piątek, 8 maja 2009

Kraków vs. Gdańsk, czyli o odwiecznej walce dobra ze złem...

W takie wiosenne dni jak ten dzisiaj lubię sobie siedzieć przy oknie i patrząc na mknących donikąd ludzi zastanawiać się kto zwycięży w walce wszech czasów, Ormuzd ze swoją kurzą ślepotą czy Aryman cierpiący dla odmiany na światłowstręt. Walczą tak sobie od początku świata i żaden nie uzyskuje znaczącej przewagi. Gdy jeden odzyska instytut prawd ostatecznych drugi natychmiast zawładnie ministerstwem racji bezspornych. Walka pewnie nieprędko się zakończy. Jedno jest pewne, Aryman to zupełne przeciwieństwo Ormuzda. Różni ich wszystko, jeden jest dobry drugi zły, jeden piękny drugi brzydki (jeden mądry drugi głupi?). W dawnych wiekach ludzie bardzo łatwo ich rozróżniali. Ten z rozwianym włosem siedzący na górze, zawsze przy włączonym świetle to Ormuzd, zaś ten ekscentryczny, stroniący od innych i zamieszkujący w otchłani to Aryman. Potem niestety nie do końca zdając sobie nawet sprawę ze swojego czynu Machiavelli napisał Księcia i się zaczęło...
Niemal z dnia na dzień stało się jasne, że skoro nie wszystko jest takie jak się wydaje to tym bardziej nie wszystko musi się wydawać takie jakie jest. Zaraz potem pojawili się artyści słowa, którzy za niewielkie pieniądze zaczęli kreować rzeczywistość zgodną z zamówieniem klienta. Zarówno Aryman jak i Ormuzd zawsze byli na bieżąco z wszelkimi nowinkami, wiadomo wojna wzmaga czujność. Szybko więc skorzystali z najlepszych agencji PR-owskich. W sumie to nic niezwykłego, dzielą przecież między siebie świat, zarówno ten duchowy ale i materialny. Z pewnością więc ich było na to stać...
Bardzo szybko obaj zmienili swój image, Aryman wziął kilka wizyt u psychoanalityka, poszedł na solarium, założył przeciwsłoneczne okulary i zaliczył korespondencyjnie kurs savoir-vivre'u. Ormuzd poddał się laserowej korekcie oczu, potem by zobaczyć jak wyglądają problemy zwykłych ludzi i pozbyć się tak nie lubianej przez innych wyniosłości obejrzał retrospekcję filmów Chucka Norrisa. Następnie wybrał się do centrum handlowego by kupić jakieś markowe ciuchy, ponieważ te, które dotąd nosił swoim nazbyt orientalnym wyglądem mogły wywołać zainteresowanie Urzędu do spraw Cudzoziemców. Przy okazji poduczył się codziennego języka i dowiedział o istnieniu jakiegoś lokalnego proroka Ferdka Kiepskiego.
Po takiej zmianie wizerunku mogli spokojnie przystąpić do dalszej walki. Niestety po tej przemianie ludzie nie są już w stanie ich odróżnić. Kto dziś patrząc w oczy Donalda Tuska może z czystym sumieniem powiedzieć, że należy on już do królestwa Arymana? Czy sprawność w wysławianiu się może świadczyć o związku prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Ormuzdem? Skoro zło może wyglądać jak dobro ale nie musi to jak je można jednoznacznie zidentyfikować? Oczywiście są ludzie wielcy duchem, podobni do żydowskich proroków czy islamskich sufich, którzy dzięki intuicji od razu wiedzą kto jest kim. Niestety my zwykli śmiertelnicy, o których jestestwo Ormuzd i Aryman toczą jeszcze swoją wojnę nie mamy stosownych instrumentów by zweryfikować prawdziwość ich słów. 
Mnie osobiście strasznie to męczy, skąd mam wiedzieć gdzie zgromadzą się Ci dobrzy 4 czerwca? Za kim mam się opowiedzieć w najbliższych wyborach? Czy postępując zgodnie z ustawami uchwalonymi przez PO (np. dotyczących ruchu drogowego) popadam w niewolę Arymana czy odwrotnie staję po stronie dobra? Sporo ludzi zadaje sobie podobne pytania w kraju nad Wisłą. Od odpowiedzi na nie zależy przecież nasza dalsza egzystencja. I czuję się trochę bezbronny ponieważ nie wiem jak w takiej sytuacji mogę dokonać rozsądnego wyboru. Wszystko staje się sprawą wiary, zarówno słudzy Ormuzda jak i Arymana nic innego nie robią tylko krzyczą: to my jesteśmy ci dobrzy, chodźcie do nas. W która stronę więc należy podążyć by nie pogrążyć się w ciemności na wieki...
Decyzja jest trudna ale powoli nabieram przekonania, że wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku. O wyborze zadecyduje przypadek, jak to w życiu gdzie nie sposób niczego przewidzieć. Optymizmem napawa mnie jednak coś innego. Dotąd walka między Ormuzdem i Arymanem przebiegała w każdym człowieku z osobna. To strasznie komplikowało sprawę i co najgorsze wywoływało powszechne zniechęcenie. Najczęściej bowiem nie można było wskazać jednoznacznie zwycięzcy. Teraz granice zaczynają przebiegać zupełnie inaczej. Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie gdzie będzie się świętować rocznicę 4 czerwca. Ci w Gdańsku będą przynależeć do Ormuzda, albo Arymana... A Ci w Krakowie... w sumie nie jest to ważne do kogo, chodzi tylko o dokonanie wyboru. O jego konsekwencjach przecież i tak się przekonają na własnej skórze. Ale kto by się tym teraz przejmował... Wiara daje siłę i wyklucza popełnienie błędu. Wierzcie więc rodacy i wybierajcie. Ja tymczasem posiedzę sobie jeszcze przy oknie i popatrzę na zachodzące słońce.

4 komentarze:

marzatela pisze...

Skoro są watpliwości czy białe jest białe, a czrne - czarne, to co dopiero mówić o odróznianiu dobra i zła...
Ja więc bedę tego dnia w pracy. Ktoś musi na to wszystko zapracować.

Anonimowy pisze...

Na szczęście w wojennej gorączce czasem ktoś popełni błąd i nieopatrzenie się zdradzi, np. namawiając do głosowania na obóz swojego przeciwnika:).
Ale poważnie to zirytowało mnie postępowanie Tuska. Dał się wciągnąć w coś co można nazwać "polityką etycznego terroru", która objawiła się wraz z IV RP. Zamiast zająć się po prostu przygotowaniem obchodów całą sytuację wykorzystał do przedstawienia "wrogów" w jak najgorszym świetle. Trochę sprowokował całą sytuację, zupełnie niepotrzebnie zresztą...

Unknown pisze...

W tle oczywiście jest głosowanie 7 czerwca i wielka polityczna trwoga, że można się przed głosowaniem wyłożyć, więc lepiej unikać wpadek. Stąd ten Tuskowy unik.

ith pisze...

Również myślę, że pragmatyka wyborcza miała decydujące znaczenie przy podejmowaniu decyzji o przeniesieniu obchodów. Z drugiej jednak strony "zadyma" mogłaby wzmocnić PO w wyborach. Klimat mamy ostatnio w Polsce zdecydowanien wrogi związkom zawodowym...