czwartek, 16 października 2008

Mit złej konstytucji

Przekonanie o kiepskiej jakości naszej konstytucji narasta w narodzie wraz z zalewającym go potopem nonsensów na jej temat jakimi raczą nas „zainteresowani tylko prawdą” politycy. Wspierają ich w tym dzielnie dziennikarze, którzy z dania na dzień stają się wybitnymi konstytucjonalistami. Co i raz pojawiają się coraz to bardziej dziwaczne teorie na jej temat. Cierpiący PISowiec sięga nawet do najświętszych dogmatów myśli marksistowskiej by tylko udowodnić, że służy ona (konstytucja nie marksizm) jedynie zagwarantowaniu panowania klasy posiadającej czyli w nowomowie pisowskiej łże-elit III RP. Zafrasowany dziennikarz na ekranach Polsatu wietrzy spisek konstytucjonalistów, którzy specjalnie napisali ją w tak niejasny sposób by zapewnić sobie na długie lata pracę przy jej interpretacji.
Konstytucja z 1997 roku nie jest oczywiście doskonała, powstała w wyniku kompromisu i chociażby z tego powodu musi mieć swoje słabości. Porównując ją jednak z innymi ustawami zasadniczymi w tej części Europy bez wątpienia należy ona do najbardziej udanych. Gwarantuje szeroki zakres swobód obywatelskich, wprowadza szereg interesujących i sprawdzających się w innych systemach politycznych rozwiązań. Obserwując ewolucję konstytucjonalizmu na kontynencie europejskim i nie tylko od razu rzuca się w oczy jej nowoczesność. I to jest chyba zarazem jej siła jak i słabość...
Konstytucja była tworzona z w dużej mierze tak by odpowiadała światowym standardom. Panowie profesorowie tworzyli piękne dzieło, które następnie politycy odrobinę sponiewierali w imię bieżących celów politycznych. W sumie wyszło coś czego nie musimy się wstydzić. Konstytucja ma jednak jedną genetyczną wadę, w podobnie jak miała ją konstytucja z 1791 roku czy z 1921 roku. Twórcom zależało przede wszystkim na stworzeniu dobrej jakości, przesadnie nie dbano o to, czy społeczeństwo podziela zawarte w nich wartości. Nawet więcej, starano się nadać im moc modernizacyjną. Jak wiadomo zawsze kończyło się źle. Najpierw była Targowica, później zamach majowy a teraz populistyczna rewolucja ze sztandarami IV RP...
Przeglądając szeregi dzisiejszych rewolucjonistów próżno szukać tam osób, które by w 1997 roku zaaprobowały projekt konstytucji. Odnosi się to nie tylko do PiS, LPR, Samoobrony i jej klonów ale również dla całkiem sporej części PO. Nic więc dziwnego, że przeważająca część klasy politycznej jest jej bądź wroga bądź przynajmniej niechętna. Postrzegają ją jako nieswoją i zbyt lewacką. Obywatele mają zbyt wiele swobód, maszerują kiedy i gdzie chcą, prezydent jest bezsilny i nie może nawet wydawać dekretów. Trybunał Konstytucyjny ogranicza wolę narodu i ośmiesza parlamentarzystów a podatnicy muszą płacić na tak bezsensowne instytucje jak RPO, RPD czy KRRiTV. Krótko mówiąc państwo jest zbyt słabe kosztem społeczeństwa, które nie potrzebuje swobód tylko autorytetów...
Konstytucja jest wygodnym celem dla ataków z obydwu stron barykady. Zdejmuje bowiem odium odpowiedzialności za to co się dzieje w państwie. Premier pokrywa w ten sposób własną nieudolność w powstrzymywaniu prezydenta przed zawłaszczaniem nowych uprawnień. Prezydent, czy też precyzyjniej „Numer Jeden” i jego sztab bez cienia żenady łamią konstytucję by tylko wykazać, że skoro mogą to robić to jest z nią coś nie tak. Jarmarczne widowisko jakiego byliśmy świadkami w Brukseli ma teraz głównego winowajcę: złą konstytucję. A że nie można jej zmienić (ciekawe dlaczego?) to całą sytuację może zdaniem wielu uratować tylko ustawa kompetencyjna. Dzięki tej „protezie”, która oczywiście będzie kompromisem „Numer Jeden”i premier wreszcie będą wiedzieli, kto ma jechać na jaki szczyt... Oczywiście będzie to dobry pretekst do nowej wojny, bo pałac prezydencki zrobi wszystko by w nowej ustawie znalazło się jak najwięcej nowych uprawnień nawet takich, które w konstytucji zarezerwowane są dla rządu (zasada domniemania kompetencji - wszystko co nie zarezerwowane dla innych instytucji).
Ustawa kompetencyjna jako lek na całe zło śmieszy mnie bardzo. By konstytucja dobrze wypełniała swoje zadania musi pozostawiać pewne pole do interpretacji. Szczególnie w kontekście trudności w dokonywaniu w niej zmian. Zbyt dokładne przepisy prowadzą często do niewydolności całego systemu. Ustrojodawca po prostu nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, musi zakładać że w razie pojawienie się trudności okoliczności wymuszą kompromis. W ten sposób tworzy się praktyka ustrojowa, która napełnia treścią ogólne ramy jakie zapewnia konstytucja. Konflikt nie jest czymś złym, miał on miejsce już wcześniej. Aktualny spór na linii prezydent – premier przybrał aż tak skrajną formę bo prezydentowi nie zależy na kosmetycznym zmianom w praktyce ustrojowej ale poprzez swoje działania dąży do podważenia zapisów konstytucji. W sytuacji, w której jedna ze stron nie akceptuje konstytucyjnych reguł gry musi dojść do anarchizacji życia politycznego.
Zdaję sobie sprawę, że nie mogę wymagać dobrej woli od prezydenta i jego urzędników przy interpretacji konstytucji. Nie wytłumaczę im, że pod uwagę trzeba brać całość zapisów a nie tylko pojedyncze artykuły. Czego mogę oczekiwać od osoby, która czerpie tyle satysfakcji, że jest pierwszą osoba w państwie a premier tylko czwartą. Co więcej na tej podstawie rości sobie nowe prawa. Zasady konstytucyjne, które leżą u podstaw konstytucji z 1997 roku ma za nic. Konflikt więc będzie trwać, prezydent Kaczyński po prostu mentalnie żyje w modelu prezydenckim. Tak długo aż będzie o co walczyć będzie to robił.
Konstytucja jest skrojona na miarę nowoczesnego społeczeństwa, co nie wszystkim pasuje. Nie jest ona oczywiście ideałem. Ma swoje nielogiczności jak chociażby sposób wyboru prezydenta czy indywidualna odpowiedzialność ministrów. Jej krytyka już jednak dawno przekroczyła merytoryczne ramy. Powszechnie krytykujemy ją za instytucję immunitetu zapominając, że wybieramy osoby, które za wszelką cenę chronią swoich. Teraz krytykujemy za niejasny podział kompetencji, chociaż tak naprawdę wszystko wiadomo i wystarczy zapytać konstytucjonalistów. Patrzę na to co się dzieje i coraz bardziej przypomina mi to sytuację, w której student pierwszego roku czytając teksty Arystotelesa o logice nagle wyrzuca je do kosza i uzasadnia to tym, że to jakiś bełkot jest... Mam wrażenie, że konstytucja z 1997 roku również dla wielu jest takim bełkotem, którego nie chce się im czytać. Do nabrania własnego zdania wystarczy wyprany z kontekstu przepis interpretowany do tego w skrajnie przystający do własnych celów sposób. W takim przypadku nie jednak pomoże nawet najprecyzyjniejsza konstytucja. Kiedy ignorancja miesza się ze złą wolą zawsze dochodzi do kompromitacji...

Brak komentarzy: