wtorek, 29 listopada 2011

Kościół a kara śmierci, czyli temat pozostaje otwarty...

Kara śmierci ponownie stała się przedmiotem żarliwego sporu. Niewiele nowych wątków się pojawia, ciągle powielane są te same argumenty. Pewną odmianę stanowi „awantura” wokół tego co o karze śmierci mówi Kościół Katolicki. W moim odczuciu już same ten fakt świadczy nieodparcie o zwycięstwie prawicowej optyki w społecznej debacie. Można odnieść wrażenie, że to co ma w tej sprawie do powiedzenia kościół ma moc przesądzającą. Wystarczy więc udowodnić, że to nasze stanowisko jest zbieżne z nauką kościoła by uciąć wszelkie spory...
Być może spór jest tak gorący ponieważ obie strony zdają sobie sprawę, że kościół nie udziela w tej sprawie jednoznacznej odpowiedzi. W zależności więc od tego, w jaki sposób sformułuje się pytanie ten będzie miał rację. Widać to wyraźnie patrząc, jak obie strony powołują się na tą samą encyklikę evangelium vitae... Z jednej strony jest sprzeciw wobec jakiejkolwiek formy zabijania, z drugiej dopuszcza jej wykonywanie w bardzo ograniczonych okolicznościach.
Ten dylemat ma bardzo długie korzenie. Pierwsi chrześcijanie nie zastanawiali się nad karą śmierci, nie interesowali się za bardzo państwem i jego prawami. Można powiedzieć, że byli antysystemowi, Neron miał swoje powody by rzucać ich lwom na pożarcie. Z tego powodu spór ten byłby dla nich niezrozumiały. Sytuacja zmieniła się, kiedy chrześcijaństwo stało się religią państwową i trzeba było „przystosować” je tak, by mogło stać się wsparciem dla władzy. Zinstytucjonalizowana religia nie mogła negować prawa do zabijania przez państwo. Trzeba było wymyślić taki konstrukt, który godziłby świętość życia z jednej strony i długą tradycję władzy państwa nad życiem obywateli.
Tego karkołomnego zadania podjął się św. Tomasz z Akwinu. To on wpadł na genialny pomysł by wykorzystać do tego prawo do samoobrony. To było do przełknięcia zarówno dla umiarkowanych chrześcijan jak i władzy świeckiej. W ten sposób chronione jest społeczeństwo jako całość przed przestępcą, który mu zagraża. Dokonuje tym samym podziału na życie „porządnych obywateli”, które dzięki karze śmierci jest chronione i przestępców, których życie nie ma wartości. Dla dobra społeczności eliminuje się zło... Taki sposób myślenia przetrwał aż do dziś, nadal jest widoczny w katechizmie, na który powoływał się Mariusz Kamiński
Zmiana myślenia o karze śmierci (co do pewnego stopnia jest pochodną do zmiany myślenia o roli kościoła w państwie) przyszła wraz z soborami. Wyrazem tego była encyklika evangelium vitae, napisana w 1995 roku przez Jana Pawła II. Stara się ona dokonać niemożliwego, pogodzić długą tradycję akceptacji dla kary śmierci z jej gruntowną krytyką. Wychodzi z założenia, że życie ludzkie jest nienaruszalne: "życie człowieka pochodzi od Boga, jest Jego darem, Jego obrazem i odbiciem, udziałem w Jego ożywczym tchnieniu. Dlatego Bóg jest jedynym Panem tego życia, człowiek nie może nim rozporządzać (EV 39)".
Mnie osobiście również podoba się ten cytat: "tylko wówczas, gdy otwiera się na pełnię prawdy o Bogu, o człowieku i o historii, przykazanie "nie zabijaj" odzyskuje swój pełen blask jako dobro dla człowieka we wszystkich jego wymiarach i relacjach (EV 48). Zdaniem Jana Pawła II nawet zabójca nie traci godności ludzkiej, jest mu ona przyrodzona. Z drugiej strony, akceptując niejako tradycję napisał w swojej encyklice, że może być ona stosowana tylko w „przypadkach absolutnej konieczności, to znaczy, gdy nie ma innych sposobów obrony społeczeństwa”. Na tą część powołują się dziś członkowie PiS i zwolennicy kary śmierci. Jest to z ich strony bardzo wygodne, bo dalej padają słowa, które właściwie czynią niemożliwym akceptację dla kary śmierci przez katolika. Jan Paweł II wyraża przekonanie, że „w obecnej sytuacji dzięki coraz lepszej organizacji instytucji penitencjarnych, takie przypadki są bardzo rzadkie, a być może, już nie zdarzają się wcale (EV 56)”.
Patrząc na to co przedstawiciele kościoła mówili dziś w mediach odnoszę wrażenie, że w Polsce wśród hierarchów nie ma zgody co do tej kwestii. Potwierdza to tylko głębokie pęknięcie w kościele, idee posoborowe wciąż przyswajane są tu bardzo opornie. Winny jest temu również Jan Paweł II, który niestety wyhamował przemiany dokonujące się w Kościele Katolickim. Stanął w połowie drogi, nie dał jednoznacznej odpowiedzi w kwestii kary śmierci, chociaż nie miał najmniejszych wątpliwości potępiając w tej samej encyklice zresztą eutanazję i aborcję...
Problem kary śmierci w Kościele Katolickim jest dużo bardziej skomplikowany niżby się z pozoru wydawało. Jan Paweł II czy Benedykt XVI apelowali często o jej niestosowanie. Ten pierwszy wielokrotnie krytykował z tego powodu USA, ten drugi poruszał jej temat podczas wizyty w Białym Domu w rozmowie z prezydentem Bushem. Oczywiście dla członków PiS, którym Stany Zjednoczone jawią się jako niedościgły wzór nie podnoszą tej kwestii. Z drugiej strony należy pamiętać, że obowiązywała ona również w Watykanie i to aż do roku 1969, zniósł ją dopiero papież Paweł VI. Nie ma więc podstaw by twierdzić, że Kościół Katolicki już ostatecznie określił swoje stanowisko w tej sprawie. Patrząc na tendencje w Polsce nie jest wykluczone, że wkrótce powieje wiatr zmian z zupełnie innej strony i kara śmierci znów będzie akceptowalna przez Watykan...

czwartek, 17 listopada 2011

Przypadek Wang Liushi, czyli znów słów parę o prawach człowieka...

W czasach szalejącego kryzysu problem praw człowieka nie wydaje się szczególnie interesujący. Wszystkie sprawy, które nie sprzyjają podwyższeniu efektywności powinny przecież zejść na dalszy plan. Tym bardziej mogą irytować bandy egoistycznych indywidualistów, klasyczne wytwory indywidualistycznej myśli politycznej zachodu jak choćby te grasujące po ulicach Aten. Domagają się jakiś wyimaginowanych praw za nic mając społeczeństwo jako całość. Gdyby chcieli zmienić świat na lepsze to powinni zakasać rękawy i wziąć się do ciężkiej roboty...
Dość często spotykam się z podobnymi argumentami. Myślenie o tym, że zachód jest egoistyczny i że stara się narzucić reszcie świata swoje wartości, którego prawa człowieka są częścią jest bardzo rozpowszechnione. Idea praw naturalnych nie jest już tak powszechnie akceptowalna jak jeszcze kilkanaście lat temu. Coraz częściej docenia się lokalne kultury i będące ich wytworem systemy aksjologiczne. Przykładem mogą być tzw. wartości azjatyckie, podkopują one uniwersalistyczny wymiar praw człowieka i czynią równoprawnymi inne tradycje polityczne. Nie wdając się w szczegóły liczy się w nich społeczeństwo a nie jednostka, egoizm jest złem a tym co naprawdę się liczy to służba całości. Oczywiście wartości azjatyckie mają w Azji uniwersalistyczny wymiar, kultury są jednorodne i wszyscy tam myślą tak samo...
Niełatwo jest walczyć z tą iluzją, zawsze można zostać w końcu posądzonym o kulturowy imperializm. Czasem dzieją się jednak takie rzeczy, które zupełnie ośmieszają obrońców tzw. wartości azjatyckich i jednocześnie zwolenników genetycznego kolektywizmu azjatyckich społeczeństw. W Henan w środkowej części Chin doszło do zdarzenia z pozoru nie związanego z polityką. Władze postanowiły zburzyć dom zamieszkały przez 81 letnią Wang Liushi i jej rodzinę. Uzasadniały to tym, że był on samowolą budowlaną. Wang Liushi jednak nie postąpiła jak na „prawdziwą Azjatkę” przystało, nie pochyliła pokornie głowy i nie opuściła domu. Pragnąc zamanifestować swój sprzeciw polała się benzyną i podpaliła...
Zastanawiam się dlaczego tak łatwo dajemy się wmanewrować w upolitycznianie praw człowieka, tak łatwo akceptujemy trwanie autorytarnych reżimów i to w imię poszanowania odrębności kulturowej. Każdy, kto choćby czytał książkę Góra duszy napisaną przez chińskiego noblistę Gao Xingjian'a, zdaje sobie sprawę, że tradycja indywidualistyczna w państwie środka ma długą tradycję. Podobnie zresztą jak kolektywizm w Europie, nie trzeba sięgać do średniowiecza, wystarczy prześledzić rozwój komunistycznej czy nazistowskiej utopii. Zgadzając się na ograniczone stosowanie praw człowieka w Azji w imię odrębności tamtejszych tradycji przyczyniamy się niestety do banalizacji azjatyckich kultur. Akceptujemy stereotypy w imię sam nie wiem czego. Czyn Wang Liushi powinien nam o tym boleśnie przypominać...