czwartek, 25 września 2008

Igor Janke zawstydza prezesa Kaczyńskiego, czyli przyszła pora na bojkot salonu24...

Jarosław Kaczyński ostatnio dawkuje swoją obecność w mediach. Słychać go najczęściej w publicznym radiu, gdzie zwykle wygłasza pogadanki do narodu. Ucieszyłem się więc szczerze, gdy zobaczyłem go w telewizji Puls. Liczyłem, że przypomnę sobie przyczyny wszystkich swoich antypisowskich fobii i się nie zawiodłem. Pan prezes okazał się w doskonałej formie. Szlachetnym przedstawicielem czwartej władzy był redaktor Igor Janke, któremu dość szybko przyszło się przekonać o niemożliwości prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy z panem prezesem...
Początek był całkiem przyjazny, niestety potem pan redaktor okazał się zbyt wścibski i napastliwy. Nie zadowoliła go znana przecież wszystkim odpowiedź o przyczynę porażki PiS w ostatnich wyborach. Nie wystarczyło mu, że Jarosław Kaczyński potwierdził po raz setny winę mediów za ten stan rzeczy. Snuł dalej swoje wizje o nie najlepszej kondycji PiS. Prawdziwym afrontem było już pokazanie rozmowy z Jarosławem Sellinem. Prezes Kaczyński nie zawiódł mnie i w tym fragmencie wywiadu opowiadając jakimi „zerami” są zdrajcy, którzy bez niego nadal by wycierali kanapy i snuli oderwane od rzeczywistości dyskusje o Polsce. Uwaga Igora Janke o tym, że to i PiS zawdzięcza coś tym ludziom bo przecież ich nazwiska przyciągały wyborców wzmogło tylko irytację u jego rozmówcy. 
Wszystko co było niewygodne dla Jarosława Kaczyńskiego, lub za takie uchodziło w jego oczach wywoływało jego zdecydowaną reakcję. Próba dowiedzenia się czegokolwiek na temat Ludwika Dorna i jego dalszej przyszłości w PiS zakończyła się oskarżeniem Igora Janke i całego jego środowiska o brak troski o wartości rodzinne. Pan prezes w ten sposób zademonstrował w jaki sposób „nowoczesna” partia przyciąga wyborców... Kulminacją był moment, w którym na pytanie jakość PiS w opozycji prezes Kaczyński odpowiedział w sposób dla niego właściwy: atakiem. Oskarżył Igora Janke o to, że stara się go zawstydzać przyjmując optykę jego wrogów. Mniej więcej wtedy zakończył się już formalnie dialog i rozpoczął monolog. Próby Igora Janke by wziąć również udział w programie były stopowane znanym zaklęciem: „proszę pozwolić mi dokończyć”. Niezauważalnie zmieniła się formuła, pokazywano filmiki, które komentował prezes Kaczyński... Mam wrażenie, że na tym etapie Igor Janke odpuścił sobie bo zdał sobie sprawę, że nic więcej nie wskóra...
Zabawnie było patrzeć jak na stosunkowo łagodne pytania (np. nie było nic o 300 złotych) i ważne dla całej prawicy zadawane przez Igora Janke prezes Kaczyński reagował agresją. Szanowny redaktor mógł się przekonać osobiście, że z genialnym strategiem dobrze rozmawia się tylko o niegodziwościach PO. Wszelka zaś krytyka, nawet delikatna i płynąca z „własnego obozu” jest zakazana. Nie zdziwiłbym się, gdyby po takim afroncie Jarosław Kaczyński nie pojawił się więcej w studiu telewizji Puls. Pyskówka i osobiste wycieczki prezesa Kaczyńskiego powinny być interpretowane jednoznacznie. Telewizjo Puls nie idź dalej tą drogą bo jutro czeka cię bojkot prezesa Kaczyńskiego a pojutrze całego PiS. Ja osobiście liczę, że wyznawcy genialnych bliźniaków w akcie solidarności zbojkotują również salon24. Byłoby to jak najbardziej logiczne i doskonale wpisywałoby się w sposób ich myślenia. Igor Janke atakując Jarosława Kaczyńskiego stanął przecież w jednym szeregu z Gazetą Wyborczą, TVN 24 i der Dziennikiem. Kara więc musi być...

wtorek, 16 września 2008

Sławomir Cenckiewicz daje świadectwo, czyli o narodzinach męczennika IV RP...

Smutny to i piękny zarazem dzień dla polskiego patrioty. Zły lord sithów o wilczym uśmiechu wraz z tym, który przeszedł na ciemną stronę mocy by władzę w Senacie zachować wymusili podłymi sztuczkami odejście rycerza bez skazy, głosiciela prawdy i dobrego syna tej ziemi Sławomira Cenckiewicza z IPN. Przejmujące poczucie straty rekompensuje prawdziwym patriotom tylko świadectwo jakie dał ten wspaniały bohater IV RP. Dokonał rzeczy wielkich, to dzięki niemu mogliśmy się wszyscy przekonać o niegodziwościach niegodziwych. Wlał w nasze serca nadzieję, że prawda należy do nas. Teraz by ratować IPN, bez którego przyszłe pokolenia utoną w mrokach kłamstw i niewiedzy złożył się na ofiarnym ołtarzu. 
Prawdziwi patrioci mogą taką postawę uczcić tylko pochyleniem głowy na znak szacunku i ukradkową łzą... To piękne poświęcenie nie pójdzie bowiem na marne. Sławomir Cenckiewicz swoja piękną postawą udowodnił, że należy mu się miejsce w panteonie narodowych świętych. Odtąd na wykładach w przykościelnych salach sprzedawana będzie już nie tylko biblia dobrego patrioty jaką jest już bez wątpienia jego praca o Lechu Wałęsie ale również plastikowe figurki pana doktora. W czasie kolędy księża rozdawać będą obrazki nie z podobizną jakiś semicko - niemieckich przypadkowych świętych ale tego bohatera, który nie bał się podążyć drogą Pana...
Zdaję sobie sprawę, że ta cała liberalno - komusza swołocz będzie ujadać. Będą kpić, ośmieszać, zrobią wszystko by pomniejszyć poświęcenie Sławomira Cenckiewicza. Każdy prawdziwy patriota nie ma jednak wątpliwości co do wagi jego czynu. Jego przejęte spojrzenie kiedy informował o swoim kroku jest wymowniejsze niż tysiące słów, które chaotycznie i nieporadnie staram się ułożyć by dać świadectwo wielkości tego niezłomnego wojownika.
O tym, że rezygnacją nie jest tylko bufonadą ale przemyślanym i podjętym z rozmysłem działaniem świadczy również coś innego. Sławomir Cenckiewicz to prawdziwy naukowiec, człowiek o wspaniałych przymiotach intelektualnych. Świadomy wagi walki jaką przyszło mu toczyć zrobił wszystko by osłabić wroga. Podał się do dymisji dumnie wypinając pierś ale nie omieszkał jednocześnie zdecydować o pobieraniu uposażenia do końca roku. Jakimże genialnym człowiekiem jest Sławomir Cenckiewicz, przez trzy miesiące będzie brał pieniądze za nic tylko dlatego by nie dostał ich jakiś wróg słusznej sprawy. 
Od tej pory już na wieki, każdy kto będzie chciał ograniczyć wolność badań naukowych będzie się musiał zmierzyć z legendą Sławomira Cenckiewicza. Lech Wałęsa nie będzie mógł tak lekko wypowiadać sądów o swojej niewinności bo będzie świadomy, że w ten sposób ogranicza wolność badań naukowych. Któż się ośmieli zaprzeczyć istnieniu układu, kto stanie w obronie tych wszystkich lże-bohaterów III RP. Tylko ci najbardziej zakłamani adepci tajnych szkół WSI, KGB i Mossadu będą w stanie wytrzymać głębokie spojrzenie tego świętego patrioty i zdobędą się potem na świadome głoszenie tych swoich wszystkich kłamstw. Dzięki temu bardzo łatwo będzie można ich namierzyć i wyeliminować z życia publicznego...
Mam nadzieję, że Sławomir Cenckiewicz już poza IPN będzie nadal głosił prawdę z równą wytrwałością. Zdaję sobie sprawę, że może to nie być już to samo. To trochę tak jakby wygonić Kmicica z twierdzy jasnogórskiej i kazać mu walczyć po lasach. IPN to dla każdego prawdziwego patrioty miejsce równie bliskie sercu jak klasztor Ojców Paulinów. Chcę wierzyć, że gdy już siły mroku legną pokonane to Sławomir Cenckiewicz wróci tam gdzie jego miejsce i znów będzie głosił dobrą nowinę. Tymczasem wyobrażam go sobie jak siedzi sobie na beczce prochu niczym sam Wołodyjowski i uśmiechając się podpala lont. Jest świadomy, że jego poświęcenie nie pójdzie na marne a ojczyzna będzie mu wdzięczna. Zatrzymajcie się więc na chwilę prawdziwi patrioci i zanim w słusznym gniewie zaczniecie domagać się komisji śledczej pomyślcie nad tym jak wspaniała jest to postawa.

czwartek, 11 września 2008

Fado w Warszawie, czyli Raquel Tavares na festiwalu Skrzyżowanie Kultur...

Pojawiają się u mnie pierwsze oznaki jesiennej depresji. Jednego dnia siedzę i wygrzewam się na słońcu a drugiego szarości i wilgoć wokół przyprawia mnie o ból głowy. W takiej sytuacji nie wiem czy powinienem polecać koncert Raquel Tavares. Ale co mi tam, przecież w fado to nie tylko smutek ale i sposób na jego oswojenie. Może więc to wcale nie taki głupi pomysł jak mi się z początku wydawał. Raquel Tavares jest przedstawicielką najmłodszego pokolenia śpiewającego fado. Wielce utalentowaną przedstawicielką, zdobywczynią wielu nagród i nadzieją tego gatunku. Ja osobiście słyszałem jak dotąd tylko jedną jej płytę (Bairro) i jestem na razie na etapie oswajania się. Całkiem miłe to uczucie...
Niektórzy być może widzieli Raquel Tavares przy okazji ekscytowania się występem jednego z Mroczków i Edyty Herbuś na konkursie tańca Eurowizji. Reprezentowała w nim Portugalię, podobno z kiepskim skutkiem. Mam nadzieję, że nie zniechęci ta informacja do wybrania się na koncert. Każdy popełnia błędy... Co prawda kiczowaty konkurs i fado to sprawy wymagające zupełnie odmiennej wrażliwości ale może niektórzy potrafią się w tym odnaleźć. Skoro nikogo nie dziwią aktorzy szekspirowscy naparzający innych szekspirowskich aktorów telefonami komórkowymi po głowie w hollywoodzkich superprodukcjach to i Raquel można chyba wybaczyć niewinny udział w tym dość marnym widowisku...
Ale do rzeczy... Koncert odbędzie się w piątek 19 września w ramach 4. Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Wstęp jest wolny ale trzeba wcześniej zarezerwować wejściówki. Będzie to można również zrobić przed samym koncertem w namiocie koncertowym, sam jednak chyba bym się nie zdecydował na takie dodatkowe emocje... Początek o 19.00 więc proszę się ubrać ciepło.

niedziela, 7 września 2008

Stephen Harper gra o większość, czyli o tym dlaczego Kanadyjczycy zagłosują już w październiku...

Wiele na to wskazuje, że dziś dowiemy się o terminie nowych wyborów do kanadyjskiej Izby Gmin. Na dzisiejszy poranek zaplanowano spotkanie premiera Harpera z panią Gubernator Michaelle Jean, na którym zostanie ustalona ich data. Najprawdopodobniej będzie to 14 października. Tym samym swój żywot zakończy już drugi z rzędu rząd mniejszościowy. I tak przetrwał bardzo długo, chociaż nie wiem czy można to uznać za sukces premiera Harpera. W brytyjskim systemie rządów, który z pewnymi różnicami istnieje w Kanadzie rządy mniejszościowe to anomalia, którą należy jak najszybciej wyeliminować. Premier czeka tylko właściwego momentu do przeprowadzenia wyborów, które dałyby mu większość i pozwoliły na efektywne sprawowanie rządów.
Nie wiem czy to jest ten moment. Sondaże dają rządzącym konserwatystom dużą przewagę nad liberałami. Wydaje się jednak, że nie na tyle dużą by zdobyć większość... Jej uzyskanie w Kandzie chyba już na trwałe będzie trudne, separatystyczny Blok Quebecki gwarantuje za każdym razem duże emocje. Silny regionalnie skutecznie zabiega o mandaty. Teraz jednak wydaje się słaby jak nigdy dotąd, daje to powody do optymizmu konserwatystom. Od 1993 roku Blok przegrał w Quebecu tylko raz (2000 r.) co od razu przełożyło się na znaczący wzrost liczby mandatów dla zwycięskiej partii (liberałów). Teraz sondaże dają separatystom jeszcze mniej, na razie w Quebecu prowadzą konserwatyści z ponad 30% poparciem.
To dość niezwykła sytuacja, bo torysom „od zawsze” nie za dobrze wiedzie się w tej francuskojęzycznej prowincji. Wydaje się jednak, że tylko oni prezentują jakiś w miarę spójny plan rozwiązania konfliktu między Quebekiem a resztą Kanady. Co więcej poczynił już pierwsze kroki chociażby poprzez uznanie Quebecois za naród wewnątrz zjednoczonej Kanady. Teraz zapowiadają dalsze kroki. Przynosi to efekty w prowincji, która zdaje się ograniczać dążenia separatystyczne licząc jednak w zamian na zwiększanie autonomii. Na sukces torysów ma zapewne również wpływ zmęczenie quebeckiego elektoratu rządami liberałów w tej prowincji...
Pora wydaje się również dobra ze względu na słabość Partii Liberalnej. Dwucyfrowa przewaga torysów (są sondaże, które dają wygraną liberałom) może być niemożliwa do odrobienia w toku kampanii wyborczej. Tym bardziej, że nie widać nawet przesłanek dla wzrostu poparcia dla liberałów. Istotnym problemem zdaje się być przywództwo. Stéphane Dion nie zdołał się zbyt dobrze zapisać w pamięci Kanadyjczyków co pokazuje tabela. Tylko 13% uważa, że byłby on najlepszym z kandydatów na stanowisko premiera. Lepszy wynik uzyskuje nawet Jack Layton, lider socjaldemokratów... Nie najlepszy moim zdaniem jest również dobór problemów na potrzeby kampanii wyborczej. Koncentrowanie się na ekologii może przynieść efekty o tyle, że odbierze głosy dynamicznie rozwijającym się ostatnio w Kanadzie Zielonym. Nie daje to jednak gwarancji wygranej...
Największym problemem liberałów zdaje się wiarygodność. Są mało przekonywający krytykując obecność wojsk kanadyjskich w Afganistanie bo sami je tam wysłali. Podobnie jest z gospodarką, która rozwija się nieźle skutecznie unikając groźby recesji. Owszem rząd Paula Martina również radził sobie na tym polu świetnie. Co z tego jeśli z tego okresu (i wcześniejszego również) pamięta się głównie afery korupcyjne... Utrata zaufania i zniechęcenie dla liberałów widoczne jest we wzroście poparcia dla socjaldemokratów i zielonych. Inaczej niż w latach dziewięćdziesiątych teraz to lewica jest podzielona a nie prawica. Liberałowie łącznie z socjaldemokratami i zielonymi mogą bowiem liczyć według sondaży na 54% głosów. W takiej sytuacji nie ma co liczyć na nawiązanie walki z torysami. System wyborczy jest bezlitosny i sprzyja silnym ugrupowaniom...
Zapewne jest również tak, że premier Harper chce „zdążyć” przed wyborami w USA. Ewentualna wygrana Baracka Obamy w wyborach prezydenckich nie pozostałaby bez wpływu na sytuację w Kanadzie. Entuzjazm z amerykańskich mediów mógłby się przelać przez granicę i skutkować spadkiem poparcia dla torysów. Ma chyba więc rację Harper decydując się na wybory. Na razie nic nie wskazuje na to by mógł je przegrać. Nie wiadomo tylko czy zdoła zdobyć wystarczającą liczbę mandatów do tego by stworzyć rząd większościowy... Trochę więcej będzie można powiedzieć po wyborach uzupełniających, które odbędą się w trzech okręgach wyborczych 8 i 22 września.

środa, 3 września 2008

Reality show, czyli wybierzmy sobie premiera II.

Nigdy nie rozumiałem popularności zjawiska reality show. Nic się w tym względzie nie zmieniło przez ostatnie dwa lata. Oczywiście założenia tego typu programów są bardzo proste. Sama idea reality show ewaluowała, zaczynało się od zamknięcia paru anonimowych osób w odizolowanym środowisku. Teraz już nikt nie chce oglądać nikomu nie znanych twarzy... Nic dziwnego, że szuka się nowej formuły, im jest dziwniej tym lepiej. Pudzian tańczący w takt tanga jest tak bardzo surrealistyczny, że musi przyciągać uwagę. I do tego to poczucie władzy. Publiczność uwielbia wcielać się w rolę Boga i decydować o być albo nie być w programie „sławnych gwiazd”.
Zjawisko reality show jest bardzo pomocne przy zrozumieniu naszej współczesnej polityki. W obu przypadkach wszystko ma się dziać przed kamerami a ostateczną decyzję podejmują widzowie. W polityce coraz rzadziej chodzi o rozwiązywanie konkretnych spraw czy realizowanie programu. Po prostu nie jest to na tyle efektowne by pokazywać to w mediach. Dzieje się więc gdzieś na marginesie, skrywane wstydliwie przez partie. Nikt przecież nie chce wyjść na nudziarza. W polityce za sms-y robią cotygodniowe sondaże.
Najważniejszy jest wizerunek. Nikogo więc w tym kontekście nie powinna dziwić inicjatywa Jarosława Burdeka, wicedyrektora TVP 2 ds. audycji rozrywkowych. Postanowił on zakupić prawa do polskiej edycji programu The Next Great Prime Minister, który wyprodukowała kanadyjska CBC. Jak donosi Polska pan wicedyrektor wypatrzył program na zagranicznych targach telewizyjnych. Oszczędził by trochę publicznych pieniędzy, gdyby czytywał mojego bloga...
Widzowie powinni być zachwyceni, reality show ma bowiem za zadanie wybrać następnego premiera. Założenie jest takie, że poszczególnych kandydatów oceniają osoby sprawujące wcześniej to stanowisko. Chyba dlatego telewizja publiczna swoją ofertę złożyła nie tylko premierowi Marcinkiewiczowi ale również prezydentowi Kwaśniewskiemu. W sumie ma to uzasadnienie, bo któż lepiej niż były prezydent może oceniać u kandydatów umiejętność unikania różnych tropikalnych chorób. A że nie był on nigdy premierem, no coż nie bądźmy zbyt drobiazgowi...
Nie chcę po raz drugi wykpiwać naszych premierów, nie to jest najważniejsze w całej sprawie. Smutne jest to, że taki program doskonale oddaje ducha naszych czasów. Polityka jest zabawą, czymś co nie ma przełożenia na nasze życie. Politycy tak jak gwiazdki kiepskich seriali są zobligowani do zabiegania o naszą sympatię. Oceniamy ich nie poprzez skutki ich działań bo nie mamy czasu się temu wszystkiemu przyglądać ale poprzez medialny show. Celna riposta może więcej dać niż reforma służby zdrowia... Stąd takie ataki na media bo dzisiejsi publicyści przypominają jurorów w programach reality show. Nie chcemy już być już obywatelami bo wymaga to za dużo wysiłku. Wolimy być widzami wysyłającymi od czasu do czasu sms-y łudząc się, że tym samym to my o wszystkim decydujemy...