wtorek, 29 lipca 2008

Dobry człowiek, czyli o tym dlaczego to ja zgarnę 35 mln...

Pora losowania Lotto zbliża się nieubłaganie. Większość z tych, którzy wystali swoje w kolejkach i zakupili los już planuje jak wydać pieniądze. Suma 35 mln robi wrażenie, nawet na kimś takim jak ja, kto wmawia sobie, że pieniądze to nie wszystko. Może dlatego dałem się ponieść zbiorowemu szaleństwu i również zakupiłem los. I to po raz drugi z rzędu... Za pierwszym razem zgarnąłem 16 złotych, więc teraz może być tylko lepiej.
Nie jestem hazardzistą i gram tylko wtedy, gdy kumulacja osiąga sumę powyżej 10 mln i to nie zawsze. Skreślam sześć cyfr, zawsze tych samych i jak wszyscy liczę na cud. Wygrana w Lotto to byłoby coś, potwierdzenie wyjątkowości. Przecież ot tak sobie nie wygrywa się 35 milionów. Musi stać za tym siła wyższa, a któż nie chciałby by być namaszczony przez Boga. Zresztą dlaczego miałbym, nie wygrać, myję codziennie uszy, mówię „dzień dobry” sąsiadom i co roku przeznaczam 1% podatku na potrzebujących. Jestem prawie jak św. Franciszek bo tak jak on kocham zwierzęta, może oprócz gryzoni, węży, słoni (strasznie śmierdzą), kaczek (inne pierzaste też nie wzbudzają u mnie zachwytu), żab, królików (ten ich seksoholizm), psów, kotów, chomików, hipopotamów... Ale kocham wiewiórki, czy to nie czyni mnie godnym wygranej?
Tak jak inni obiecuję sobie, że nie wpadnę w depresję jak przegram, przecież niezbadane są wyroki boskie. To tak jak z tym Hiobem, wcześniej czy później i tak będę bogaty... Prawdopodobnie raczej później (mam nadzieję, że zdążę bo ten system emerytalny mnie trochę niepokoi). Wiara ponad wszystko. A ci co się czepiają muszą przyznać, że to najbardziej racjonalna strategia bo w przeciwnym wypadku nie należałoby wcale grać. Bo to całe prawdopodobieństwo to jakiś szwindel jest...

środa, 23 lipca 2008

Wojna o immunitet, czyli o tym dlaczego PiS ośmiesza się po raz wtóry...

Jeszcze wczoraj obserwując posiedzenie Komisji Regulaminowej Sejmu byłem rozbawiony. Gorliwość posłów PiS do pracy i to bez wynagrodzenia wydawała mi się czymś przekomicznym... Dzień dzisiejszy unaocznił mi jak bardzo się myliłem bagatelizując wczorajsze zajście. Słuchając wystąpienia marszałka Bronisława Komorowskiego czułem się odrobinę nieswojo. Zamiast zwrócić uwagę na niebezpieczny dla polskiego parlamentaryzmu precedens śmiałem się z robiących z siebie głupków posłów PiS. Reakcja marszałka, bardzo zdecydowana i zgodna z wszelkimi procedurami pozwoliła opanować sytuację.
Niestety coraz częściej śmiejemy się z pomysłów i działań posłów Prawa i Sprawiedliwości i przez to coraz słabiej dostrzegamy szkodliwość podejmowanych przez nich działań. Z czysto ludzkiego punktu widzenia w przypadku wielu członków PiS już dawno została przekroczona granica śmieszności, za którą czai się tylko lekceważenie. Jednak niestety na ich poczynania należy patrzeć z perspektywy państwa. Nawet najbardziej przekomiczny poseł czy urzędnik państwowy nie jest osobą prywatną a jego działania mają znaczenie dla powstawania czegoś taki ważnego jak praktyka prawna, która często decyduje później o wykładni prawa. 
Oburzamy się na ostre słowa, które zresztą padały z ust posłów zarówno koalicji jak i opozycji. Skupiając na spektaklu mniej wyraźnie widzimy dokonujący się proces anarchizacji państwa. PiS zawsze od obowiązującego prawa miał stosunek niekonwencjonalny. Powoływał się na nie, gdy było mu to na rękę. W przeciwnym razie łamał je bez skrupułów ubezpieczając się przedstawianiem jego dziwacznej wykładni. Ta taktyka często skutkowała, dla świętego spokoju politycy innych ugrupowań przymykali oczy. Najjaskrawszym przykładem była chyba awantura wokół traktatu lizbońskiego. Prezydent i cały PiS szantażował wszystkich, że go nie podpisze chociaż w parlamencie został on już przegłosowany. Koalicja dała się wciągną w jakąś dziwaczną grę, która tylko ośmieliła PiS do podejmowania podobnych działań w przyszłości. To samo z polską polityką zagraniczną. MSZ właściwie „oddał” prezydentowi zajmowanie się polityką wschodnią, chociaż ten przecież nie ponosi za swoje działania żadnej odpowiedzialności. Często słyszę opinie, że nie można było zrobić niczego innego. Trzeba było zawrzeć jakiś kompromis bo bez niego doszło by do permanentnego konfliktu. Tyle tylko, że PiS właśnie tak definiuje politykę. W pewnym sensie więc mamy z nim do czynienia przez cały czas. Może został on trochę uśpiony na czas lizania ran po przegranych wyborach ale zdaje się, że zaczyna wracać do „normalnego” poziomu.
Wydarzenia w Komisji Regulaminowej są tylko pokłosiem wcześniejszego uginania się przed żądaniami PiS. Analizując na spokojnie sytuację nie odnajduję najmniejszych podstaw do tak ostrego przedstawienia sprawy. Komisja przecież tylko opiniuje wniosek, decyzję podejmuje cała izba. Wtedy będzie czas na debatę, wnioski formalne i wychodzenie z sali. Zresztą przecież nikt nie odmawiał posłom PiS prawa do zadawania pytań na komisji. Żądania zmieniały się wraz z rozwojem sytuacji. Najważniejszy „argument”, że każdemu należy umożliwić obronę doskonale obrazuje instrumentalne traktowanie przez posłów PiS tej sprawy. Zdają się oni nie pamiętać, że komisja nie podejmuje decyzji o winie posła Ziobro. Nawet Sejm tego nie robi, istotą sprawy jest to czy dokumenty przesłane przez prokuraturę są wystarczającym powodem do uchylenia immunitetu. Dopiero sąd orzeka o winie. A tak na marginesie, to nie jestem przekonany czy prokuratura udowodni winę Zbigniewowi Ziobrze. Winna polityczna jest bezsporna, ale od strony prawnej może to wyglądać różnie...
Dlaczego więc zajścia Sejmie miały tak gwałtowny charakter. Wynika to z rozumienia polityki jako gry (nic dziwnego, że posłanki Szczypińska i Kempa nie potrafiły zachować powagi). Działacze PiS dzielą rzeczywistość na oderwane od siebie fragmenty i starają się z każdego z nich wycisnąć najwięcej ile się da. Bardzo często owa fragmentacja dokonuje się kosztem logiki, bo podejmowane działania są sprzeczne ze sobą... Bo jak tu zrozumieć coś z tego, skoro Zbigniew Ziobro sam immunitetu chce się zrzec a jego koledzy prawie stosują przemoc fizyczną by do on go nadal chronił. Tym bardziej, że ci co bardziej pamiętliwi pamiętają jeszcze postulaty jego ograniczenia bądź nawet całkowitego zniesienia... Kto by jednak pamiętał o logice, gdy w grę wchodzi święte oburzenie.
Swoje zrobiło również zaskoczenie. Dotąd w imię polityki miłości nie koalicja nie podejmowała tak zdecydowanych działań. Wczorajszy nacisk na przewodniczącego komisji okazał się przecież skuteczny. Wydawało się, że można odtrąbić zwycięstwo. Okazało się jednak, że druga strona tez potrafi zagrać twardo. „Chłopcy z PiS” nie mogli znieść porażki, dlatego zrobili wszystko by wygrana nie smakowała ich wrogom aż tak bardzo. Być ogranym przez „frajera” to najgorsza zniewaga dla takich „ostrych gości” z PiS. I to jeszcze zgodnie z demokratycznymi regułami... 
Nie wiem, czy PiS jest w stanie jeszcze bardziej zradykalizować język debaty publicznej. Skoro mogą mówić wszystko, nawet ignorując fakty to czego chcieć więcej. Nikt nie będzie przecież starał się nawet wyjaśnić sprawy bo to przecież PiS. Niegrzecznym chłopcom można więcej. A partii braci Kaczyńskich to na rękę bo nikt przy zdrowych zmysłach na ich partię nie zagłosuje (nie krytykuję nawet programu ale styl działania i niekompetencję). Może co najwyżej pod wpływem emocji, nic więc dziwnego, że PiS tak bardzo dba o to by ich poziom był tak wysoki. Tymczasem PiS zmienia się w karykaturę partii politycznej, która nie śmieszy jednak ale coraz częściej przeraża. Jeśli lato jest tak gorące to co dopiero czeka nas jesienią...

niedziela, 20 lipca 2008

Akcja „Bojkot”, czyli nie tylko o nieobiektywnych mediach...

Mój nieobiektywizm aż bije po oczach, dlatego przez chwilę zastanawiałem się nawet czy nie ogłosić bojkotu samego siebie. Zastanawiałem się czy miałoby to uzasadnienie, ale koniec końców uznałem, że siebie lubię (tylko czasami ale zawsze) i to przeważyło... Tak chyba powinien dziś zaczynać wpis każdy szanujący się bloger. Oczywiście są wyjątki, ostatni bogowie na naszej planecie, posiadacze prawd absolutnych, którzy posiadają zapewne stosowny certyfikat wydany przez najwyższego demiurga polskiej sceny politycznej Jarosława Kaczyńskiego.
Właściwie na tym mógłbym poprzestać. Problem „obiektywizmu” jest jednak szalenie istotny dla polskiej debaty politycznej. Warto chyba więc pomęczyć jeszcze trochę siebie i potencjalnego czytelnika. Wymóg obiektywności jest powszechnie formułowany przez właściwie wszystkie siły polityczne i dotyczy on oczywiście mediów. Muszę przyznać się, że mnie takie podejście bawi i traktuję go co najwyżej jako zabieg retoryczny usprawiedliwiający własną nieudolność. Media same w sobie nie są w stanie być obiektywne tak jak nie może być taki sam człowiek. I nie chodzi tu o złą wolę ale o coś tak prozaicznego jak brak wiedzy. Zasadniczo by być obiektywnym trzeba wiedzieć wszystko o wszystkim a tak mogą myśleć o sobie tylko nierozgarnięci bufoni...
Media mają być również neutralne. Tylko co mamy przez to rozumieć. Czy media mają być tylko lustrem, w którym odbijają się politycy. Do tego tylko wtedy, gdy sami tego chcą czyli po „doskonałej charakteryzacji”. Czy rola dziennikarza ma się ograniczać do zadawania ugrzecznionych pytań najlepiej przygotowanych wcześniej przez sztab polityka? Czy neutralność to równy odstęp do wszystkich partii politycznych niezależnie od podejmowanych przez nie działań. Wydaje się, że w świetle ostatnich wydarzeń neutralność należy pojmować właśnie w ten sposób. Tyle tylko, że takie zdefiniowanie roli mediów podważa ich sens w demokratycznym społeczeństwie i uniemożliwia im pełnienie funkcji kontrolnej.
Ważne jest również by media były niezależne. Zastanawiam się tylko od kogo? Moim zdaniem przede wszystkim od pragnących uczynić z nich swoja propagandową tubę polityków. Zwolennicy teorii spiskowych pewnie i tak wiedzą swoje, autonomia dziennikarska nie istnieje, i tak np. redaktor naczelny dużej gazety musi chodzić na pasku jest właściciela podobnie jak wszyscy jej dziennikarze... Nie ma dla nich znaczenia, że od w dziennikarstwie najważniejsza jest reputacja i pisywanie tekstów na zamówienie może być dla dziennikarza końcem kariery. Właściciel mediów działa w warunkach rynkowych i osiągnąć zadowalające warunki finansowe może tylko poprzez inwestowanie w opiniotwórczość. Zbudowanie poważnej stacji telewizyjnej czy gazety ogólnopolskiej jest możliwe tylko wtedy, gdy czasem bardzo różne środowiska (nie oznacza to, że wszystkie) uznają je za swoje. Może pójść również w stronę schlebiania niskim gustom odbiorców i to się najczęściej dzieje w mniejszym lub większym stopniu.
Jakie więc mają być media. Przede wszystkim pluralistyczne i ten warunek jest w Polsce spełniony. Mnogość punktów widzenia i wielość ocen zachodzących zjawisk gwarantuje ich swobodne ścieranie się i stwarza szanse na wyrobienie sobie zdania przez obywateli. Tego Jarosław Kaczyński jako nosiciel prawdy absolutnej zdaje się nie rozumieć. Media prezentują pewien punkt widzenia i dziwne by było gdyby było inaczej. Nie są jednak aktywnymi graczami na scenie politycznej jak chce tego prezes PiS ale jej recenzentami. Co więcej pluralizm pomiędzy mediami przenoszony jest również na poziom poszczególnych redakcji. Niejednokrotnie komentatorzy na szpaltach tego samego dziennika są między sobą w zasadniczym sporze. Podobnie w telewizji, wielość programów i dziennikarzy z ich biografiami gwarantuje pluralizm.
Dziś w Loży prasowej w tvn24 wystąpili Piotr Zaremba, Paweł Lisicki, Piotr Stasiński i Wiesław Dębski. Wszyscy oni dość krytycznie wypowiadali się o bojkocie. Jeśli ktoś uzna, że to dowód na brak obiektywizmu czy neutralności stacji to wypada tylko współczuć... Oczywiście sam pluralizm nie wystarcza, istotna jest również rzetelność dziennikarska. Co z tego, że byłoby nawet nieskończenie wiele mediów skoro każde z nich mówiąc oględnie podawałoby nieprawdziwe informacje. Taki jest podstawowy zarzut Jarosława Kaczyńskiego wobec wybranych mediów. Myślę, że byłby on w stanie zaakceptować sytuację, w której dokonany by został podział na media PiS, PO i ewentualnie postkomunistów czy PSL. Dla niego stosowanie kryterium partyjnego zdaje się mieć większy sens niż kryterium ideowego bo uzależnia media od polityków. Taki informacyjny apartheid zdaje się być bardzo pożądany bo przecież politykę definiuje nie poprzez debatę ale walkę.
Sam się zastanawiam na ile bojkot TVN i wcześniej Superstacji wynika z urażonego ego prezesa PiS a na ile z przemyślanej strategii. Prawdopodobnie obie sprawy są ważne chociaż sam skłaniam się ku drugiej. Bojkot ma za zadanie przede wszystkim skompromitować TVN, która w tym momencie jest najbardziej profesjonalną stacja w kraju. Jarosław Kaczyński stosuje znany już wcześniej chwyt, wyznacza wroga, odbiera mu podmiotowość i na nowo definiuje. O dziwo, jest to skuteczne, wiele osób zaczyna postrzegać stację jako „nieobiektywną” sprzyjającą PO. Szuka potwierdzenia i znajduje bo kto szuka nie błądzi... Trochę automatycznie ignoruje rzeczy dla PO (czy innych ugrupowań) niekorzystne i wyszukuje niewygodne dla PiS. A ponieważ w myśl słów prezesa stacja jest wrogiem każda krytyka jest przykładem nieobiektywizmu. Bo czy krytyka płynąca z wrogiego obozu może być obiektywna...
Nawet osoby, które nie dały się wciągnąć w spór na linii PO – PiS zaczynają „dostrzegać” nieobiektywizm, często mylony z posiadaniem przekonań. I pojawiają się np. głosy zachwytu nad Polsatem, który od strony fachowości jest parę lat świetlnych za TVN a dziennikarzy też ma mówiąc oględnie różnych... Ludzie nie chcą się identyfikować z czymś co jest podejrzane. Jarosław Kaczyński stawia fałszywą alternatywę: albo jesteś bezmózgim ćwierćinteligentem oglądającym nieobiektywny TVN24 albo kimś zupełnie normalnym oglądającym coś innego. Nawet ktoś, kto nie popiera PiS na wszelki wypadek wybierze inny kanał... Po co być „obciachowym”, że użyję słowa, którego ostatnio nauczył się prezes PiS. Nie chce mi się już nawet narzekać jak bardzo takie granie na emocjach przyczynia się do infantylizacji polskiej polityki. Zaczynamy się poruszać wśród osobliwych pojęć, dzielić media na te, które lubimy, nienawidzimy i te, które może kochamy. Takie podejście daje jednak wolność, intelektualne debaty przestają mieć znacznie. O racji zaczyna decydować przynależność...
Wydaje mi się, że PiS może stracić na bojkocie ale nie aż tak dużo jak spodziewają się niektórzy. Dzięki niemu partia i jej stronnicy zwierają szeregi i jednak uderzają w stację TVN. A zanim skończy się lato pewnie powrócą do niej triumfalnie... Przykład idzie z góry, mnie ostatnio śmieszą próby przypięcia etykietki mojej skromnej osobie. Bo czy wszyscy Ci "obiektywni” nie widzą sprzeczności w domaganiu się obiektywizmu i automatycznemu przypisywaniu takich czy innych intencji innym. W przypadku stacji telewizyjnej działa ten sam mechanizm, jeśli TVN równa się PO to nieważne o czym tam się mówi. Nie należy nawet starać się zrozumieć, wystarczy dowalić... To bardzo wygodny sposób na ignorowanie treści, z którymi się nie zgadzamy. Pewnie dlatego na salonie tak popularne są wszelkie bojkoty. Po co czytywać coś co odbiega od naszego sposobu myślenia skoro są nasi i ich teksty utrwalające nas w przekonaniu o własnej wyjątkowości. Ignorujmy wszystkich innych, bojkotujmy!!!! 

poniedziałek, 14 lipca 2008

Śmierć prof. Bronisława Geremka, czyli o tym jak odchodzi w przeszłość III RP...

Bardzo mnie przygnębiła informacja o śmierci prof. Bronisława Geremka. Powoli odchodzi pokolenie polityków, które wywalczyło nam wolność. Tacy ludzie jak prof. Geremek kształtowali moją wrażliwość na politykę. Na przełomie lat 90-tych, kiedy jako nastolatek zaczynałem cokolwiek rozumieć stał się on dla mnie jednym z bardzo istotnych punktów odniesienia, wokół których budowałem swoją obywatelską tożsamość.
Różnie o prof. Geremku się ostatnio „mówiło”. Prawdę mówiąc nie interesowało mnie to specjalnie. Dla mnie był on postacią nadzwyczajną, jednoosobową partią polityczną, autorytetem... Wszystkie te ataki na niego i innych ludzi Solidarności tłumaczę sobie małością tych, którzy przyszli po nich. Nowe elity IV RP nie mogą znieść porównywania z takimi ludźmi jak Wałęsa, Geremek, Mazowiecki, Kuroń, Chrzanowski, Frasyniuk, Hall, Michnik. Tamci walczyli na pierwszej linii, siedzieli w więzieniach, byli bici i poniżani, poświęcali swoje kariery zawodowe. Prof. Geremek decydując się na działalność opozycyjną tracił możliwości rozwoju naukowego, zresztą jak wielu innych. Nie wspomnę o sprawach materialnych wszakże dziś polityka to świetny biznes...
Dzisiejsze elity różnie sobie radzą z wielkością swoich poprzedników, czasem z taktem jak chociażby Donald Tusk, innym razem nie bardzo jak spora większość PiS (ale nie całość, że przypomnę uczczenie Lecha Wałęsy w Sejmie oklaskami na stojąco). Niemniej wszyscy starają się takich ludzi jak prof. Geremek spychać ze sceny. Byli dobrzy na czas przełomu teraz czas na "normalność". Może i mają rację, pora by rządzili nami mdłe indywidua, dla których polityka to forma gry. Nie doświadczyli na sobie prześladowań i nie bardzo widzą związek przyczynowo – skutkowy między działalnością polityczną a rozwiązywaniem spraw ważnych dla Polski. Ufni w swoje marketingowe umiejętności, które doskonale skrywają brak wiedzy toczą improwizowane boje o rzeczy błahe. Tych wielkich i ważnych nie są w stanie zrozumieć... Ich poprzednicy uchwalali konstytucje, powoływali do życia nowe wolne społeczeństwo. Oni co najwyżej uchwalają coraz to nowe buble prawne, które co i raz kwestionuje Trybunał Konstytucyjny...
Tylko w ten sposób mogę wytłumaczyć sobie próby deprecjonowania takich ludzi jak prof. Geremek, które stało się fundamentem budowy IV RP. Specjaliści od marketingu kreują surrealistyczny obraz nowej prawdziwej rewolucji. U takich osób jak prof. Geremek próby te musiały wywoływać rozbawienie i irytację, czemu zresztą dał upust przy okazji lustracji. Dziwi mnie rola Jarosława Kaczyńskiego w tym wszystkim. Pamiętam go jako polityka, który z wielką determinacją starał się wciągnąć Unię Wolności do rządu Jana Olszewskiego. Teraz w imię bieżących celów politycznych stara się kreować nową wizję przełomu...
Smutno mi bo odchodzi pokolenie, które zmieniło nie tylko Polskę ale i świat. Nastał czas ludzi „małych”. Takich jak pnący się w moich rankingach na ulubionego komentatora redaktor Warzecha. Nie wiem już nawet jak reagować na jego małostkowe stwierdzenia jak to bardzo kontrowersyjnym Geremek był bo oświadczenia lustracyjnego po raz któryś z rzędu złożyć nie chciał. Na nic innego zdobyć się nie mógł... Rewolucje mają to do siebie, że pożerają swoich najlepszych synów. Bo to co się wydarzyło w Polsce w latach 80-tych było niewątpliwie prawdziwą rewolucją. Niemniej to właśnie o takich ludziach jak prof. Geremek będziemy pamiętać a nie redaktorach Warzechach i jemu podobnych. Smutno mi...

czwartek, 10 lipca 2008

O sprawiedliwości dziejowej, a właściwie jej braku...

No to już koniec. Mam nadzieję, że w sądzie już się nie spotkamy. Co najwyżej w knajpie przy wódce i zakąsce, bo na to mnie jeszcze stać.
gen. Czesław Kiszczak
To było gdzieś w 1942 roku. Mój dziadek po tym jak wziął udział w kampanii wrześniowej i odsiedział swoje w obozie jenieckim spędzał czas na pracy przymusowej w Niemczech. Po powrocie czekał jeszcze na niego Pawiak (za pomoc partyzantom) i cudowne a zarazem kosztowne ocalenie od śmierci... Babcia tymczasem z 3 letnim wujkiem i moją mamą w drodze udzielała gościny miejscowym oddziałom Batalionów Chłopskich. Mili chłopcy partyzanci brali co chcieli: żywność, pieniądze, co cenniejsze rzeczy (np. kolczyki, obrączki, srebrną zastawę). Dostarczali też rozrywki strzelając w powietrze i budynki gospodarskie. Uczciwie muszę przyznać, że dbali o bezpieczeństwo jej i dziecka zamykając wszystkich w piwnicy. Po latach nie mogłem zrozumieć dlaczego dla babci słowo partyzant było tożsame ze słowem bandyta...
Nie muszę oczywiście mówić, że ci ludzie słusznie po wojnie cieszyli się opinią bohaterów. Należeli do ZBOWiDu i czerpali z tego również korzyści materialne. Robili kariery w nowej Polsce, doskonale odnajdywali się w powojennej rzeczywistości. Oczywiście nie moja rodzina bo tej jako podejrzanej klasowo marnie się powodziło. W 1942 roku również sąsiedzi postanowili wykorzystać sytuację. W wojennej rzeczywistości nie było to trudne. Jeden z sąsiadów zajął po prostu ponad hektarową działkę przylegającą do jego pola. Potem dogadał się z jej byłą właścicielką (15 lat wcześniej sprzedała ją nam) i odkupił ją od niej. Następnie założył księgi wieczyste, czysta robota... Inni byli mniej przewidujący odzyskiwanie ziemi przychodziło raczej bezproblemowo...
Po wojnie dziadek zamierzał odzyskać swoją własność ale niestety miał dość słabą pozycję. Podczas gdy był bity przez ubeków, którzy w ten sposób chcieli go pozyskać do współpracy (była też marchewka w postaci obietnicy koncesji na prowadzenia młyna) sąsiad piął się w partyjnej strukturze. Swoja karierę zakończył jako I Sekretarz Komitetu Wojewódzkiego... Mój dziadek zmarł w biedzie (nie współpracował z UB więc koncesji nie dostał), ze zwichniętym poczuciem godności na początku lat 70-tych, czyli w czasie największych sukcesów sąsiada. Mieszkał już on wtedy w „dużym mieście”, z rzadka odwiedzając wieś swojego urodzenia. Zawsze był witany kwiatami przez tłumy, które liczyły, że on syn tej ziemi uczyni ich życie łatwiejszym...
Nie wiem kiedy zmarł, pamiętam jego wnuków, którzy pojawili się pewnego dnia i zaczęli mnie wypytywać o to gdzie jest ich własność. Byli przyjaźni i życzliwi. Postanowili wybudować sobie domek, gdzie mogliby przyjeżdżać nie tyle nawet na wakacje co na weekendy. Dobrze wykształceni, pogodni nie mieli nawet pojęcia jak wielką złość we mnie wywołało ich pojawienie się...
To był impuls, zwróciliśmy się do prawnika by wyjaśnić całą sprawę. Usłyszeliśmy, że to przegrana sprawa, bo minęło już zbyt dużo czasu. Owszem, możemy próbować ale koszty będą znacznie przekraczały wartość działki a widoki na wygranie znikome. Przecież nawet w złej wierze nieruchomość przechodzi na własność osoby ją użytkującej po trzydziestu latach. A tu od roku 1942... Takie jest prawo i lepiej się z tym pogodzić.
Dziś to samo. Tylko w znacznie większym natężeniu (bo chodzi przecież o życie ludzi a nie własność) przeżywają rodziny ofiar kopalni „Wujek”. Abstrahuję nawet od orzekania winy gen. Kiszczaka. Mój sprzeciw budzi co innego. Jak można powoływać się na przedawnienie. Zdaniem sądu wina przedawniła się w 1986 roku (chodzi o wysłanie szyfrogramu narażającego na utratę życia i zdrowia ludzi, który był podstawą do otwarcia ognia w Wujku). Próbuję sobie wyobrazić sobie rodziny ofiar dochodzące przed sądem swoich praw w 1983 roku, wyobrażam sobie swego dziadka stającego w sądzie naprzeciwko I sekretarza KW PZPR w 1971 roku. I czuję przygnębienie, że żyję w kraju, w którym prawo abstrahuje od sytuacji politycznej i społecznej. Nie chodzi o to nawet, że chroni ludzi, którzy na to nie zasługują. Ważniejsze jest to, że uniemożliwia dochodzenie przed sądem swoich praw. Jak można powoływać się na to, że minęło już zbyt dużo czasu skoro wiadomo, że PRL nie było państwem prawa. Karze się nam godzić z poczuciem niesprawiedliwości nie ofiarując nic w zamian.
Cieszy się dziś lewica bo jedna z jej ikon uniknęła kary. To doskonale pokazuje jaka ona dziś jest. Staje po stronie aparatczyka a nie górników, którzy powinni być przedmiotem jej szczególnego zainteresowania. Nie dziwię się, że „kolega” Napieralski koncentruje się na roli religii w życiu publicznym. Po prostu nie ma nic do powiedzenia ludziom, którzy tradycyjnie na lewicę głosują. Nie rozumie bardzo realnego mimo upływu lat poczucia krzywdy i rozczarowania. Potem dziwi się, że ludzie wybierają PiS z ich jednoznaczną oceną przeszłości. U mnie w rodzinie nikt nigdy na SLD nie zagłosuje i nie ma to związku z wyznawanymi poglądami. Ofiara nigdy nie zagłosuje na kata, tym bardziej, że wydaje się on być dumny ze swoich czynów.
Nie jestem krwiożerczym typem, który chce wysłać miłego starszego pana do więzienia. Chodzi mi o poczucie sprawiedliwości i o umożliwienie dochodzenia swoich praw ofiarom, które wcześniej nie mogły tego robić z powodów politycznych (stąd takie zestawienie poruszanych we wpisie spraw). Teraz słyszą zwsząd, że jest już za późno. Ja sam znam dziesiątki takich spraw, sprawcy pozostawali bezkarni bo byli ludzimi powiązanymi z władzą... Zdaję sobie sprawę, że takie „wyciąganie trupa z szafy” może być niebezpieczne. Ale powtarzanie jak mantry słów „minęło już za dużo czasu” tylko pogłębia wiele problemów...

wtorek, 1 lipca 2008

O kleszczach, szczepieniach i problemach z tym związanych...

Wszystko zaczęło się od reklamy. Wcześniej była pustka, nicość, błoga nieświadomość. Moja siostra zobaczyła reklamę jednej z firm farmaceutycznych, która zachęcała do zakupu swojego specyfiku. Wtedy po raz pierwszy usłyszała o kleszczowym zapaleniu opon mózgowo - rdzeniowych i przeraziła się. W miejscu, w którym przyszło jej mieszkać kleszczy jest więcej niż agentów w notesie braci Kaczyńskich (a może nawet więcej bo liczba 40 mln minus dwa wydaje się zbyt mała). Następnego dnia udała się do lekarza z prośbą o wypisanie recepty na (niekoniecznie reklamowaną) szczepionkę. Pani doktor była odrobinę zaskoczona była to bowiem pierwsza tego typu prośba w jej karierze. Poprosiła o dzień na zapoznanie się z „problemem”. Następnego dnia była równie przerażona co moja siostra ale tym razem przerażenie miało znacznie mocniejsze podstawy...
Co prawda w okolicy nie odnotowano jeszcze przypadku choroby ale zagrożenie w ostatnim czasie znacznie się nasiliło (pogranicze Podlasia i Mazowsza). Dlatego od razu przystąpiła do działania, obdzwoniła miejscowe apteki, potem hurtownie by przekonać się, że takiej szczepionki na razie nie ma i nie wiadomo kiedy będzie. I tu pojawiam się ja. Dostaję zlecenie, by znaleźć szczepionkę w Warszawie. Idę do najbliższej apteki i słyszę oczywiście, że jej nie ma i w ogóle czy może znam jej nazwę. Ale oczywiście można ją zamówić w hurtowni... Grzecznie dziękuję i idę do większej apteki. Tu taka sama reakcja, w następnej również... Zrezygnowany proszę o zamówienie szczepionki z hurtowni i umawiam się na następny dzień. Pani w aptece nie kryje zaskoczenia bo nigdzie jej nie ma. Z jednej z hurtowni dostaje zapewnienie, że powinna być za trzy dni. Ostatecznie szczepionka trafia w moje ręce po dziesięciu dniach...
Szczęśliwie dwie moje cudowne siostrzenice zostały zaszczepione. Wszystko to się działo w połowie maja. Nie jest to jednak jeszcze koniec bo szczepienie musi być dwukrotnie ponowione. Uodparnia to na trzy lata... Początkowo myślałem, że mojej siostrze trochę odbiło i dała się złapać w sidła firmy farmaceutycznej, która sztucznie nakręca popyt na swoje produkty. Zmieniłem zdanie, gdy poczytałem trochę o kleszczowym zapaleniu opon mózgowo - rdzeniowych. Nie ma leków, które leczyły by tą chorobę. Tylko szczepionka może przed nią uchronić. W ubiegłym roku zapadło na nią 233 osoby. Wydaje się, że niewiele... Trzeba jednak pamiętać, że niektórzy ludzie są na nią narażeni znacznie bardziej od innych. Z powodu zmian klimatu coraz większy staje się również obszar jej występowania... Zresztą jak podkreślają eksperci liczba zarażonych może być znacznie zaniżona a choroba często nierozpoznana. Śmiercią kończy się tylko 1-2 % przypadków, jednak jej skutki są bardzo groźne. Same objawy przyprawiają o szybsze bicie serca...
Wiedza na temat zagrożenia kleszczowym zapaleniem opon mózgowo - rdzeniowych jest niewielka. Niby trwa akcja „Wygraj z kleszczem - aktywne bezpieczeństwo” ale dla większości to co najwyżej straszenie abstrakcyjnym zagrożeniem. Skierowana jest ona jak się wydaje do „mieszczuchów”, którzy mają wakacyjny kontakt z naturą ale i tak warto na tą stronę zajrzeć. Można tam znaleźć sporo interesujących informacji: o samej chorobie, celach akcji a nawet darmowych szczepieniach.


Podobnie chyba podchodzą do problemu władze. Za szczepionkę trzeba zapłacić z własnych pieniędzy a cena to niemała. Jedna ampułka kosztuje 84 złote co trzeba pomnożyć razy trzy... Dla wiejskich rodzin to wydatek niebagatelny, tym bardziej, że dzieci przeciętnie w takich rodzinach jest więcej niż jedno. Nie postuluję powszechnych, darmowych szczepień. Zagrożenie nie występuje na terenie całej Polski równomiernie. Są jednak powiaty, szczególnie ma Mazurach, Podlasiu, Dolnym Śląsku i ostatnio Mazowszu, gdzie zagrożenie jest wysokie (patrz mapka). Tak czy inaczej trzeba problemem w jakiś sposób się zająć... W Austrii, gdzie szczepieniom poddano 90% populacji liczba zachorowań zmniejszyła się ponad dziesięciokrotnie (dane za Wysokie Obcasy nr 25 z 28 czerwca 2008). W Niemczech zaszczepiona jest co czwarta osoba, na Litwie co 17. W Polsce zaszczepione jest zaledwie 0,7-0,9% populacji...
Do wpisu pewnie by nie doszło, gdyby pani doktor nie powiedziała mojej siostrze, że w sąsiedniej miejscowości na kleszczowe zapalenie opon mózgowych zachorowała nastoletnia dziewczyna. Dla niej tak zresztą jak i dla mnie zagrożenie nie ma już abstrakcyjnego charakteru.