poniedziałek, 5 listopada 2007

Cmentarne refleksje, czyli nie tylko o przemijaniu...

Nie sposób sobie chyba wyobrazić święta zmarłych w inny niż jesienny dzień. Poczucie przemijania tylko wtedy staje się tak rzeczywiste. Liście spadające z drzew zmuszają do przemyśleń na temat upływu czasu i cyklu życia. Dlatego chyba na cmentarzach tak dużo ich rośnie. Bez szumu gałęzi dojmująca na cmentarzach cisza nie byłaby tak pełna i doskonała.
Pierwszym cmentarzem, który pamiętam z odległych już dość czasów dzieciństwa był ten w malutkiej miejscowości K. Mając cztery czy pięć lat nie myśli się o śmierci. Cmentarz to było fantastyczne miejsce, spokojne i pełne kryjówek. Kojarzy się przyjemnie z kwiatami, drzewami i ślicznymi kamiennymi budowlami, które ponoć są czyimiś domami. Na cmentarzu w K. było dużo drzew, w tym kilka naprawdę starych i wielkich. Szczególnie w okolicy, gdzie swój grób miała rodzina miejscowego dziedzica. Po wojnie ich dwór przejęty przez państwo zamienił się w szkołę, oni sami wyjechali na zachód. O ich istnieniu przypominały tylko grobowce, zupełnie inne od pozostałych grobów, niszczejące i opuszczone. Zarastały sobie tak w malowniczy sposób póki w K. nie zaczęło brakować miejsca na nowe pochówki. Pierwszą ofiarą braku miejsca padły licznie rosnące na cmentarzu bzy, później porozrzucane po cmentarzu drzewa. Pomniki wznoszono jeden obok drugiego nie kierując się żadną logiką. Grobami zaczęły wypełniać się nawet alejki przez co chodzenie po cmentarzu nabrało niemal wyczynowego charakteru.
Owo poczucie nadmiaru potęgowane było jeszcze przez wciąż rosnące nagrobki. Niektóre groby zmieniały się w w okazałe zamczyska. Wszak im większy nagrobek tym większy prestiż dla zmarłego i jego rodziny. Każdy przecież chce mieć swój własny Taj Mahal i nie ma aż takiego dużego znaczenia czy budowniczy kieruje się miłością czy pychą. W każdym razie cmentarz w K. nie przypomina już miejsca znanego mi z dzieciństwa.
Na terenie rodzinnego grobowca dziedzica dawniej odgrodzonego łańcuchem pojawiły się już pierwsze groby. Potencjalnych chętnych nie odstraszył nawet wypadek jaki miał miejsce w ubiegłym roku. Otóż w czasie pogrzebu trumna wpuszczana do grobu nagle gdzieś zniknęła. Okazało się, że wpadła do podziemnej krypty grobowca owego dziedzica... Ostatnie wolne resztki przestrzeni są zagospodarowywane. Na razie nie ma pomysłów na zniszczenie grobowca, wykorzystuje się tylko wolną przestrzeń wokół niego. Inne stare groby mają mniej szczęścia. Część już zniknęła, inne “walczą o życie”. Grób geodety, który dokonywał komasacji gruntów w całej gminie jeszcze w latach dwudziestych jest pod ciągłym ostrzałem. Dla mieszkańców jest on przeszkodą do powiększania swoich pomników a nie częścią ich historii. Skoro rodzina owego geodety już nie żyje to jaki jest sens zachowywać o nim pamięć (jego żona zmarła w 1979 i jest pochowana na warszawskim Cmentarzu Północnym).
Z drzew ostały się już tylko trzy, wszystkie tuż obok starego grobowca. Nie wiem na jak długo bo jak słyszałem pojawiła się społeczna inicjatywa by je usunąć. Jak się okazuje liście lecące z drzew spadają na drogie pomniki i je niszczą. Ciągle trzeba je sprzątać z grobów. Jest to nie do zaakceptowania tym bardziej, że liście nie mają wyczucia czasu i spadają akurat w okolicach dnia wszystkich świętych, kiedy porządek jest najbardziej potrzebny...
Cmentarz pęka w szwach i nic nie zapowiada poprawy sytuacji. Co prawda już od ośmiu lat jest nowy cmentarz po drugiej stronie drogi ale nikt się nie kwapi by tam spocząć. Tymczasem zarasta on lasem czekając na pierwszego ochotnika. Kościelny ma co robić bo tak co cztery pięć lat musi karczować to co tam wyrośnie.
Bardzo długo nurtowało mnie pytanie dlaczego ludzie nie chcą spocząć na nowym cmentarzu. Najczęściej pojawiają się dwie teorie. Pierwsza ma związek z ceną kwater wyznaczoną przez miejscowego proboszcza. Skądinąd jest to kuriozalna sytuacja bo cmentarz powstał za pieniądze gminy. Ale taka już nasza polska rzeczywistość...
Druga teoria wyjaśnia zdecydowanie więcej. Otóż powszechnie się wierzy, że pierwsza pochowana na nowym cmentarzu osoba będzie się czuła samotna i dlatego dla towarzystwa “ściągnie” sobie najbliższych i przyjaciół. Oczywiście w jakimś stopniu dotyczy to i następnych osób. W całej parafii jak dotąd brakuje śmiałka, który by się odważył i pochował kogoś bliskiego w nowym miejscu. Na razie wszyscy robią dobrą minę do złej gry i wskazują na pierwszą teorię. Nie wypada się przecież przyznać do strachu, lepiej więc czepiać się niewielkiej różnicy w cenie niż ośmieszyć się publicznie.
Tymczasem stary i urokliwy cmentarzyk na skraju wsi, tuż pod lasem zmienia się w kamienną pustynię. Coraz rzadziej dopadają mnie tam myśli nad przemijaniem i kruchością ludzkiego losu. W zamian pojawia się wyprana z wszelkiej duchowości wizja cmentarza jako miejsca gnicia ludzkich szczątków w zimnych kamiennych grobach. Swoisty wyraz rozbuchanego ego żyjących, miejsce które jest niczym więcej niż śmietniskiem dla ciał zmarłych. Może jest to bardziej prawdziwe od śmierci opisywanej przez poetów, a może to tylko mdły wyraz wrażliwości współczesnych. Sam nie wiem co gorsze...

Brak komentarzy: