wtorek, 9 czerwca 2009

Powyborcze przygnębienie, czyli układ ma się dobrze...

Kampania tocząca się przed wyborami do Parlamentu Europejskiego nie wzbudziła u mnie wielkich emocji. Wszystko było jakieś takie przewidywalne i pozbawione blasku. Nie dziwi więc fakt, że i wyniki podane już oficjalnie przez PKW również nie sprawiają, że krew krąży szybciej w żyłach. Wszystkie ważne pytania dotyczące przyszłości naszej polityki właściwie pozostały bez odpowiedzi. Żadna z biorących udział w wyborach partii politycznych nie osiągnęła swoich celów. Platforma nie zdołała osiągnąć takiej przewagi, która gwarantowałaby w przyszłości samodzielne rządy a nawet dokonywanie zmian w konstytucji bez konieczności dogadywania się z PiS. Właściwie nic się nie stało, bo poparcie dla PiS w granicach 25% gwarantuje PO pozostanie u władzy. Niemniej zdobycie mniej niż 50% głosów to jednak prestiżowa porażka, tym bardziej, że sytuacja gospodarcza może skutecznie utrudnić powtórzenie takiego wyniku w wyborach parlamentarnych.
Również PiS nie ma powodów do zadowolenia. Nie zdołał nawiązać walki z Platformą (i procentowo mimo wszystko sporo stracił) a co więcej swoją radykalną kampanią wyborczą zniechęcił wielu do popierania tej partii w przyszłości. Można się domyślać, że gdyby Jarosław Kaczyński i jego partia nadal posiadała telewizję publiczną to wynik byłby jeszcze gorszy. A tak jednak parę głosów więcej na PiS padło, jakoś przecież rządowi „żółtą kartkę” pokazać trzeba. A to dobry moment, wybory do PE nie są aż tak ważne i można dać wyraz swoim emocjom. Chłodniejsza kalkulacja będzie miała miejsce przy urnie w roku 2011. Bez radykalnych zmian PiSowi przypadnie rola podobna do tej jaką odgrywała Partia Komunistyczna we Włoszech w okresie od końca II wojny światowej do początku lat 90-tych. Rozumie to Zbigniew Ziobro i stąd jego wyjście przed szereg i w konsekwencji złośliwości Jarosława Kaczyńskiego. Wątpię więc by miał rację Michał Karnowski, w PiS nie mają więcej powodów do świętowania niż w PO. Jeśli jest tam ktoś zdrowo myślący (a okazuje się, że o zgrozo chyba tak) to zamiast radości pojawi się u niego raczej depresja zrodzona z niemożności dogonienia PO i poszerzenia elektoratu o nowe grupy społeczne.
Na lewicy również dostrzegam więcej powodów do żałoby niż radości. Pozycja SLD niewątpliwie uległa wzmocnieniu, niemniej zgadzam się z Aleksandrem Kwaśniewskim, że bez otworzenia się na nowe środowiska partia ta nie ma szans na włączenie się do walki o władzę. A nie będzie to łatwe, nie tylko z powodu transferu Wojciecha Olejniczaka (być może tak jak Zbigniew Ziobro planuje z Brukseli powrót na białym koniu), który lansował ideę „szerokiego frontu” co nowych głębokich rowów wykopanych przez te wybory pomiędzy SLD a Centrolewicą. Czyli czeka lewicę to co już prognozowałem na tym blogu, wielka stagnacja i oddalanie się szans na stworzenie alternatywy dla rządzącej Platformy. Jeszce gorsze nastroje niż w SLD panują w Centrolewicy, oddala się bowiem nadzieja na rzeczywistą odnowę lewicy. Wyborcy woleli zagłosować na upapraną markę niż interesujących ludzi z ciekawymi pomysłami na Polskę. Pośrednio potwierdzając tezę, że głosujemy na partie polityczne a nie ludzi, a zmiana systemu wyborczego na większościowy, traktowana jako remedium na całe zło polskiej polityki to iluzja.
Powodów do radości nie ma również PSL. Nie ma jednak również zbyt wielu powodów do smutku. Mógłbym przekornie powiedzieć, że rolnicy poparli go nie idąc do urn. Ambicje PSL nie są i nie mogą być tak duże jak PO, PiS czy nawet SLD. Uzyskany wynik nie jest więc powodem do żałoby. Do zmartwień już tak, bo mimo wszystko poparcie było mniejsze niż w ostatnich wyborach. To co powinno martwić ministra Pawlaka, który przecież nieprzypadkowo zajął się całą gospodarką a nie tylko rolnictwem to zmniejszające się poparcie dla PSL w miastach. Strategia mająca na celu poszerzanie elektoratu o drobnych miejskich przedsiębiorców nie skutkuje, ci zdają się nadal wybierać PO.
Pozostałe partie oczywiście mają jeszcze mniej powodów do radości. Nie przekroczyły nawet progu 3%, który w przypadku wyborów parlamentarnych dawałby chociaż gwarancje na pieniądze z budżetu. Co istotne nie udało się to nawet przy tak niskiej frekwencji wyborczej, która raczej promuje mniejsze ale bardziej wyraziste partie polityczne. Nikt poniżej progu wyborczego (może poza Centrolewicą ale w tym momencie trudno jest sobie wyobrazić odnowę lewicy bez SLD) nie ma już zbyt dużych szans na samodzielne zaistnienie na scenie politycznej. 
Analizując wyniki wyborów można odnieść wrażenie, że system partyjny wreszcie się ustabilizował. Są tacy, którzy przyjmą to z radością, zniknęły przecież partie skrajne i nieodpowiedzialne takie jak LPR czy Samoobrona. Moim zdaniem jednak zupełnie inaczej, istniejący system jest nienaturalny. Wyłonił się on w dziwacznych okolicznościach, swoistej populistycznej kontrrewolucji skierowanej przeciwko instytucjom III RP oraz elitom, które przyczyniły się do ich powstania. Dwie największe dziś partie łączy przecież mniejsza lub większa niechęć do przeszłości i chęć stworzenia czegoś doskonalszego. System partyjny jest dziś wyrazem tych niespełnionych aspiracji. Sprawia tylko pozory stabilności, gdy tymczasem zasadne jest raczej mówienie o "stabilizacji niestabilności".
Swoiste zablokowanie systemu uniemożliwia zakończenie „szopki projektu IV RP” i pójście do przodu. Dominujące partie polityczne są echem „wojen” toczonych kilka lat temu, nie są w stanie zaproponować niczego nowego. Na razie jeszcze potrafią manipulować emocjami społecznymi, ale ich działania coraz bardziej zdają się abstrahować od problemów współczesnej Polski. Być może PO będzie w stanie w sposób ewolucyjny poprzez swoją „pragmatyczną do bólu” politykę doprowadzić do pojawiania się istotnych dla społeczeństwa nowych wątków. Niemniej coraz więcej osób zdaje się mieć poczucie, że to co oferują nam teraz partie polityczne jest dziwaczne i wtórne. Zacementowano pewien chory układ, który jak pokazują wybory do PE niestety nie uległ nawet nadkruszeniu. Dlatego nie dziwę się nie tylko swojemu brakowi entuzjazmu. Polacy nic się nie stało... niestety!!!

4 komentarze:

Beniex pisze...

Obawiam się że Żakowski na wieczorze wyborczym miał rację - teraz, jeśli ktoś chce przeforsować swój program, będzie musiał przejmować już istniejące partie. Szkoda, tym bardziej że nie jest to wcale łatwiejsze od samodzielnego zaistnienia...

Unknown pisze...

coraz bardziej skłaniam się ku poglądowi, że trzeba zlikwidować w ogóle subwencjonowanie partii z budżetu. To monopolistyczne żerowanie na publicznej kasie konserwujące układ patryjnej oligarchii

ith pisze...

@ Beniex
Słyszałem również wypowiedź Żakowskiego i jakoś nie do końca moge się z nim zgodzić. Takie zdobywanie od środka w sytuacji kiedy struktura partii nie jest za bardzo demokratyczna a cały ideowy entuzjazm szybko spychany jest na dalszy plan przez personalne rozgrywki może być w praktyce jeszcze trudniejszym zadaniem niż zaistnienie jako samodzielny byt. Na wieczorze wyborczym ktoś porównał system partyjny do żeliwa (za Dornem), które jest twarde ale zarazem kruche. Teraz jestem trochę rozczarowany, ale nie zdziwiłbym się gdyby na scenie partyjnej jednak zaszły jakieś zasadnicze zmiany. Brakuje tylko detonatora...

@ jah
Ja pamiętam, że byłem za wprowadzeniem subwencji z budżetu. Wcześniej była wolna amerykanka i cała masa nadużyć. Pamiętam, że wszyscy tęsknili również za większą stabilnością systemu partyjnego. Właściwie się udało. Teraz myślę, że zamiast sztucznie ograniczać konkurencję polityczną warto by było poczekać parę lat na to aż jakiś układ wykreuje się w sposób naturalny... Może jednak warto obniżyć np. próg do 3% i płacić wszystkim partiom za uzyskane głosy, które uzyskały ponad 1% poparcia.

Karmela pisze...

BO nie rozumiecie jednego, jak partie sie nie kloca to takie osoby jak Aleksander Gudzowaty
czy Jan Kulczyk czy Leszek Czarnecki mają spokój i mogą zarabiać. I to chyba dobrze dla nich nie? ;)