piątek, 24 października 2008

SPiSieć by przetrwać, czyli nie tylko o pomysłach SLD na przyszłość...

Lekceważona przez wielu rewolucja IV RP w sposób daleko idący odmieniła sposób uprawiania polityki w Polsce. Co prawda nie poszły za tym rozwiązania instytucjonalne, bo trudno uznać by powołanie CBA zmieniło w sposób zasadniczy cokolwiek... Stare ramy wypełnił jednak zupełnie nowy duch. Powołując się na A. Lijpharta można stwierdzić, że coraz bardziej odchodzimy od demokracji konsensualnej dryfując w kierunku demokracji większościowej. Polityka przestaje być definiowana jako sposób do dochodzenia do wspólnych celów na drodze kompromisu. 
Partie polityczne, które dotąd nastawione były na negocjacje teraz coraz bardziej przypominają armie. W demokracji większościowej ma to sens, bo przecież tylko pokonanie wrogów daje szanse na zdobycie władzy. A by tak się stało trzeba wytoczyć najcięższe działa, nie ma sentymentów. Dawny wróg może dziś być przyjacielem i odwrotnie. Trochę przypomina to orwellowski rok 1984 z trzema blokami walczącymi na śmierć i życie w zmiennej konfiguracji. Oczywiście pamięć o przeszłych aliansach jest starannie wymazywana z kart historii by nie nadwyrężyć „wizji czarno – białego świata”, której trwanie jest niezbędne do nadania megasensu dalszej walce.
W podobny sposób zdają się dziś funkcjonować partie polityczne w Polsce. Logika wojny wymusza wewnętrzną dyscyplinę. Każdy, kto się ośmieli posiadać odrębną opinię od linii partii chociaż w najbłahszej sprawie jest eliminowany. Najbardziej zaawansowaną formacją w budowaniu swojej wewnętrznej organizacji jest PiS. Przykładów jest bez liku, ostatnim najbardziej wymownym sprawa wykluczenia Ludwika Dorna. Potrzeba wewnętrznej dyscypliny jest również ważna dla rządzącej Platformy. W przeciwieństwie do PiS podejście do tej kwestii w PO jest mniej dogmatyczne. Sprawiła to sprawa Jana Rokity. Zrozumiano wtedy, że by wygrać trzeba reprezentować jak najszersze środowiska bo sama wojenna retoryka nie wystarczy. Niemniej nadal dyscyplina w partii jest wysoka. Inaczej być nie może bo przecież wróg nie śpi i każdy chociaż najmniejszy wyłom w szykach może wykorzystać do ataku...
W tym kontekście pomysł „kolegi” Olejniczaka na budowę LiD był bardzo oryginalny. Zakończył się klęską bo inaczej być nie mogło. SLD z „kolegą” Napieralskim, które lepiej zdaje się rozumieć logikę wojennej polityki doszło do wniosku, że z konkurencji nie należy wzmacniać tylko bezwzględnie eliminować. Wszelkie inicjatywy o charakterze lewicowym, które nie są kontrolowane przez partię stanowią źródło zagrożenia. Nic więc dziwnego, że lokalni działacze SLD z Krakowa i Oświęcimia już napisali wniosek o wykluczenie „kolegi” Olejniczaka i Ryszarda Kalisza z partii za uczestniczenie w konferencji "Otwarta Polska". Oprócz tych dwóch panów zagrożona jest również pozycja innych, którzy ośmielili się mieć inne zdanie niż lider w sprawie reformy służby zdrowia. Miłosierdzie można okazać śmiertelnemu wrogowi ale nie zdrajcy...
Zastąpienie „kolegi” Olejniczaka na stanowisku szefa klubu przez „kolegę” Napieralskiego w pewien sposób wydaje się naturalne. Delikatna równowaga sił nie mogła trwać wiecznie, chociaż wyniki głosowania udowadniają, że żaden z nich nie zdobył zdecydowanej przewagi. O ile na tym się zakończy to nic wielkiego się nie stanie. Coś mi jednak mówi, że obie strony dotąd solidnie okopane nagle postanowiły przystąpić do bardziej ofensywnych działań. Szykuje się więc stracie, w którym na szli stawiany jest nie tylko polityczny byt jednego z „kolegów” ale również kierunek, w którym będzie podążać SLD. Obecność Olejniczaka w Sojuszu jest gwarantem tego, że będzie się on otwierał na inne ugrupowania i środowiska. Moim zdaniem tylko w ten sposób można sprawić, że po lewej stronie sceny politycznej powstanie coś interesującego. Właściwie strategia Napieralskiego, polegająca na eliminacji innych graczy na lewicy i „ostra” opozycja w stosunku do PO doprowadzi do tego samego. Tyle, że nowa lewica powstanie wtedy na gruzach SLD. Dla mnie to bardzo pociągająca perspektywa...
Przygnębia mnie myśl, że „jedność” staje się powoli najwyższą wartością. I to w zaledwie niespełna 20 lat od wprowadzenia w Polsce systemu demokratycznego. Nie tylko w partiach politycznych ale i w państwie. Coraz więcej Polaków nie wyobraża sobie skuteczności bez jedności właśnie. Któż dziś nie marzy by jego partia miała z 75% poparcia by mogła wprowadzać bez przeszkód swoje projekty... Wszystkich męczą te ciągłe spory, które do tego nie prowadzą do niczego. Wszyscy do pewnego stopnia ulegamy emocjom, które dla polityki rozumianej jako wojna są niezbędne. Partie wodzowskie są w pewien sposób skutkiem takiego rozumienia polityki. PiS istnieje dziś głównie tylko po to by wypromować ponownie Lecha Kaczyńskiego na II kadencję, PO ma dać wygraną Donaldowi Tuskowi. W SLD Napieralski jeszcze nie ma takich aspiracji, na razie chciałby mieć władzę absolutną w partii. Bardzo kusząca to perspektywa, szczególnie wtedy gdy się nie wie, że partie wodzowskie szybko popadają w niebyt. A tymczasem „kolego” Napieralski i „kolego” Olejniczak cisną się na usta słowa: „pozostanie tylko jeden”. Więc szable w dłoń...

czwartek, 16 października 2008

Mit złej konstytucji

Przekonanie o kiepskiej jakości naszej konstytucji narasta w narodzie wraz z zalewającym go potopem nonsensów na jej temat jakimi raczą nas „zainteresowani tylko prawdą” politycy. Wspierają ich w tym dzielnie dziennikarze, którzy z dania na dzień stają się wybitnymi konstytucjonalistami. Co i raz pojawiają się coraz to bardziej dziwaczne teorie na jej temat. Cierpiący PISowiec sięga nawet do najświętszych dogmatów myśli marksistowskiej by tylko udowodnić, że służy ona (konstytucja nie marksizm) jedynie zagwarantowaniu panowania klasy posiadającej czyli w nowomowie pisowskiej łże-elit III RP. Zafrasowany dziennikarz na ekranach Polsatu wietrzy spisek konstytucjonalistów, którzy specjalnie napisali ją w tak niejasny sposób by zapewnić sobie na długie lata pracę przy jej interpretacji.
Konstytucja z 1997 roku nie jest oczywiście doskonała, powstała w wyniku kompromisu i chociażby z tego powodu musi mieć swoje słabości. Porównując ją jednak z innymi ustawami zasadniczymi w tej części Europy bez wątpienia należy ona do najbardziej udanych. Gwarantuje szeroki zakres swobód obywatelskich, wprowadza szereg interesujących i sprawdzających się w innych systemach politycznych rozwiązań. Obserwując ewolucję konstytucjonalizmu na kontynencie europejskim i nie tylko od razu rzuca się w oczy jej nowoczesność. I to jest chyba zarazem jej siła jak i słabość...
Konstytucja była tworzona z w dużej mierze tak by odpowiadała światowym standardom. Panowie profesorowie tworzyli piękne dzieło, które następnie politycy odrobinę sponiewierali w imię bieżących celów politycznych. W sumie wyszło coś czego nie musimy się wstydzić. Konstytucja ma jednak jedną genetyczną wadę, w podobnie jak miała ją konstytucja z 1791 roku czy z 1921 roku. Twórcom zależało przede wszystkim na stworzeniu dobrej jakości, przesadnie nie dbano o to, czy społeczeństwo podziela zawarte w nich wartości. Nawet więcej, starano się nadać im moc modernizacyjną. Jak wiadomo zawsze kończyło się źle. Najpierw była Targowica, później zamach majowy a teraz populistyczna rewolucja ze sztandarami IV RP...
Przeglądając szeregi dzisiejszych rewolucjonistów próżno szukać tam osób, które by w 1997 roku zaaprobowały projekt konstytucji. Odnosi się to nie tylko do PiS, LPR, Samoobrony i jej klonów ale również dla całkiem sporej części PO. Nic więc dziwnego, że przeważająca część klasy politycznej jest jej bądź wroga bądź przynajmniej niechętna. Postrzegają ją jako nieswoją i zbyt lewacką. Obywatele mają zbyt wiele swobód, maszerują kiedy i gdzie chcą, prezydent jest bezsilny i nie może nawet wydawać dekretów. Trybunał Konstytucyjny ogranicza wolę narodu i ośmiesza parlamentarzystów a podatnicy muszą płacić na tak bezsensowne instytucje jak RPO, RPD czy KRRiTV. Krótko mówiąc państwo jest zbyt słabe kosztem społeczeństwa, które nie potrzebuje swobód tylko autorytetów...
Konstytucja jest wygodnym celem dla ataków z obydwu stron barykady. Zdejmuje bowiem odium odpowiedzialności za to co się dzieje w państwie. Premier pokrywa w ten sposób własną nieudolność w powstrzymywaniu prezydenta przed zawłaszczaniem nowych uprawnień. Prezydent, czy też precyzyjniej „Numer Jeden” i jego sztab bez cienia żenady łamią konstytucję by tylko wykazać, że skoro mogą to robić to jest z nią coś nie tak. Jarmarczne widowisko jakiego byliśmy świadkami w Brukseli ma teraz głównego winowajcę: złą konstytucję. A że nie można jej zmienić (ciekawe dlaczego?) to całą sytuację może zdaniem wielu uratować tylko ustawa kompetencyjna. Dzięki tej „protezie”, która oczywiście będzie kompromisem „Numer Jeden”i premier wreszcie będą wiedzieli, kto ma jechać na jaki szczyt... Oczywiście będzie to dobry pretekst do nowej wojny, bo pałac prezydencki zrobi wszystko by w nowej ustawie znalazło się jak najwięcej nowych uprawnień nawet takich, które w konstytucji zarezerwowane są dla rządu (zasada domniemania kompetencji - wszystko co nie zarezerwowane dla innych instytucji).
Ustawa kompetencyjna jako lek na całe zło śmieszy mnie bardzo. By konstytucja dobrze wypełniała swoje zadania musi pozostawiać pewne pole do interpretacji. Szczególnie w kontekście trudności w dokonywaniu w niej zmian. Zbyt dokładne przepisy prowadzą często do niewydolności całego systemu. Ustrojodawca po prostu nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, musi zakładać że w razie pojawienie się trudności okoliczności wymuszą kompromis. W ten sposób tworzy się praktyka ustrojowa, która napełnia treścią ogólne ramy jakie zapewnia konstytucja. Konflikt nie jest czymś złym, miał on miejsce już wcześniej. Aktualny spór na linii prezydent – premier przybrał aż tak skrajną formę bo prezydentowi nie zależy na kosmetycznym zmianom w praktyce ustrojowej ale poprzez swoje działania dąży do podważenia zapisów konstytucji. W sytuacji, w której jedna ze stron nie akceptuje konstytucyjnych reguł gry musi dojść do anarchizacji życia politycznego.
Zdaję sobie sprawę, że nie mogę wymagać dobrej woli od prezydenta i jego urzędników przy interpretacji konstytucji. Nie wytłumaczę im, że pod uwagę trzeba brać całość zapisów a nie tylko pojedyncze artykuły. Czego mogę oczekiwać od osoby, która czerpie tyle satysfakcji, że jest pierwszą osoba w państwie a premier tylko czwartą. Co więcej na tej podstawie rości sobie nowe prawa. Zasady konstytucyjne, które leżą u podstaw konstytucji z 1997 roku ma za nic. Konflikt więc będzie trwać, prezydent Kaczyński po prostu mentalnie żyje w modelu prezydenckim. Tak długo aż będzie o co walczyć będzie to robił.
Konstytucja jest skrojona na miarę nowoczesnego społeczeństwa, co nie wszystkim pasuje. Nie jest ona oczywiście ideałem. Ma swoje nielogiczności jak chociażby sposób wyboru prezydenta czy indywidualna odpowiedzialność ministrów. Jej krytyka już jednak dawno przekroczyła merytoryczne ramy. Powszechnie krytykujemy ją za instytucję immunitetu zapominając, że wybieramy osoby, które za wszelką cenę chronią swoich. Teraz krytykujemy za niejasny podział kompetencji, chociaż tak naprawdę wszystko wiadomo i wystarczy zapytać konstytucjonalistów. Patrzę na to co się dzieje i coraz bardziej przypomina mi to sytuację, w której student pierwszego roku czytając teksty Arystotelesa o logice nagle wyrzuca je do kosza i uzasadnia to tym, że to jakiś bełkot jest... Mam wrażenie, że konstytucja z 1997 roku również dla wielu jest takim bełkotem, którego nie chce się im czytać. Do nabrania własnego zdania wystarczy wyprany z kontekstu przepis interpretowany do tego w skrajnie przystający do własnych celów sposób. W takim przypadku nie jednak pomoże nawet najprecyzyjniejsza konstytucja. Kiedy ignorancja miesza się ze złą wolą zawsze dochodzi do kompromitacji...

poniedziałek, 13 października 2008

Wegetarianizm, czyli o tym czy rezygnacja ze schabowego może pomóc w walce z globalnym ociepleniem...

Takie postawienie sprawy może wydać się komuś niezorientowanemu cokolwiek dziwaczne. Zanim spadną na moją głowę gromy za promowanie „niezgodnej z naturą” diety pragnę się zabezpieczyć stwierdzeniem, że we wpisie nie chcę rozstrzygać dylematu czy ludzie powinni jeść mięso czy też nie. Chodzi mi o zupełnie inny aspekt sprawy, mianowicie o to jak wzrastająca rola mięsa w diecie współczesnych ludzi wpływa negatywnie na środowisko naturalne... A wpływa bez wątpienia.
Według raportu przygotowanego przez doradcy rządu brytyjskiego lorda Nicholasa Sterna rolnictwo odpowiada w takim samym stopniu za emisję dwutlenku węgla co przemysł czy transport. Jak napisał w swoim artykule Maciej Wiśniewski „1 proc. materii organicznej z gleby równa się uwolnieniu 20 ton CO2 na hektar, a obumierające na skutek intensywnej gospodarki równiny w USA uwolniły więcej gazu niż współcześnie wszystkie samochody razem wzięte”. Dla sporej liczby ludzi myśl, że coś tak zielonego jak palma afrykańska uprawiana w Indonezji może być odpowiedzialne za miejsce na podium tego kraju wśród emitentów CO2 jest trudna do zrozumienia. 
Wpływ rolnictwa jest tak znaczący z kilku powodów. Najważniejszym jest sam system. W rolnictwie obowiązują te same zasady co w innych dziedzinach gospodarki. Czynnikiem decydującym (często jedynym) jest zysk. Prowadzone są intensywne uprawy z wykorzystaniem dużej ilości nawozów sztucznych bo przecież od ilości plonów zależy w tej branży przetrwanie. W ten sposób niszczona jest gleba, ale przecież to dla bieżącego bilansu nie ma znaczenia. W samej tylko Europie jak zauważa Wiśniewski procesem zniszczenia w mniejszym lub większym stopniu dotknięte jest 90% gleby uprawnej. Wzrost liczby ludzi na świecie sprawia, że rolnictwo musi być nie tylko coraz bardziej wydaje ale również konieczne staje się zwiększanie areału upraw. Wycinane są więc lasy co dodatkowo przyspiesza globalne ocieplenie...
Jak to wszystko ma się do kotleta schabowego i wegetarianizmu? Zanim do tego dojdę chciałbym zauważyć, że nie tylko rośnie liczba obywateli świata ale również zmienia się ich dieta. Nasz zachodni styl bycia zaczyna być przyjmowany powszechnie. W Chinach nie tylko chcą mieć 2,4 samochodu na jedną rodzinę ale również pragną jeść tyle mięsa co Amerykanie. W połowie lat 80-tych przeciętny Chińczyk konsumował 20 kg mięsa rocznie, teraz jest to już 50 kg i w przyszłości będzie jadł go jeszcze więcej. Od ilości produkowanego mięsa (w latach 1992 – 2007 zanotowano wzrost z 200 do 300 mln ton) szybciej rośnie tylko zapotrzebowanie na nie. Nic więc dziwnego, że ceny żywności na świecie poszybowały w tym roku do góry...
Zwiększająca się produkcja mięsa sprawia, że potrzebne są nowe tereny pod uprawę roślin. Już dziś 60% uprawianych zbóż służy jako pasza dla zwierząt. Nic w tym dziwnego skoro do wyprodukowania kilograma wieprzowiny potrzeba aż 3 kg zbóż. W ekonomi ta zmiana przyzwyczajeń żywieniowych skutkuje wzrostem cen żywności i zwiększeniem się "grupy konsumentów" dla których żywność staje się towarem luksusowym, w środowisku naturalnym niestety wzrostem emisji gazów cieplarnianych. Pośrednio dokonuje się to poprzez to o czym już napisałem (intensyfikacja upraw) i bezpośrednio w postaci wydalanego do atmosfery przez zwierzęta metanu i tlenku azotu.
W tym kontekście wegetarianizm już wkrótce może przestać być uzasadniany tylko w kategoriach etycznych. Rezygnacja z jedzenia mięsa być może stanie się koniecznością, przynajmniej w takich ilościach jak dotąd. Powoli zbliżamy się do granicy i dobrze by było zdawać sobie z tego sprawę. Dobrze, że powoli zmienia się nasz ludzi sposób myślenia o świecie. Doskonale obrazuje to ewolucja stanowiska FAO. Początkowo odpowiedzią na głód była promocja rolnictwa uprzemysłowionego opartego na nawozach sztucznych. Do niedawna rozwiązaniem miała być uprawa żywności modyfikowanej genetycznie. Najnowszy raport na szczęście odchodzi od takiego sposobu myślenia. I dobrze bo przecież nie można maksymalizować produkcji w nieskończoność. Zamiast tego FAO zaczyna wreszcie dostrzegać zalety rolnictwa ekologicznego. Nie dość, że przy ekologicznej produkcji żywności wydala się 60% mniej CO2, to jeszcze możliwe jest wyżywienie w taki sposób całej planety. Przynajmniej tak twierdzą specjaliści z FAO... Tak czy inaczej czas już zacząć myśleć w perspektywie długookresowej i zamiast prowadzić politykę rabunkową na nowo przemyśleć cele i sposoby ich osiągania zresztą nie tylko w rolnictwie. I zamiast mechanicznie rzucać kawał wieprzowiny na patelnię może warto urozmaicić trochę swoją dietę co będzie miało dobre skutki nie tylko dla naszego zdrowia ale i całej planety.