Wsadzanie do więzień polityków z „wrogiego” obozu ma długą
tradycję. Ten humanitarny sposób eliminacji z życia publicznego zdaje się
zyskiwać ostatnio coraz większe poparcie w Polsce. Oczywiście u źródeł takich
działań zawsze leży troska o wspólne dobro. Po prawej stronie sceny politycznej
takie myślenie powraca jak wirus grypy co jakiś czas, skutkując przewrotem
wojskowym czy inną formą skutecznej obrony demokracji przed nią samą.
Sytuacje takie nie budzą mojego zdziwienia, kiedy jednak
zaczynają takiej retoryki używać ludzie kojarzeni z lewicą jest inaczej. Nie
mam tu na myśli ostatniego wystąpienia Janusza Palikota, który z sejmowej
trybuny oznajmił, że miejsce posłów PiS jest w więzieniu. Nie potępiam go nawet
za te słowa, polityczna walka ma swoje prawa. Zresztą od kogoś, kto jeszcze
chwilę temu związany był z tygodnikiem Ozon nie można wymagać za dużo. Jego
lewicowość jeszcze jest na tyle powierzchowna, że nawoływanie do aresztowania
przeciwników politycznych nie musi mu się nawet wydawać niezręcznością. Inaczej
rzecz ma się z prof. Kazimierzem Kikiem…
W wywiadzie na TOK FM
z całą mocą stwierdził, że Jarosław Kaczyński powinien zostać
aresztowany na sali sejmowej, zaraz po zejściu z mównicy. Jego zdaniem,
wystarczającym uzasadnieniem dla tak drastycznych działań jest niszczenie przez
prezesa Kaczyńskiego autorytetu najwyższych instytucji państwa polskiego.
Naprawdę nie rozumiem jak człowiek związany z lewicą może przedkładać dobro
„abstrakcyjnego” państwa nad zasady leżące u podstaw demokracji. Zdaję sobie
sprawę, że ktoś owładnięty świętym gniewem może zapomnieć o wolności słowa.
W wywiadzie jest więcej takich niepokojących fragmentów. Pod
tym, że „demokracja to nie chaos” i o upadku demokracji na miarę tego w I RP
mógłby się spokojnie podpisać dowolny publicysta z Frondy. W takiej sytuacji
trudno nie zauważyć kryzysu lewicy. Jeśli człowiek będący autorytetem dla dużej
jej części mówi językiem prawicy to trudno być optymistą. Za tym musi iść
przecież definiowanie rzeczywistości na prawicową modłę. I tak się właśnie
dzieje… Problem leży jego zdaniem we wszechwładzy partii politycznych i to jest
kluczowe. Nie ma dla niego znaczenia, że za partiami stoją ich wyborcy. Prof.
Kik nie stara się zrozumieć dlaczego tak wielu głosuje na PiS. Ludzie są
przecież z natury głupi i należy ich chronić przed szaleńcami takimi jak Jarosław Kaczyński. Nieważne czy
będzie to więzienie czy dom wariatów… Sami przecież nigdy nie zrozumieją, że
brednie Jarosława Kaczyńskiego są tylko bredniami i niczym więcej. Nawet jeśli
prof. Kik powie im o tym z „ambony”, wsparty na autorytecie Jana Pawła II to i tak to do nich nie dotrze. Dlatego
należy izolować myślących w nieprawomyślny sposób, w imię dobra wspólnego
oczywiście. Ciekawy to ideał demokracji..
Ważniejsze dla profesora są słowa niż realne problemy
dotykające ludzi w Polsce. To smutna konstatacja, bo nie pozwala żywić nadziei
na jakiekolwiek zmiany na scenie politycznej. Lewica jeszcze musi się dużo
dowiedzieć o sobie by mogła się stać dla ludzi wiarygodna…