czwartek, 28 sierpnia 2008

Prezydent Kaczyński jedzie na szczyt...

Ze sporym zażenowaniem obserwuję spór między prezydentem a premierem o to, kto będzie reprezentował Polskę na szczycie Unii poświęconemu gruzińskiemu konfliktowi. Nachodzi mnie smutna refleksja, że możemy się starać uporządkować świat wokół poprzez tworzenie stabilnego prawa ale nie ma to i tak znaczenia, bo przyjdzie jednostka i uczyni z niego karykaturę. Mam wrażenie, że prezydent Kaczyński wybrany jakimś cudem na brytyjskiego monarchę w ciągu paru lat przekreśliłby całą brytyjską tradycję ustrojową i wprowadził rządy absolutne...
Opisywałem już spór w ramach władzy wykonawczej o polska politykę zagraniczną i nie zamierzam się powtarzać. Irytuje mnie styl uprawiania polityki i wykorzystywanie polityki zagranicznej do bieżącej walki między partiami. Co innego jest jednak groźne. Coraz częściej pojawiają się głosy kontestujące „jakość” konstytucji. Zdaniem wielu zawarte w niej zapisy są niejasne i nie zapobiegają sporom kompetencyjnym. Zasadniczo się z tym nie zgadzam.
Za politykę zagraniczną odpowiedzialny jest rząd, zresztą jak za wszystko inne. Prezydent jak to określa konstytucja w art. 133 „współdziała z Prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem”. Nie oznacza to, że może ale nie musi... Jego konstytucyjnym obowiązkiem jest współdziałanie. Jego ostatnie działania stoją z tym w sprzeczności i dlatego nie mają oparcia w konstytucji. Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości niech zapozna się z artykułem 146 konstytucji: „Rada Ministrów prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną Rzeczypospolitej Polskiej”.
Prezydent zachowuje się jednak jakby nie był świadomy swojej pozycji w ramach organów państwa. W Polsce mamy w zasadzie system parlamentarno – gabinetowy. Wzmocniona jest trochę pozycja premiera (odwołanie się do modelu kanclerskiego, np. konstruktywne wotum nieufności) i nieco szersze uprawnienia prezydenta, który nie pełni tylko funkcji reprezentacyjnych ale ma możliwość wkraczania w sytuacjach nadzwyczajnych jako arbiter i strażnik porządku konstytucyjnego. Mieszanie się do bieżącej polityki, jak czyni to prezydent Kaczyński sprzeczne jest z duchem konstytucji i szkodzi powadze urzędu. W systemie parlamentarno – gabinetowym zasadnicza sprawą jest bowiem odpowiedzialność władzy wykonawczej przed parlamentem. Premier czy też ministrowie mogą być odwoływani za podejmowane decyzje. Prezydent nie ponosi odpowiedzialności politycznej i dlatego większość jego aktów wymaga kontrasygnaty właściwego ministra. Ma to sens, bo to premier i rząd cieszy się poparciem parlamentu a nie prezydent. Inicjatywy podejmowane przez prezydenta Kaczyńskiego, które nie są popierane przez rząd nie mają szans na poparcie w Sejmie. Krótko mówiąc jest to tylko bicie piany...
Zwolennicy działań prezydenta Kaczyńskiego pewnie podniosą doniosłość bezpośrednich wyborów prezydenckich i wskażą, że on również czerpie legitymizację podobnie jak parlament z woli narodu. Właściwie to samo można jednak powiedzieć o wójcie gminy Trojanów, któremu nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby prawa zawierania umów międzynarodowych, nawet tych dotyczących tylko gminy. Mimo że jak mi się wydaje formalnie nie zabroniono mu tego... Bezpośredni wybór głowy państwa jest trochę niezrozumiały. Wpisując ten mechanizm twórcom konstytucji chodziło o zwiększenie aktywności obywateli. Nie chciano również zapewne odbierać obywatelom czegoś co było obecne w Małej Konstytucji... Jedno jest pewne, bezpośredni wybór głowy państwa nie jest wystarczającym powodem do tego by starać się tworzyć w Polsce metodami pozakonstytucyjnymi system prezydencki.
Nie wiem, czy prezydent Kaczyński zdaje sobie sprawę ze śmieszności swoich zachowań. Myślę, że w pewien sposób tak. Chyba dlatego na szczyt wybiera się nie tylko jako prezydent Polski ale również regionalny lider. Nie wiem tylko jak długo nim będzie, bo prezydenci państw bałtyckich też za dużo nie mają do powiedzenia w swoich krajach. Dla prezydenta Kaczyńskiego nawet najdrobniejsze sprawy stają się na tyle wielkie, że przyznaje sobie prawo do wkroczenia w nie jako arbiter. Tak było z negocjacjami w sprawie tarczy, tak jest teraz w przypadku szczytu Unii. Nie dostrzega, że w ten sposób podważa wolę narodu wyrażoną w ostatnich wyborach. Negując każde działanie rządu podważa jego legitymizację do sprawowania władzy. Prezydent, którego głównym zadaniem jest czuwanie nad przestrzeganiem Konstytucji i ładu z niej wynikającego zainteresowany jest tylko jego podważaniem. To dość kuriozalna i dziwaczna sytuacja. Nie może być tak, że prezydent stara się prowadzić własną politykę sprzeczną z tą prowadzoną przez rząd. Od biedy niech już realizuje się jako główna siła opozycyjna i będzie surowym krytykiem działań podejmowanych przez rząd. Godzi to co prawda w godność i powagę urzędu, który sprawuje ale przynajmniej nie jest dysfunkcyjne dla całego systemu. Przykro jest patrzeć na prezydenta Polski, który wpadł w taki zacietrzewienie, że nie widzi swojej śmieszności. Mam nadzieję, że prezydent Sarkozy dopieści jego ego na tyle, że zrobi sobie z miesiąc urlopu by kontemplować swoją wielkość...

wtorek, 26 sierpnia 2008

Rosja daje niepodległość, czyli nie tylko o talentach komicznych prezydenta Miedwiediewa...

Z pewnym zaskoczeniem odkryłem u prezydenta Miedwiediewa niezwykły talent komiczny. Jego dzisiejsze wystąpienie było naprawdę niezwykłe. Najbardziej żal mi Czeczeńców, ci nieliczni którzy przetrwali ludobójstwo dokonywane przez poprzedników Miedwiediewa teraz umierają ze śmiechu, słuchając powodów uznania przez Rosję niepodległości Abchazji i Osetii Południowej. Wszystkie te piękne słowa o ochronie życia ludzkiego i prawie narodów do samostanowienia brzmią z gruntu fałszywie. Rosjanie powołując się na fakt, że konflikt między Gruzją a jej zbuntowanymi prowincjami nie jest możliwy do rozwiązania zapominają, że to oni i ich wojska są gwarantem tego stanu rzeczy. Żadne poważne rozmowy w sprawie wyjścia z impasu po prostu nie mogły być podjęte bo Rosji zależało na podtrzymywaniu napięcia. Dotąd był to w miarę skuteczny sposób nacisków na Gruzję, teraz wobec wzrostu znaczenia Rosji na arenie międzynarodowej i zaangażowania amerykańskiego na Kaukazie nie ma to już większego sensu.
Nie bardzo wiem czym kieruje się Miedwiediew dążąc do konfrontacji z zachodem. Może po prostu chce ukarać Gruzję, może chce wiedzieć jak daleko może się posunąć w przyszłości. Najbardziej prawdopodobne wydaje mi się, że jest to nieudana manifestacja siły i przejście do defensywy poprzez atak. Tak czy inaczej podejmuje ryzykowną grę, która nie może przynieść wymiernych korzyści. Oczywiście o ile zachód wykaże stanowczość... A to nie jest aż takie oczywiste. W pewien sposób zachód jest sam sobie winien. Słuchając nawet dziś Gerharda Schrodera mam wrażenie, że żyje on w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Naiwna fascynacja Rosją i niedostrzeganie zachodzących tam negatywnych zjawisk z jednej strony i chęć robienia interesów bez zważania na inne sprawy z drugiej sprawiają, że to ona głównie zyskuje na współpracy a nie zachód. Przesadne dbanie o rosyjską dumę, wynikające w dużej mierze z „tradycji” postrzegania Rosji jako jednego ze światowych mocarstw i przeciwwagi dla USA ośmielają ja tylko do podejmowania takich inicjatyw jak atak na Gruzję i uznanie niepodległości Abchazji i Osetii Południowej.
Wina po stronie zachodu wynika również z braku konsekwencji. Uznanie niepodległości Kosowa zgodnie z przewidywaniami wielu obserwatorów stało się precedensem. Już wtedy, mimo swoich obiekcji Rosja zapowiedziała, jeśli świat uzna niepodległość Kosowa to ona że może rozważyć uznanie niepodległości gruzińskich prowincji. Teraz to się dzieje... Moim zdaniem i wtedy i teraz łamane jest prawo międzynarodowe. Wtedy przykrycie własnej nieudolności było wystarczającym powodem powołania do życia tworu, który nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie. Teraz mamy tego skutki.
Rosja ma rację, że państwa zachodnie nie słuchały Rosji w sprawie Gruzji i jej zbuntowanych prowincji. Taki rozwój wypadków rysował się już od dawna, tylko nikt nie brał go na poważnie. Ja też, bo działania Rosji wydają mi się szaleństwem. To ona jako chyba ostatnie państwo kolonialne na świecie powinna być najbardziej ostrożna w promowaniu separatyzmu. Okazało się, że zwyciężyła polityka imperialna definiowana w duchu XIX wieku. Chęć posiadania (utrzymania?) nowego terytorium stała się najważniejsza...
Nie wiem jak rozwinie się sytuacja. Trudno mi sobie wyobrazić by nawet państwa WNP były zachwycone inicjatywą Rosji. Nie wzbudzi w nich radości stosowana jeszcze w carskiej Rosji i udoskonalana w ZSRR polityka „dziel i rządź”. Może parę państw uzna niepodległość Abchazji i Osetii Południowej, tak na złość USA. Kilka innych może być „zmuszone” przez Rosję. Tak czy inaczej może być to ciekawy test na realną siłę Rosji ma świecie. Sukces odtrąbiony po wyparciu wojsk gruzińskich z Cchinwali może okazać się pyrrusowym zwycięstwem. Uznanie niepodległości osobiście postrzegam jako wyraz bezsilności Rosji. Gruzji udało się chyba trochę wbrew własnym intencjom umiędzynarodowić konflikt. Wprowadzenie wojsk rozjemczych innych niż rosyjskie co wydawało się w pewnym momencie bardzo realne mogło stwarzać nadzieje na realne i trwałe rozwiązanie konfliktu a co za tym idzie na utratę przez Rosję kontroli nad tymi terenami. Uznanie niepodległości prowincji gruzińskich jest po prostu zamrożeniem całej sprawy. Wojska rosyjskie będą nadal sobie swobodnie stacjonować w Abchazji i Osetii Południowej. Gruzja będzie podejmować nieskuteczne próby odzyskania swoich terytoriów, a świat mimo poparcia udzielonego Gruzji po pewnym czasie uzna właściwie status quo...

czwartek, 21 sierpnia 2008

Psucie święta, czyli Dalajlama znów coś smęci o ofiarach...

Niektórzy to nie potrafią się zachować... Sami ponurzy i wyniośli nie mogą znieść radości innych. Zepsują święto innym swoimi nudnymi i napuszonymi opowiastkami. Tym razem „coś ugryzło” Dalajlamę i nie mógł powstrzymać słowotoku w wywiadzie dla Le Monde. Zawsze się jednak znajdzie jakaś czarna owca, której ciągle coś nie pasuje. Pamiętamy jeszcze wspaniałe święta w naszej socjalistycznej ojczyźnie, które były tylko pretekstem dla elementu przestępczego do wszczynania awantur. Teraz też ciągle słychać narzekania na najlepszego prezydenta w historii Polski (wliczając w to królów, książąt i biskupów), który swoją odwaga uczynił z Polski prawdziwe mocarstwo jednego dnia dając opór Rosji, drugiego zawierając strategiczny sojusz z USA. Krótko mówiąc zawsze komuś się coś nie podoba... Ach, jak by to pięknie było, gdyby wszyscy żyli w zgodzie i mieli jedynie słuszne poglądy na wszystko.
Dużo możemy się od organizatorów igrzysk nauczyć. Dlatego ja zupełnie olewam sportową rywalizację skupiając się na działaniach władz, które zaskakują świat swoją potęgą i prowadzą Chiny ku świetlanej przyszłości. Ach jak bym chciał by w naszym kraju można by było decyzją administracyjną zamknąć tych wszystkich homo-turystów paradowiczów z Berlina na dziesięć dni bez nakazu sądu... Albo wziąć tych wszystkich nierobów z Mazur, co to w PGR-ach jeszcze potrafili pracować a teraz mają dwie lewe ręce i zagonić ich do budowy stadionów (autostrady odpadają bo przecież nie będą oni raczej po nich jeździć a na stadionowe pogadanki „ojców narodu” wpadną). Albo pozamykać tych wszystkich szalonych ekologów w obozach reedukacyjnych za stawanie na drodze postępu, Augustów miałby już swoją obwodnicę. Rozmarzyłem się trochę...
Nie wiem jak można nie podziwiać chińskiej konsekwencji w działaniu. U nas ciągle się ktoś wtrąca w nasze sprawy. Gdyby nie prezydent rządziłby u nas już dawno ten cały Barroso ze swoją niemiecką świtą. Władze Chin nie przejmują się światem, pacyfikują, zamykają w obozach, strzelają do tłumów. Dla innych igrzyska byłyby przeszkodą, nie dla nich... Słusznie rozumują, że skoro świat patrzy na olimpijskie areny to ma mniej czasu na inne sprawy.
Ten anachroniczny do cna Dalajlama nie rozumie, że jest już tylko odrobinę niemodną ikoną popkultury. Nikt nie traktuje go poważnie i może sobie wygadywać różne głupoty we francuskiej prasie. Jest tylko miłym, uśmiechającym się zbyt często dziadkiem. Dlatego nie potrafię ukryć swojej dezaprobaty dla tego jego moralizatorstwa. Ośmiela się nam wszystkim mówić co jest dobre a co złe. Nie pytany!!!! Od dziś wypada z mojej listy miłych dziadków. Nie wiem czy zastąpi go Hu Jintao, bo chyba jest na to jeszcze trochę za młody. Ale to jego wysokie czoło, zmysłowe usta i mądre oczy. I co najważniejsze nie ma fryzury jak jakiś kibol...