będzie po wyborach zawrzeć... Wytacza się więc działa i wali na oślep, kto przeżyje ten wygrywa.
Nie oszukujmy się więc, że to co się dzieje jest tylko winą PiS. Powody są głębsze i obawiam się, że niezależnie od tego jaka partia będzie sprawowała władzę to niewiele się zmieni. Już wkrótce czekają nas dyskusje o kochankach polityków, ich upodobaniach seksualnych, problemach gastrycznych, przedszkolnych sukcesach czy zwierzęcych ulubieńcach. Już teraz słyszę zewsząd, że mamy “prawo wiedzieć”. Dobrym politykiem nie będzie już ten, który może dużo dobrego zrobić, ale ten na którego nic nie znaleziono... Taki niestety jest światowy trend. Przeciwników się niszczy wszelkimi możliwymi metodami a nie dyskutuje z nimi. Po co rozmawiać z Kaczmarkiem, skoro można z niego zrobić komunistę, kłamcę (sam jest sobie winien), zdrajcę a nawet jak ostatnio słyszałem rosyjskiego szpiega. Sprawdzenie słów kogoś tak niegodnego nie wchodzi przecież w grę...
Partie w nowym świecie IV RP nie muszą już ze sobą rozmawiać.
Niestety większość propozycji uzdrowienia sytuacji może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. Doskonałym przykładem są oczywiście wybory większościowe. Ktoś rozsądny powie, że przecież w Stanach ten system się sprawdza. Zresztą nie tylko tam, istnieje na świecie wiele systemów dwupartyjnych czy dwublokowych. Na nasze nieszczęście nie mamy nawet w połowie tak długich tradycji demokratycznych jak chociażby Stany Zjednoczone. Rządy PiS ostatecznie mnie przekonały, że oddanie władzy tylko jednej partii może mieć dla Polski fatalne skutki. Z Platformą jest podobnie, trochę się boję do czego może dojść jak zacznie ona wprowadzać swoje niektóre dość radykalne postulaty. Rządy koalicyjne dla państwa, które dopiero buduje demokrację są znacznie bardziej bezpieczne. Koalicjant skutecznie uniemożliwia realizowanie co bardziej kontrowersyjnych spraw. Tylko na kogo w takim razie głosować?
Tu dotykam innego bardzo ważnego problemu. Partie polityczne w USA rzeczywiście łączą bardzo niekiedy różne środowiska polityczne. U nas partie mają autorytarną manierę do centralizacji i wykluczania środowisk, które nie chcą się podporządkować. Nawet w PO nie chciano się otwierać na nowe środowiska a wręcz wycinano z list wyborczych ludzi Rokity. O PiS nie będę nawet pisał... Partie nie tylko nie potrafią się dogadywać między sobą ale również ograniczają debatę wewnętrzną. Przed walką nie należy się przecież rozpraszać. To sprawia, że partie nie są reprezentatywne, a bardzo wiele środowisk pozostaje poza głównym nurtem polityki. Inni się zniechęcają i nie biorą udziału w wyborach. Bo na kogo można głosować?
Oczywiście można powołać nową partię polityczną. Tyle tylko, że nie przypominam sobie partii, która wzięłaby się z niczego i wprowadziła swoich posłów do Sejmu. Progi wyborcze skutecznie to utrudniają. Zresztą ludzie boja się głosować na nowe inicjatywy bo nie chcą mieć poczucia straconego głosu, gdy ich partia nie wejdzie do parlamentu. Wybierają więc takie ugrupowanie, które mniej ich denerwuje bądź zostają niestety w domu. A tak, czasem by wyładować swoją frustrację głosują na Samoobronę. Oczywiście najłatwiej wszystko zwalić na czającego się wszędzie homo sovieticusa. Obawiam się jednak, że frekwencja od tego nie zacznie rosnąć. Tym bardziej, że i w Polsce coraz więcej ludzi nie chodzi głosować bo jest im po prostu dobrze. Trochę żałuję, że mając szansę na budowę społeczeństwa obywatelskiego tak szybko komercjalizujemy naszą politykę. Zgadzamy się na kiepskie przedstawienia i nieświeże pomysły zerżnięte z amerykańskich kampanii lat 80-tych. Cieszymy się, że “nasi” dokopali “tamtym” nie zauważając, że zaczynamy żyć w cyrku. I nadal nie wiem na kogo głosować...

wtorek, 4 września 2007

O tym dlaczego Platforma może przegrać wybory...

Doskonale pamiętam nastroje po ostatnich wyborach parlamentarnych. Dla wielu wtedy rozpad PO wydawał się nieunikniony. Prawo i Sprawiedliwość posiadając na własność prezydenta i największy klub w Sejmie zdawało się mieć wszystkie atuty w ręku. Kwestią czasu wydawało się odchodzenie poszczególnych posłów z PO skuszonych atrakcyjnymi ofertami swoich “przyjaciół”. Ja nie zgadzałem się z taką oceną sytuacji. Opierałem to na wielce znaczącej przesłance, jeszcze nigdy nie udało się w Polsce partii rządzącej wygrać wyborów. Sądziłem, że nie może się to udać i PiS ponieważ jest to partia skrajna i kiepska kadrowo. Działacze i członkowie PO zdawali się myśleć podobnie. Strategia PO, która miała dać im władzę polegała na czekaniu na kompromitację rządzącej ekipy...
Zasadniczo była ona słuszna, jednak czasem aż się prosiło o większą aktywność PO. Jej stratedzy zdają się nie rozumieć, że większe szanse na wygraną ma ten, który kreuje fakty a nie ten który czeka na to co przyniesie mu los. PiS na tym polu dystansuje PO wyraźnie. To partia braci Kaczyńskich niemal zawsze ma inicjatywę. Tylko dwukrotnie i to na krótko ją straciła: tuż po opublikowaniu taśm Beger i po zeznaniach Kaczmarka przed sejmową komisją d.s służb specjalnych. Od razu skutkowało to spadkiem poparcia dla PiS i wzrostem dla PO. Szybko jednak przystępowała do kontrataku, nawet mając tylko kiepską amunicję i propagandową bezczelność. PiS nie licząc się z opiniami wykształciuchów (wiadomo elektorat PO) potrafiła narzucić swoją wolę i wizję oceny sytuacji swojemu elektoratowi. Doskonale obrazuje to klip wyborczy przygotowany przez prokuraturę i przedstawiony na piątkowej konferencji. Nikt nie przejmuje się tym, że prokuratura przyznaje się de facto do upolitycznienia prokuratury i nie przedstawia żadnych przekonywających dowodów co do winy Kaczmarka, Kornatowskiego i Netzela. Zresztą o tym przecież świadczą nawet same zarzuty, nie ma tam śladu o ujawnieniu tajemnicy państwowej czy narażeniu życia agentów. Efekt propagandowy został jednak osiągnięty i to z nawiązką. Mogłem przekonać się o tym w autobusie jak dwóch starszych panów z emfazą powtarzało: “mają wszystko”, “wszystko jest na kamerach”, “nagrali wszystko”. Nie miało dla nich znaczenia, że nie tylko Kaczmarek mija się czasem z prawdą, ale również to robi ich rycerz bez skazy minister Ziobro. A skutki są takie, że to PiS z 30% poparciem wyprzedza PO (26%) w ostatnim sondażu opublikowanym przez GW.
Platforma jednak nie robi nic. Ogranicza się do ciętych nawet czasem komentarzy, które tylko w zmanipulowanym pisowskim elektoracie wywołują wściekłość. Oczywiście wzrost poparcia dla PiS może być tylko chwilowy, ale coś mi mówi, że znów zaistnieją jakieś fakty, które spowodują ponowny przyrost poparcia dla PiS.
Nie wiem dlaczego PO w sposób tak oczywisty daje się manipulować PiS. Chyba chęć przejęcia władzy była tak duża, że oferta nowych wyborów była nie do odrzucenia. Inaczej nie jestem tego w stanie wytłumaczyć. PiS może wykonać nawet najbardziej szaloną woltę i potem poprzez akcję medialną ją uzasadnić. PO nie chce zrobić nic kontrowersyjnego bo boi się, że może mieć to negatywne dla niej skutki. Z takim podejściem, nie sposób zgodzić się z pisowskimi strategami, że PO może władzy nigdy nie zdobyć...
Wypowiedzi niektórych liderów PO bagatelizujących sondaż w GW dziwią mnie niewspółmiernie. Mam wrażenie, że nie zdają sobie oni sprawy, że tak naprawdę gra idzie o życie. Istnienie dwóch dużych partii prawicowych jest niemożliwe na dłuższą metę. Jedna z nich musi ulec marginalizacji i zrobić miejsce na scenie politycznej odrodzonej lewicy. Gdyby poddać bliższej analizie wyniki sondażu to okaże się, że nawet koalicja PO-LiD nie ma większości w Sejmie (224 mandaty). Co więcej PiS jest tak silna partią, że mając prezydenta może blokować wszelkie inicjatywy takiej koalicji. Do lamusa trzeba również w takiej sytuacji włożyć najbardziej chyba pożądany scenariusz dla PO, wedle którego słaby PiS pozbywa się Jarosława Kaczyńskiego i “odnowiony” zostaje przez PO wchłonięty. Wielce prawdopodobne wydaje się za to, że marginalizacji ulegnie PO kurcząc się do partii oscylującej z poparciem wokół progu wyborczego. Wzmacnia się zaś lewica i oczywiście PiS, który ma szansę na zdecydowane wygranie wyborów za cztery lata.
Platforma niestety po raz wtóry opiera swoją strategię na złych przesłankach. Powtarza w jakimś stopniu błędy z kampanii w 2005 roku. Co więcej zdaje się nie pamiętać swojej porażki po aferze z taśmami Beger. Samo czekanie to może być za mało, tym bardziej że przeciwnik nie zawsze gra czysto. Wypowiadając się jako zwycięzca Tusk irytuje znaczną część elektoratu, który chce przejąć od PiS. Ma wrażenie, że o ile PiS wie czego chce i wie w jaki sposób może to osiągnąć (nawet przy wsparciu służb) to Platforma ma z tym problem, jej oferta skierowana jest do każdego i do nikogo. A do tego brak jej determinacji do podejmowania trudnych decyzji. Wielu wyborców będzie wolało zagłosować na “niegrzecznych chłopców” z PiS niż na “nieporadnych harcerzyków” z PO. Może się więc okazać, że wybory nic nie zmienią, nawet jeśli zmieni się ekipa rządząca (a wcale nie musi się tak stać). A za cztery lata lub wcześniej, bo PiS zrobi wszystko by nie dopuścić do sprawnych rządów dzisiejszej opozycji będziemy mieli to samo bagno co teraz tylko w sposób nieporównywalnie bardziej intensywny. Niestety nie wierzę już w to, że PO jest w stanie wygrać na prawicy walkę z PiS. Część działaczy PO bowiem nadal za głównego wroga upatruje słaby i odwołujący się do innego elektoratu LiD a nie PiS. Szkoda, że za ten brak poczucia rzeczywistości Tuska i spółki konsekwencje możemy ponieść wszyscy...