sobota, 10 listopada 2012

Smoleńsk powraca, czyli o tym czy miejsce Jarosława Kaczyńskiego jest w więzieniu...


Wsadzanie do więzień polityków z „wrogiego” obozu ma długą tradycję. Ten humanitarny sposób eliminacji z życia publicznego zdaje się zyskiwać ostatnio coraz większe poparcie w Polsce. Oczywiście u źródeł takich działań zawsze leży troska o wspólne dobro. Po prawej stronie sceny politycznej takie myślenie powraca jak wirus grypy co jakiś czas, skutkując przewrotem wojskowym czy inną formą skutecznej obrony demokracji przed nią samą.
Sytuacje takie nie budzą mojego zdziwienia, kiedy jednak zaczynają takiej retoryki używać ludzie kojarzeni z lewicą jest inaczej. Nie mam tu na myśli ostatniego wystąpienia Janusza Palikota, który z sejmowej trybuny oznajmił, że miejsce posłów PiS jest w więzieniu. Nie potępiam go nawet za te słowa, polityczna walka ma swoje prawa. Zresztą od kogoś, kto jeszcze chwilę temu związany był z tygodnikiem Ozon nie można wymagać za dużo. Jego lewicowość jeszcze jest na tyle powierzchowna, że nawoływanie do aresztowania przeciwników politycznych nie musi mu się nawet wydawać niezręcznością. Inaczej rzecz ma się z prof. Kazimierzem Kikiem…
W wywiadzie na TOK FM  z całą mocą stwierdził, że Jarosław Kaczyński powinien zostać aresztowany na sali sejmowej, zaraz po zejściu z mównicy. Jego zdaniem, wystarczającym uzasadnieniem dla tak drastycznych działań jest niszczenie przez prezesa Kaczyńskiego autorytetu najwyższych instytucji państwa polskiego. Naprawdę nie rozumiem jak człowiek związany z lewicą może przedkładać dobro „abstrakcyjnego” państwa nad zasady leżące u podstaw demokracji. Zdaję sobie sprawę, że ktoś owładnięty świętym gniewem może zapomnieć o wolności słowa.
W wywiadzie jest więcej takich niepokojących fragmentów. Pod tym, że „demokracja to nie chaos” i o upadku demokracji na miarę tego w I RP mógłby się spokojnie podpisać dowolny publicysta z Frondy. W takiej sytuacji trudno nie zauważyć kryzysu lewicy. Jeśli człowiek będący autorytetem dla dużej jej części mówi językiem prawicy to trudno być optymistą. Za tym musi iść przecież definiowanie rzeczywistości na prawicową modłę. I tak się właśnie dzieje… Problem leży jego zdaniem we wszechwładzy partii politycznych i to jest kluczowe. Nie ma dla niego znaczenia, że za partiami stoją ich wyborcy. Prof. Kik nie stara się zrozumieć dlaczego tak wielu głosuje na PiS. Ludzie są przecież z natury głupi i należy ich chronić przed szaleńcami  takimi jak Jarosław Kaczyński. Nieważne czy będzie to więzienie czy dom wariatów… Sami przecież nigdy nie zrozumieją, że brednie Jarosława Kaczyńskiego są tylko bredniami i niczym więcej. Nawet jeśli prof. Kik powie im o tym z „ambony”, wsparty na autorytecie Jana Pawła II  to i tak to do nich nie dotrze. Dlatego należy izolować myślących w nieprawomyślny sposób, w imię dobra wspólnego oczywiście. Ciekawy to ideał demokracji..
Ważniejsze dla profesora są słowa niż realne problemy dotykające ludzi w Polsce. To smutna konstatacja, bo nie pozwala żywić nadziei na jakiekolwiek zmiany na scenie politycznej. Lewica jeszcze musi się dużo dowiedzieć o sobie by mogła się stać dla ludzi wiarygodna…

sobota, 17 marca 2012

Żywie Biełaruś!

Czasem dopadają mnie wątpliwości czy Polska ma jakąkolwiek strategię w polityce wobec Białorusi. Obserwując ostatnie napięcia we wzajemnych relacjach nabieram niemal pewności, że jest to tylko suma reakcji na działania władz białoruskich. Niestety mocno przewidywalnych reakcji... Inspiracją dla polskich polityków zdaje się być testowana do granic możliwości przez wszystkie amerykańskie administracje metoda kija i marchewki. O ile w przypadku Stanów Zjednoczonych miewa to czasem sens – chociaż jak sądzę Fidel Castro ma odmienne zdanie – to w przypadku Polski musi kończyć się porażką.
Na nic zda się nawet poparcie Unii Europejskiej. Polska jest w stanie je pozyskać dla niektórych inicjatyw, szczególnie związanych z ochroną praw człowieka ale zasadniczo nie jest ona Białorusią zainteresowana. Dlatego zresztą ostatnie sankcje polegające min. na wprowadzeniu zakazu wjazdu na teren UE dla 21 przedstawicieli reżimu odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka i prześladowania opozycji mają wymiar symboliczny.
Donald Tusk przekonuje o ich dokuczliwości ale jest to tylko robienie dobrej miny do złej gry. Nie wyobrażam sobie by zakaz wjazdu mógłby być czymś aż tak strasznym, w kraju, gdzie średnia pensja wynosi niewiele powyżej 1000 złotych. Co symptomatyczne sankcjami objęto tylko sędziów i policjantów, czyli pracowników budżetówki. Białoruski oligarcha Jury Czyż będzie mógł nadal opalać się na Costa del Sol.
W Polsce zewsząd słychać głosy o nieracjonalności działań Łukaszenki. Trudno mi się z tym zgodzić, jego decyzje wydają się szalone tylko z naszej perspektywy. Ich skutki mogą być dla reżimu Łukaszenki bardzo korzystne. Dzięki polityce konfrontacji z zachodem umacnia swoją pozycję w kraju. Łatwiej będzie mu wygrać we wrześniu wybory, łatwiej je sfałszować. Już teraz szefowa białoruskiej CKW Lidzija Jarmoszyna mówi głośno o nie wpuszczeniu obserwatorów OBWE. Dzięki takiej postawie Łukaszenka zyska również przychylność Rosji, która wesprze Białoruś gospodarczo i na arenie międzynarodowej.
Schematyczność i przewidywalność polityki Polski i UE wobec Białorusi daje gwarancje, że bardzo łatwo i szybko będzie można wrócić do polityki współpracy. Wystarczy uwolnić któregoś z więźniów politycznych. Zapewne w najbliższym czasie ich liczba się zwiększy będzie więc większy wybór. Z większej ilości decyzji będzie się można wycofać, w większej ilości spraw pójść na ustępstwa. W dłuższym okresie zostanie więc zachowane status quo, które jest prawdziwym celem Aleksandra Łukaszenki.
Zdecydowanie trudniej uchwytne są polskie cele. Ja zasadniczo widzę dwa. Z jednej strony jest to budowa niezależnej Białorusi a z drugiej walka z łamaniem praw człowieka i w konsekwencji wprowadzenie demokracji na Białorusi. Dla większości naszej klasy politycznej i niestety wielu ekspertów zajmujących się polityką wschodnią są one tożsame. W moim odczuciu, co prawda nie muszą się one wykluczać ale w praktyce są ze sobą sprzeczne.
Polska chce budować niezależność Białorusi poprzez tworzenie odrębnej od rosyjskiej białoruskiej tożsamości. Wspiera więc białoruski nacjonalizm widząc w nim przeciwwagę dla sympatii prorosyjskich. Sytuacja w której Radosław Sikorski ze swojego dworku w Chobielinie naucza co znaczy być Białorusinem - nie tylko z uwagi na historię - jest nie do zaakceptowania również dla sporej część opozycji. Polska wizja nie może znaleźć zrozumienia w kraju, w którym tylko 2,2 z ogólnej liczby 10 mln obywateli Białorusi mówi w domu po białorusku. Miejscowy kościół prawosławny mimo 20 lat niepodległości państwa nie usamodzielnił się wschodnim zwyczajem i nadal podlega bezpośrednio Patriarchatowi Moskiewskiemu.
W takich warunkach, kiedy większość białoruskiego społeczeństwa patrzy przychylnie na zbliżenie z Rosją wspieranie białoruskiego nacjonalizmu nie sprzyja walce o prawa człowieka. Paradoksalnie pozostanie Łukaszenki u władzy jest korzystne dla Polski. Pozostaje on gwarantem białoruskiej niezależności. Nie ze względów ideologicznych tylko czysto koniunkturalnych. Każdy mijający rok sprawia, że społeczeństwa białoruskie i rosyjskie zaczynają się od siebie coraz bardziej różnić. Jest również czas na wykształcenie się poczucia odrębności, nawet jeśli u podstaw tego nie leży etniczność.
Polska chętnie mówi o wolnościach obywatelskich na Białorusi. Bywa to nawet szczere, szczególnie wtedy kiedy represje dotykają polską mniejszość. Zazwyczaj jednak jest to zasłona dymna, która ma uskutecznić walkę o niezależną od Rosji Białoruś. Wprowadzenie demokracji nie gwarantuje realizacji tego celu, dlatego nigdy nie stanie się priorytetem. Być może wkrótce lista osób, które nie będą mogły wjechać na teren UE się nieco wydłuży. Na nic więcej jednak nie ma co liczyć. Sankcje ekonomiczne przecież pchnęłyby Białoruś w objęcia Rosji a tego przede wszystkim polscy politycy chcą uniknąć. Prawa człowieka będą łamane z takim samym entuzjazmem co dotąd a prześladowania opozycji nie ustaną. Będzie zachowane status quo, czyli dokładnie to czego chce Aleksander Łukaszenka.

sobota, 25 lutego 2012

Baltasar Garzon, czyli o upokarzaniu lewactwa...

Czas kiedy prawa człowieka coś znaczyły w globalnej polityce powoli zbliża się do końca. Przegrywają one zdecydowanie z rynkiem, który jak podkreślają jego dogmatyczni wyznawcy ma być wolny, również od ograniczeń płynących z ich przestrzegania. Źródłem szczęścia dla człowieka ma być dobrobyt płynący z efektywnej gospodarki a nie abstrakcyjne prawa, które w sposób nieuprawniony roszczą sobie pretensje do bycia uniwersalnymi.
Przykładów potwierdzających to zjawisko jest niestety coraz więcej. Jednym z nich jest upadek sędziego Baltasara Garzona. Sąd Najwyższy Hiszpanii zakazał mu na 11 lat wykonywania zawodu. Powodem było stosowanie nielegalnego podsłuchu przeciwko adwokatom osób oskarżonych o opłacanie polityków rządzącej Partii Ludowej. Decyzja ta jest co najmniej kontrowersyjna. Jak się okazuje sędzia, który przejął sprawę skandalu korupcyjnego również zlecił podsłuchy podejrzewając, że adwokaci odgrywają czynną rolę w transferowaniu łapówek.
Baltasar Garzon jest jedną z ikon ruchu praw człowieka. Doprowadził do aresztowania Augusto Pinocheta i tym samym wytyczył nowy kierunek w ściganiu zbrodni popełnianych przez dyktatorów. Początkiem jego końca była próba wyjaśnienia losu 100 tysięcy przeciwników generała Franco, którzy zginęli w pierwszych latach jego dyktatury. Zarzucono mu świadome naruszenie ustawy o amnestii z 1977 roku i zawieszono. Ściganie zbrodni w Ameryce Łacińskiej jest czymś dobrym, natomiast w samej Hiszpanii już niekoniecznie. Priorytetem okazało się "narodowe pojednanie", które dla ofiar ma być jedyną formą zadośćuczynienia.
Jeszcze kilka lat temu sędzia Baltasar Garzon nie mógłby zostać potraktowany w ten sposób. Wtedy ludzie walczący o prawa człowieka byli bohaterami zbiorowej wyobraźni. Teraz jest inaczej, szukano tylko pretekstu by się z nim rozprawić. Prawa człowieka, tak jak rozumie je Baltasar Garzon zdążyły się już stać w powszechnym odczuciu formą "awanturnictwa". Niedługo wiele osób ze zdumieniem odkryje, że rozumie je tak jak Augusto Pinochet. I nie ma w tym nic dziwnego, Chicago Boys nie rządzą już tylko w Chile, do nich należy cały świat.

niedziela, 22 stycznia 2012

O mesjaszu, który chce być królem...

Gwiazda Janusza Palikota rozświetla coraz jaśniej polityczny firmament. Każda inicjatywa kończy się sukcesem, coraz to nowe lewicowe środowiska skłonne są go poprzeć. Przychylny jest mu establishment, swoje nadzieje zdają się z nim wiązać lewicowi radykałowie. Jeszcze do niedawna w określeniu mesjasz lewicy czaiła się drwina, teraz słysząc je większość ludzi nie uśmiecha się już tylko z zadumą kiwa głową. Nic dziwnego, Janusz Palikot jednego dnia dogaduje się ze środowiskami LGBT a drugiego z górnikami, z równą swobodą... Odżywają nadzieje na zjednoczenie lewicy światopoglądowej, która dotąd wspierała w dużej mierze PO i lewicy społecznej, która w sporej części dała się uwieść PiS. Gdyby do tego doszło można by już realnie zacząć myśleć o dojściu do władzy...
Niewykluczone, że te plany uda się Januszowi Palikotowi zrealizować. Jest mocno zdeterminowany i do tego w sposób właściwy zdiagnozował sytuację. Dlaczego więc nie daję się ponieść fali entuzjazmu i z takim dystansem podchodzę do inicjatywy, która może doprowadzić do powstania pierwszej po 1989 roku prawdziwie centrolewicowej formacji. Gdybym miał podać jeden powód to wskazałbym na to, że nie ma ona szans na stworzenie na lewicy nowej jakości. Będzie to twór sztuczny, służący nie lewicy jako takiej ale Januszowi Palikotowi. Wbrew temu co sądzi wielu ważne jest nie tylko „co” ale również „jak”. To co dzisiaj proponuje Janusz Palikot to wykorzystanie neoliberalnej recepty na sukces w tworzeniu czegoś, co przynajmniej w teorii powinno neoliberalizm krytykować. Sprzeczność leżąca u podstaw tej inicjatywy w moim odczuciu musi zaważyć na jej powodzeniu...
Janusz Palikot wykonał bardzo dobrą robotę. Postąpił jak doświadczony przedsiębiorca, który dysponując pewnymi zasobami pragnie odnieść sukces. Wsłuchał się w głos „konsumentów” i stworzył produkt, który zapewnił mu wejście do Sejmu. Teraz buduje firmę, która będzie świadczyć usługi polityczne. Celem nadrzędnym jest tak hołubiona przez neoliberałów efektywność. Nie za dobrze wróży to demokracji, Ruch Palikota będzie być może coraz sprawniej realizował inicjatywy istotne dla centrolewicy ale nigdy nie będzie centrolewicowy. Będzie po prostu świadczył usługi zewnętrzne jak swego czasu prywatne armie w Iraku.
W logice rynku nie jest istotne czy koncern sprzedaje żyletki, napoje odchudzające czy samochody. Ważny jest zysk, to on świadczy o sukcesie. Najlepiej oczywiście jest wtedy gdy sprzedaje to wszystko plus masę innych rzeczy. W ten sposób minimalizowane jest ryzyko. To co robi teraz Palikot to nic innego jak sprzedawanie jak największej liczbie podmiotów życia społecznego różnych, nierzadko wzajemnie wykluczających się rzeczy. Bazuje na nadziejach, co więcej sam je skutecznie rozbudza. Co chce w ten sposób osiągnąć? Sukcesem dla Palikota będzie dojście do władzy, nie w jakimś konkretnym celu jak w klasycznej demokracji. Zgodnie z neoliberalną logiką chodzi w gruncie rzeczy tylko o wygraną, pokonanie przeciwników, być może ostatecznie monopol...
Przedsmak tego mamy już teraz. Podobne neoliberalne założenia leżały u podstaw powstania Platformy Obywatelskiej. Ideologiczna nieokreśloność, polityka rozumiana jako gra wymagająca stosownych umiejętności (technik marketingowych) i program pisany na kolanie jako odpowiedź na zaistniałe społecznie zdarzenia. To wszystko już znamy, w centroprawicowym sosie. Janusz Palikot proponuje nam teraz dokładnie to samo danie tylko przyprawione inaczej. Dlatego nie skaczę z radości. W moim odczuciu należy tworzyć centrolewicę, która skutecznie byłaby w stanie przełamać neoliberalne myślenie o sferze publicznej. Angażowanie się w coś co jest kwintesencją takiego sposobu myślenia nie ma dla mnie sensu. Lewica jako fantazja znudzonego dotychczasowym życiem bogatego Piotrusia Pana, który postanawia wykorzystać swoje biznesowe talenty w polityce, tylko po to, by zdobyć jeszcze większy poklask wydaje mi się czymś kuriozalnym. Mam nadzieję, że nie tylko mnie.