czwartek, 27 marca 2008

Zmierzch francuskiego Quebecu?

Publikacji po polsku o Kanadzie jest jak na lekarstwo. Z tym większym zainteresowaniem przyjąłem informację o artykule Marka Bieńczyka w Tygodniku Powszechnym. Sam tytuł był wielce obiecujący: „Z niepewnej krainy”. Polecam go wszystkim, którym ta tematyka jest bliska. Ja sam jestem trochę rozczarowany, za dużo w tekście sentymentalizmu a za mało rzetelnej analizy. Sam główna teza też wydaje mi się mocno naciągana.

Quebec jest laboratorium nowego modelu państwa. Tu biurokracja panuje nad
zatomizowanym światem bez cienia humanizmu. Mozaika rozpadła się na monady,
które nie tworzą żadnego społeczeństwa.

Te słowa opisywać mogą właściwie sytuację w większości szybko rozwijających się państwach świata. Rozpad tradycyjnych więzi i atomizacja społeczeństwa to temat nienowy. To właśnie w Kanadzie narodziła się chyba najnowsza krytyka filozofii liberalnej, której emanacją jest Kanada. Chodzi mi oczywiście o komunitaryzm, który bez obserwacji tego co w Kanadzie się dzieje byłby nie powstał. Wcześniej nie do końca dostrzegano konflikt między liberalnymi prawami indywidualistycznymi a prawami społeczności.
Obserwowanie Quebecu z perspektywy Montrealu jest wielce mylące. To miasto zawsze było w tej prowincji bardziej niż inne w tej prowincji anglofońskie. To tu pojawili się angielscy kupcy i finansiści po klęsce wojsk francuskich na Polach Abrahama, o której tak poetycko napisał Bieńczyk. Sam sobie zresztą trochę przeczy przywołując opowieść o profesorze Francois z anglofońskiego uniwersytet McGill, którego znajomość języka angielskiego jest na tyle uboga, że nie potrafi on w nim napisać artykułu naukowego...
Ma rację Bieńczyk, że Quebec wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze pod koniec XX wieku. Szkoda, że autor nie napisał chociaż paru słów o scenie politycznej. Sytuacja separatystycznej Parti Quebecois jest w kontekście jego słów wielce wymowna. Spadek na trzecie miejsce w jakimś stopniu oznacza właśnie to o czym Bieńczyk napisał, odejście od nacjonalizmu jaki narodził się w tej prowincji pod koniec lat 60-tych. Ja osobiście nie mam zbyt wielkiego poczucia straty. Szkoda, że Bieńczyk tak często powołując się na Arcanda nie dostrzega w jego filmach ironii, zbyt dosłownie przyjmując przesłanie jego filmów. W Inwazji Barbarzyńców nie chodziło przecież o wychwalanie pokolenia roku 68 ale również o pokazanie jego klęski. Jego syn symbolizujący nowy Quebec nie jest przecież kimś jednoznacznie złym. Wręcz przeciwnie, potrafi on dużo lepiej odnajdować się w owej rzeczywistości. Dobrze byc barbarzyńcą w barbarzyńskiej epoce....
Bieńczyk popełnia zasadniczy błąd uważając, że rozpad starego oznacza pustkę. Jest zupełnie inaczej, nowy Quebec wcale nie jest w defensywie.Dzięki zręcznej polityce uzyskuje od Kanady coraz większą niezależność. Drugą siłą stała się w Quebecu Action Democratique, która już nie fetyszyzuje niepodległości ale mówi o autonomii i wie jak o nią zabiegac. Nawet PQ deklaruje, że jeśli nawet wygra następne wybory skupi się na poszerzaniu autonomii i następne referendum niepodległościowe przeprowadzi dopiero po następnych wyborach.
Również odsądzana przez niego od czci i wiary polityka wielokulturowości nie zagraża aż tak bardzo francuskości tej prowincji jak sugeruje. W Quebecu odrobiono lekcję. W reszcie Kanady wielokulturowość tak czy inaczej prowadzi do asymilacji. Ludzie po prostu w sposób naturalny wybierają kulturę (również i język, który jest jej nośnikiem) dominującą. W Quebecu mimo lansowania wielokulturowości, nawet prounijni liberałowie nie chcą zniesienia sławnego prawa 101, o którym zresztą Bieńczyk wspomina. Owszem imigranci często wybierają angielski bo on daje im większą szansę awansu, ale dość umiejętna polityka Quebecu w doborze imigrantów zaczyna przynosić efekty. Promowana jest imigracja z krajów, w których mówi się po francusku (Afryka, Antyle) lub ewentualnie hiszpańsku czy portugalsku. To sprawia, że imigranci często wybierają francuski.
Pesymizm Bieńczyka wydaje mi się bardzo mocno przesadzony. Przemiany jakie mają miejsce w Quebecu w moim przekonaniu są niezbędne do zachowania francuskiej tożsamości tej prowincji. Wbrew jego intuicji coraz więcej mieszkańców czuje się Quebecois. Spadek poparcia dla separatyzmu w jakimś stopniu świadczy o normalności. Aspiracje narodowe są na razie zaspokajane i po prostu nie ma sensu decydować się na mocno niepewną niepodległość. Tym bardziej, że przykład Unii Europejskiej dobitnie pokazuje, że by liczyć się na świecie trzeba się raczej jednoczyć w większą całość niż dzielić.
Wolność jednostki naprawdę nie musi miec destrukcyjnego wpływu na społeczność. Może to trudne do zrozumienia ale zachowanie przez imigranta w pewnym zakresie kultury z kraju pochodzenia nie musi oznaczać w przypadku Quebecu rozpadu. Mozaika wbrew pesymizmowi Bieńczyka zawsze stanowi całość i to różnorodność w dużej mierze decyduje o jej pięknie i bogactwie.

Brak komentarzy: