wtorek, 20 listopada 2007

Zawieszam działalność

Niestety jestem zmuszony zawiesić swoje blogowanie z przyczyn technicznych. Nie mam na razie dostępu do netu i nie wiem kiedy to się zmieni. Pisywanie bloga w kafejkach internetowych mija się z celem, aż tak bardzo nie jestem zdeterminowany...
Mam nadzieję, że szybko uda mi się rozwiązać problemy techniczne i wtedy będę mógł nie tylko opublikować nowe wpisy ale również odpowiedzieć na zaległe komentarze. Na koniec mogę tylko smętnie skomentować: Lepsze jest wrogiem dobrego...

wtorek, 13 listopada 2007

Moje NIE dla systemu większościowego...

Powoli wyłania się rząd i tworzą się zręby programowe koalicji. U niektórych oburzenie wywołuje fakt, że PO rezygnuje ze swoich sztandarowych postulatów: systemu większościowego i podatku liniowego. Zapewnienia marszałka Komorowskiego, że jest inaczej nie brzmią wiarygodnie. Ja osobiście się cieszę bo jestem przeciwnikiem obu tych propozycji. Podatek liniowy jest dla mnie (jak to określił Jacek Żakowski) niczym więcej niż tylko “ modą intelektualną “ powstałą na początku lat 90-tych i mającą swoje źródło w fascynacji neoliberalizmem. Wiara w jego cudowną moc jest moim zdaniem złudna. Jestem za obniżaniem i upraszczaniem podatków, ale powinien pozostać progresywny podatek dochodowy.
System większościowy bierze się z podobnych źródeł. Fascynacja anglosaskim modelem politycznym czy ściślej nawet modelem amerykańskim prowadzi wielu ludzi do wiary w ozdrowieńczą moc wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych. O ile w moim przekonaniu podatek liniowy może co najwyżej prowadzić do zwiększenia się dysproporcji społecznych przy jednoczesnym wszakże szybszym wzroście gospodarczym to zmiana systemu wyborczego może przynieść tylko negatywne skutki. Pisywałem o tym wielokrotnie więc może zamiast się powtarzać zacytuję niemal w całości swój wpis sprzed ponad roku (http://ith.blox.pl). Myślę, że zachowuje on nadal aktualność i może być dobrą podstawą do dyskusji. Przepraszam za brak polskich liter ale wtedy taką miałem koncepcję prowadzenia bloga.
Znaczna czesc spoleczenstwa popiera propozycje Platformy Obywatelskiej i system wiekszosci wzglednej w jednomandatowych okregach wyborczych. Taka zmiana ich zdaniem doprowadzi do znacznej poprawy na scenie politycznej. Pomyslalem wiec, ze warto przyjzec sie blizej funkcjonowaniu systemu wiekszosciowego w innych krajach...
PO odwoluje sie najczesciej do doswiadczen amerykanskich co nie jest moim zdaniem uzasadnione. Mam wrazenie ze spora czesc zwolennikow systemu wiekszosciowego nie potrafi uwolnic sie od utopijnej mysli ze wprowadzenie go musi doprowadzic automatycznie to sytacji takiej samej jaka ma miejsce w Stanach Zjednoczonych. Ja uwazam ze mamy zupelnie inne spoleczenstwo, inna kulture polityczna, tradycje, instytucje i tego wzorca nie mozna powielic. Szczegolnie istotna roznica jest brak potrzeby istnienia stabilnej wiekszosci w Kongresie popierajacej "rzad". Konsekwentny rozdzial wladzy wykonawczej i ustawodawczej stwarza szanse na wiekszosc niezaleznosc kongresmenow nie tylko od wladzy wykonawczej ale i od partii do ktorych naleza.
Bardziej przydatne wydaje sie obserwowanie takich krajow jak Wielka Brytania. Tam rzad jest odpowiedzialny przed Izba Gmin i bez jego poparcia nie moze funkcjonowac. Miedzy bajki nalezy jednak wlozyc teze, ze ludzie w swoim wyborze kieruja sie cechami danego kandydata a nie przynaleznoscia partyjna. Co wiecej, w coraz wiekszym stopniu Bytyjczycy glosuja na osobe premiera niz na partie polityczne. Poslowie podlegaja daleko idacej dyscyplinie nad ktora czuwaja specjalnie wybrani w tym celu whipowie. Jest to tym latwiejsze, ze bez poparcia partii politycznej ponowny wybor jest niemal niemozliwy.
Nie do konca potwierdza sie rowniez teza, ze system wiekszosciowy gwarantuje stabilnosc. W Kanadzie juz po raz drugi z rzedu nie udalo sie wylonic po wyborach rzadu wiekszosciowego. System ten bowiem sprzyja ugrupowaniom silnym regionalnie. Po wprowadzeniu systemu wiekszosciowego w Polsce mozna sie wiec spodziewac, ze takie ugrupowania jak PSL i Samoobrona wcale nie musza zniknac z Sejmu... Prawda jest jednak, ze systemy wiekszosciowe sa zazwyczaj bardziej stabilne niz proporcjonalne.
Warto sie jednak zastanowic za jaka cene. Po pierwsze dzieje sie to kosztem bardzo duzych deformacji. Czasem wiekszosc uzyskuje partia, ktora w skali kraju zdobyla mniej glosow od tej, ktora de facto wybory wygrala. Doskonalym przykladem owych deformacji sa wybory w Kanadzie w 1993 roku. Silny regionalnie Blok Quebecki zdobyl 13,5% glosow co dalo mu 50 mandatow. Ogolnokrajowa Partia Postepowo - Konserwatywna zdobyla poparcie rzedu 16% co przelozylo sie na tylko 2 mandaty. Takie znieksztalcenia powoduja, ze coraz czesciej odchodzi sie w krajach anglosaskich od systemow wiekszosciowych. W 1993 roku zrezygnowala z systemu wiekszosciowego Nowa Zelandia, wczesniej zrobila to Irlandia, RPA i Australia. W Kanadzie juz wkrotce zdecyduja sie na to pierwsze prowincje. W Wielkiej Brytanii system wiekszosciowy nie jest juz wykorzystywany w wyborach do Parlamentu Europejskiego oraz Parlamentu Szkockiego i walijskiego Zgromadzenia.
W Europie kontynentalnej od systemu wiekszosciowego zrezygnowano duzo wczesniej uznajac go z powodu jego niereprezantatywnosci za malo demokratyczny. Jego genezy nalezy szukac jeszcze w feudalizmie. W ten sposob wybieralo sie przedstawicieli okreslonych ziem a nie reprezentantow spoleczenstwa. System taki od biedy moze funkcjonowac w krajach o dlugich tradycjach demokratycznych. Wazne by okres demokratyzacji poprzedzil okres liberalizmu. Jesli tak sie nie dzieje demokracja jest przez ludzi utozsamiana z rzadami wiekszosci. Tak jak na Bialorusi, gdzie oczywiscie ma zastosowanie system wiekszosciowy. W ten sam sposob wybierani sa rowniez przedstawiciele w wielu postsowieckich republikach i niemal zawsze sprzyja to powstawaniu rzadow autorytarnych bo podzielona opozycja nie jest w stanie przejac wladzy. A kiedy jej to sie uda to zaczyna zachowywac sie w taki sam sposob jak rezim z ktorym walczyla.
Nie wiem czy nasze spoleczenstwo jest gotowe na zmierzenie sie z systemem wiekszosciowym. Demokracja jeszcze tu nie okrzepla na tyle by miec gwarancje, ze ten system bedzie wykluczal ekstremizm a nie sprzyjal szerzeniu sie populizmu. Nie mamy gwarancji, ze po kazdych wyborach partie polityczne nie beda chcialy budowac kolejnej Rzeczpospolitej i niszczyc wszystkiego co dotad zbudowano. System proporcjonalny jest moim zdaniem o tyle lepszy, ze wymusza kooperacje. Dla mnie w tak nieuksztaltowanej demokracji jak nasza to zaleta a nie wada. Niestety elity nie potrafia i nie chca wspolpracowac kierujac sie wlasnym interesem politycznym. Jednak zamiast co i raz zmieniac zasady gry moze czasem warto poczekac az system zacznie funkcjonowac...

czwartek, 8 listopada 2007

Najnowsze wieści z Kanady...

O tym, że Quebec nie jest tylko jedną z kanadyjskich prowincji nie muszę przekonywać. To co się tam dzieje, jest o wiele ważniejsze od tego co ma miejsce w innych prowincjach. W ostatnich dniach pojawiła się groźba przedterminowych wyborów. Z inicjatywą wotum nieufności wobec mniejszościowego rządu tworzonego przez miejscowych liberałów wystąpił lider ADQ Mario Dumont. By jednak cała inicjatywa mogła mieć szansę na powodzenie konieczne było współdziałanie z separatystyczną PQ. Ta jednak ma nieco inne cele. Na razie nowa lider PQ Pauline Marois pracuje ciężko nad przebudową partii i odzyskaniem przez nią dawnego poparcia. Nic więc dziwnego, że odmówiła...
Za to w innej sprawie doszło do zgodnej współpracy nie tylko między ADQ i PQ ale również Partią Liberalną. Otóż przedstawiciele tych trzech partii wydali wspólne oświadczenie w sprawie ewentualnej reformy Senatu. Zgodnie stwierdzili, że “żadne zmiany dotyczące kanadyjskiego Senatu nie mogą być przeprowadzone bez zgody rządu w Quebecu i Zgromadzenia Narodowego”. Jest to odpowiedź na zapowiedź premiera Stephena Harpera przeprowadzenia referendum w sprawie reformy Senatu. Tak jak przewidywałem na tym blogu w nie tak odległej przeszłości przekonanie Quebecu do nawet niewielkich zmian będzie bardzo trudne. Jeszcze gorszy wydaje się pomysł referendum. Może bowiem dojść do powtórki z Aktem konstytucyjnym z 1982 roku, który obowiązuje w całej Kanadzie ale nie w Quebecu. W tej sytuacji może być jednak jeszcze trudniej bo bojkotowanie nowej izby wyższej przez jedną z prowincji może doprowadzić do konstytucyjnego paraliżu. A w konsekwencji nawet do wzrostu tendencji separatystycznych i ponownego referendum niepodległościowego w tej francuskojęzycznej prowincji...
Tymczasem na zachodzie w prowincji Saskatchewan odbyły się wybory, w których wygrała Saskatchewan Party(SP). Przegrała dotąd rządząca NDP ale również Partia Liberalna, która nie uzyskała ani jednego mandatu. Żal jest tym większy, że liderem liberałów jest David Karwacki. Mogłoby być ciekawie, gdyby w Albercie rządził Ed Stelmach a tuż za miedzą Karwacki... Moje niedopieszczona narodowa duma byłaby większa niż po kolejnym zwycięstwie Małysza.
SP jest partią centroprawicową, powstałą w 1997 roku ze zjednoczenia torysów i części liberałów (wigów). Tym samym tylko w Saskatchewan doszło do wytworzenia się systemu partyjnego podobnego do tego w Wielkiej Brytanii. Jest to pierwsze wyborcze zwycięstwo tej partii, co więcej po raz pierwszy od 16 lat premier tej Saskatchewan nie będzie socjaldemokratą. Rząd stworzy lider SP Brad Wall. Tak czy inaczej jest to wydarzenie przełomowe dla tej prowincji.

poniedziałek, 5 listopada 2007

Arogancja usprawiedliwiona, czyli rozgrzeszanie Ludwika Dorna...

Niektóre dni już z założenia bywają ciekawsze od innych. Dla kogoś zainteresowanego polityką taki dzień miał miejsce dziś. Pierwsze posiedzenie sejmu zawsze jest czymś co wzbudza emocje. Zawsze początek niesie za sobą jakieś nadzieje. Co więcej pierwsze gesty i działania stają się swoista wróżbą na przyszłość. Myślę, że uważny obserwator już dziś może przewidywać jak będzie wyglądała polityka w najbliższych miesiącach. Ja jednak nie zamierzam dokonywać jakiejś wnikliwej i całościowej analizy. Oglądając telewizję nie myślałem nad dalszym losem naszej demokracji ale skupiałem się na drobnych gestach wykonywanych przez polityków. Muszę przyznać, że czerpałem z tego dużo przyjemności...
Któż nie rozczuliłby się bezradnością pana premiera podczas żywiołowego powitania nawet przez członków PiS Lecha Wałęsy. Jakie słodkie było wzgardliwe wydęcie ust przez pana prezydenta, gdy do słów przysięgi Donald Tusk dodał “Tak mi dopomóż Bóg”. Albo zakłopotanie prof. Widackiego i prof. Filara gdy poszli w ślady Donalda Tuska zupełnie inaczej niż ich koledzy z LiD. Przebił to chyba tylko zasępiony wyraz twarzy posła Kurskiego zesłanego niemal do ostatniego rzędu...
Mnie jednak szczególnie zainteresował Ludwik Dorn. Z prawdziwą przyjemnością patrzyłem na byłego już marszałka sejmu gdy nie mógł ukryć rozbawienia podczas przedstawiania życiorysu jednego z kandydatów na swojego następcę. Mierzwił przerzedzoną już nieco czuprynę, zasłaniał usta starając się nie wybuchnąć śmiechem. Kręcił z niedowierzaniem głową bawiąc się setnie. Arogancja, która już nieodłącznie będzie się z jego wizerunkiem politycznym kojarzyć błyszczała. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby przedstawiano życiorys Bronisława Komorowskiego. Było jednak inaczej, bo to poseł Kuchciński zachwalał Krzysztofa Putrę...
Przez te kilka minut zrozumiałem skąd się owa słynna arogancja Ludwika Dorna bierze. Jeśli otaczają cię ludzie tacy jak Kuchciński, Putra, Szczygło, Fotyga, Brudziński, Szczypińska, Dudziński, Girzyński, Hofman i wielu innych po prostu nie można nie stworzyć teorii o wykształciuchach. Na codzień obcując z ludźmi z pozoru wykształconymi (oprócz Putry, który skończył edukację na poziomie technikum i bodaj Szczypińskiej), którzy jednak na każdym kroku wykazują ignorancję i podstawowe braki w logicznym myśleniu po prostu nie można inaczej. Że nie wspomnę już o pewnej kulturze, która w odległej przeszłości wiązała się z wykształceniem...
W takich okolicznościach bardzo łatwo nabawić się przekonania o własnej niezwykłości i marności intelektualnej innych. Słuchając bzdur o tym, że pan Putra “reprezentuje ogólnonarodową większość” czy hymny pochwalne na temat jego działalności opozycyjnej (szef komitetu zakładowego) i jego tradycji rodzinnych (tatuś poseł) w sposób naturalny pojawia się poczucie własnej wyższości. Bo skoro wybrańcy narodu reprezentują tak niski poziom intelektualny by nie widzieć absurdalności wypowiadanych przez siebie słów to jak “głupi” musi być naród, który ich wybrał. Tym bardziej, że poseł Kuchciński starał się w pewien sposób zestawić życiorys Putry i Komorowskiego. Nie muszę dodawać, że tylko ktoś kto ma polityczne skłonności samobójcze może sobie na to pozwolić...
Dlatego Ludwik Dorn jak na konserwatystę przystało jest trochę mizantropem, a trochę dobrym ojcem, który wie lepiej czego chcą inni. Nie dziwi mnie więc jego “bunt”, na który zdecydował się wraz z Pawłem Zalewskim i Kazimierzem Michałem Ujazdowskim. Co by nie mówić są to ludzie, których z całą pewnością nie można nawyzywać od ignorantów. W ostatnich czasach w PiS ich jednak izolowano, było zapotrzebowanie bardziej na żołnierzy niż polityków, którzy mają własny kręgosłup i szare komórki. Teraz po wyborach są pierwsze tego widoczne efekty. Na następne trzeba będzie jednak poczekać jeszcze przynajmniej do powołania komisji śledczych...
A tymczasem bawię się setnie obserwując rozbawienie Ludwika Dorna. Całe szczęście, że zajmował on podczas tej debaty miejsce obok Bronisława Komorowskiego bo zapewne w innym przypadku nie zaobserwowałbym jego zachowania a Państwo nie czytaliby tych słów...

Cmentarne refleksje, czyli nie tylko o przemijaniu...

Nie sposób sobie chyba wyobrazić święta zmarłych w inny niż jesienny dzień. Poczucie przemijania tylko wtedy staje się tak rzeczywiste. Liście spadające z drzew zmuszają do przemyśleń na temat upływu czasu i cyklu życia. Dlatego chyba na cmentarzach tak dużo ich rośnie. Bez szumu gałęzi dojmująca na cmentarzach cisza nie byłaby tak pełna i doskonała.
Pierwszym cmentarzem, który pamiętam z odległych już dość czasów dzieciństwa był ten w malutkiej miejscowości K. Mając cztery czy pięć lat nie myśli się o śmierci. Cmentarz to było fantastyczne miejsce, spokojne i pełne kryjówek. Kojarzy się przyjemnie z kwiatami, drzewami i ślicznymi kamiennymi budowlami, które ponoć są czyimiś domami. Na cmentarzu w K. było dużo drzew, w tym kilka naprawdę starych i wielkich. Szczególnie w okolicy, gdzie swój grób miała rodzina miejscowego dziedzica. Po wojnie ich dwór przejęty przez państwo zamienił się w szkołę, oni sami wyjechali na zachód. O ich istnieniu przypominały tylko grobowce, zupełnie inne od pozostałych grobów, niszczejące i opuszczone. Zarastały sobie tak w malowniczy sposób póki w K. nie zaczęło brakować miejsca na nowe pochówki. Pierwszą ofiarą braku miejsca padły licznie rosnące na cmentarzu bzy, później porozrzucane po cmentarzu drzewa. Pomniki wznoszono jeden obok drugiego nie kierując się żadną logiką. Grobami zaczęły wypełniać się nawet alejki przez co chodzenie po cmentarzu nabrało niemal wyczynowego charakteru.
Owo poczucie nadmiaru potęgowane było jeszcze przez wciąż rosnące nagrobki. Niektóre groby zmieniały się w w okazałe zamczyska. Wszak im większy nagrobek tym większy prestiż dla zmarłego i jego rodziny. Każdy przecież chce mieć swój własny Taj Mahal i nie ma aż takiego dużego znaczenia czy budowniczy kieruje się miłością czy pychą. W każdym razie cmentarz w K. nie przypomina już miejsca znanego mi z dzieciństwa.
Na terenie rodzinnego grobowca dziedzica dawniej odgrodzonego łańcuchem pojawiły się już pierwsze groby. Potencjalnych chętnych nie odstraszył nawet wypadek jaki miał miejsce w ubiegłym roku. Otóż w czasie pogrzebu trumna wpuszczana do grobu nagle gdzieś zniknęła. Okazało się, że wpadła do podziemnej krypty grobowca owego dziedzica... Ostatnie wolne resztki przestrzeni są zagospodarowywane. Na razie nie ma pomysłów na zniszczenie grobowca, wykorzystuje się tylko wolną przestrzeń wokół niego. Inne stare groby mają mniej szczęścia. Część już zniknęła, inne “walczą o życie”. Grób geodety, który dokonywał komasacji gruntów w całej gminie jeszcze w latach dwudziestych jest pod ciągłym ostrzałem. Dla mieszkańców jest on przeszkodą do powiększania swoich pomników a nie częścią ich historii. Skoro rodzina owego geodety już nie żyje to jaki jest sens zachowywać o nim pamięć (jego żona zmarła w 1979 i jest pochowana na warszawskim Cmentarzu Północnym).
Z drzew ostały się już tylko trzy, wszystkie tuż obok starego grobowca. Nie wiem na jak długo bo jak słyszałem pojawiła się społeczna inicjatywa by je usunąć. Jak się okazuje liście lecące z drzew spadają na drogie pomniki i je niszczą. Ciągle trzeba je sprzątać z grobów. Jest to nie do zaakceptowania tym bardziej, że liście nie mają wyczucia czasu i spadają akurat w okolicach dnia wszystkich świętych, kiedy porządek jest najbardziej potrzebny...
Cmentarz pęka w szwach i nic nie zapowiada poprawy sytuacji. Co prawda już od ośmiu lat jest nowy cmentarz po drugiej stronie drogi ale nikt się nie kwapi by tam spocząć. Tymczasem zarasta on lasem czekając na pierwszego ochotnika. Kościelny ma co robić bo tak co cztery pięć lat musi karczować to co tam wyrośnie.
Bardzo długo nurtowało mnie pytanie dlaczego ludzie nie chcą spocząć na nowym cmentarzu. Najczęściej pojawiają się dwie teorie. Pierwsza ma związek z ceną kwater wyznaczoną przez miejscowego proboszcza. Skądinąd jest to kuriozalna sytuacja bo cmentarz powstał za pieniądze gminy. Ale taka już nasza polska rzeczywistość...
Druga teoria wyjaśnia zdecydowanie więcej. Otóż powszechnie się wierzy, że pierwsza pochowana na nowym cmentarzu osoba będzie się czuła samotna i dlatego dla towarzystwa “ściągnie” sobie najbliższych i przyjaciół. Oczywiście w jakimś stopniu dotyczy to i następnych osób. W całej parafii jak dotąd brakuje śmiałka, który by się odważył i pochował kogoś bliskiego w nowym miejscu. Na razie wszyscy robią dobrą minę do złej gry i wskazują na pierwszą teorię. Nie wypada się przecież przyznać do strachu, lepiej więc czepiać się niewielkiej różnicy w cenie niż ośmieszyć się publicznie.
Tymczasem stary i urokliwy cmentarzyk na skraju wsi, tuż pod lasem zmienia się w kamienną pustynię. Coraz rzadziej dopadają mnie tam myśli nad przemijaniem i kruchością ludzkiego losu. W zamian pojawia się wyprana z wszelkiej duchowości wizja cmentarza jako miejsca gnicia ludzkich szczątków w zimnych kamiennych grobach. Swoisty wyraz rozbuchanego ego żyjących, miejsce które jest niczym więcej niż śmietniskiem dla ciał zmarłych. Może jest to bardziej prawdziwe od śmierci opisywanej przez poetów, a może to tylko mdły wyraz wrażliwości współczesnych. Sam nie wiem co gorsze...