Zachwyty nad wygraną czarnego budzą we mnie czujność. Ktoś powie rewolucyjną i nie będzie daleki od prawdy. W moim odczuciu wygranej Baracka Obamy nie można łączyć bezpośrednio z zanikiem rasistowskich poglądów wśród Amerykanów. Senator z Illinois zwyciężył bo uosabiał potrzebę zmian. Ameryka ery Busha to kraj wojen, kryzysów, pogłębiających się nierówności, rosnących w siłę ekstremizmów. Obama wygrał bo dawał nadzieję, na to że przewietrzy kraj z panującej stęchlizny.
Kolor jego skóry dla większości nie był przeszkodą bo wzmacniał najważniejszy przekaz jakim były zmiany. Uwiarygadniał go, bo dla większości Amerykanów to co nowe jest wartością samą w sobie. Przeszłość to smutny czas, od którego chcą się odciąć i jak najszybciej o nim zapomnieć. Barack Obama ze swoim kolorem skóry jest widocznym gwarantem zmian. Sam wybór czarnoskórego kandydata jest dla nich już zasadniczą zmianą, która automatycznie pociągnie za sobą zmiany w polityce społecznej, zagranicznej, ekonomicznej. Ba, zmieni się nawet sposób uprawiania samej polityki. Jest w tym coś z myślenia magicznego, niezwykły kandydat z peryferii naszego świata ma tchnąć nowego ducha w nasze ogarnięte marazmem społeczeństwo... Skaza w postaci czarnego koloru skóry zwiększa tylko jego niezwykłość tak jak brak ręki czy oka w starych sagach.
Sam sposób postrzegania rasy jednak niewiele się zmienił. Biały to nadal istota doskonała, która może być skażona krwią innych ras. Gdy wchodzę w rolę czarnego rasisty i nazywam Obamę białym podnoszą się zazwyczaj głosy oburzenia. No bo przecież wystarczy spojrzeć, tylko ślepy nie dostrzegł by koloru jego skóry. Dla większości jest nie do pomyślenia by traktować go jako białego mimo że przecież w pochodzi z mieszanego małżeństwa. Przypominają mi się kiepskie filmy, w których blondyn o niebieskich oczach okazuje się nagle czarnym/Żydem bo miał taką a nie inną babcię. I widzę zaskoczone twarze i komentarze w stylu „Cholera nie było widać ale teraz jak tak patrzę na jego nos...”.
Jak sam Obama przyznaje kwestia tożsamości rasowej była dla niego na pewnym etapie życia sporym problemem. Jego kontakty z ojcem były bardzo rzadkie. Jego rodzice rozstali się, gdy miał dwa lata. Od szóstego do dziesiątego roku mieszkał w Indonezji... Po powrocie widział ojca tylko raz w 1971 roku. Jak sam przyznaje w książce Dreams from My Father wiedzę o swoi ojcu czerpał głównie z opowieści i fotografii. Trudno więc twierdzić, że tożsamość Obamy była budowana w oparciu o jego afroamerykańskie (wręcz afrykańskie) pochodzenie. W Kenii się dziś cieszą ale prawda jest taka, że dużo więcej w nim jest z Indonezji, w której mieszkał przez parę lat... Jak sam Obama przyznaje bardzo dużą rolę w jego życiu odegrali dziadkowie ze strony matki. To u nich zamieszkał po powrocie z Indonezji. To oni opiekowali się nim i mieli decydujący wpływ na jego wychowanie. O jego „czarnym” pochodzeniu przypominał mu świat zewnętrzny.
W dzisiejszej Ameryce zmienia się postrzeganie rasy. Nikt już, przynajmniej głośno nie twierdzi nic o wyższości jednej rasy nad inną. Mam jednak wrażenie, że granice między poszczególnymi rasami są wciąż bardzo mocno zarysowane. Barack Obama wygrywa dziś wybory uzyskując poparcie 96% Afroamerykanów. Zazwyczaj i tak głosują oni na Demokratów, jednak dla ich sporej liczby przy wyborze zdecydowała sprawa rasy. Tożsamość rasowa się zmienia, ewoluując w kierunku tożsamości etnicznej. Afroamerykanie odwołują się bardzo często do odmiennej kulturowo tradycji afrykańskiej. Zdają się podążać drogą innych mniejszości etnicznych w USA. To co ich zasadniczo różni od innych mniejszości to niemożność stopienia się w wielonarodowym tyglu. Niezależnie od tego czy tego chcą czy też nie są czarni. Tak jak Obama, którego rozważania o dwurasowym pochodzeniu nie budzą zrozumienia zarówno wśród białych jak i czarnych. Dla pierwszych nie jest dostatecznie biały dla drugich dostatecznie czarny...
Dla nas Polaków nawet niewinne sugestie, że Chopin jest Francuzem wydają się zniewagą. Przynależność Obamy dla białej klasy średniej wydaje się jednak nam czymś absurdalnym. Postrzeganie innego człowieka przez pryzmat jego rasy wciąż jest bardzo ważnym wyznacznikiem w naszym odbiorze świata. Również w Ameryce nic się pod tym względem nie zmieniło. Kulturowo może być Obama bielszy od Williama Josepha Simmonsa, na nic to się nie zda bo geny ojca mają tu znaczenie decydujące. Aż prosi się o uregulowanie tej kwestii i stworzenie odpowiednich standardów. By być białym trzeba mieć 100% białych genów, by być czarnym 10% czarnych...
Doskonale ten proces widać po Latynosach, którzy za Oceanem doczekali się już kategorii rasy (coś z pogranicza pochodzenia rasowego i kulturowego). Na dalszy plan schodzi ich narodowość, ma znaczenia czy są z Peru, Meksyku czy nawet Brazylii. Nie ma więc powodów do euforii, problem rasowy w Stanach wciąż jest realny i daleki od rozwiązania. Przypadek Obamy nie oznacza marginalizacji rasizmu jako takiego, pokazuje za to jak bardzo rasa określa to kim jesteś. Dla mnie przypadek Obamy to tylko w niewielkim stopniu przykład zmiany podejścia Amerykanów do podziałów rasowych. Bardziej jest to wyjątek od reguły, który tłumaczę niezwykłą sytuacją społeczną i polityczną. Swoista segregacja nadal jest w Stanach faktem, nawet jeśli idzie w parze z czymś co nazwałbym polityką parytetów. Nie wiem czy tolerancja dla Obamy byłaby aż tak wielka, gdyby miał białą żonę. Intuicja mi podpowiada, że to naruszałoby „odwieczny”podział i jego charyzma mogłaby być niewystarczająca do wygrania wyborów prezydenckich...
5 komentarzy:
Niestety, ale w USA nie ma segregacji tylko oficjalnie - oglądałam kiedyś film dokumentalny o tym "wspaniałym" kraju i byłam w szoku gdy pokazano dzielnice nędzy, slumsy - w większości zamieszkane przez czarnoskórych. Dużo mówi się o tym że to sami czarni są sobie winni bo są leniwi - i na pewno jakaś część prawdy w tym jest, ale kto doprowadził do tego że niemała część narodu amerykańskiego była właśnie uczona lenistwa od dziecka, bo "i tak nic nie osiągnie"?
"Nie wiem czy tolerancja dla Obamy byłaby aż tak wielka, gdyby miał białą żonę"
a mnie się wydaje,że to nie miałoby większzego znaczenia w postrzeganiu Prezydenta -Elekta...
Za to czytałam na któryms z portali wynurzenia pewnej pani "bliskiej" w jakiś tam sposób Białemu Domowi,w których to wynurzeniach dawała wyraz swemu poruszeniu czy te zdziwieniu,że czasy tak się zmieniły,bo oto...TRZY CZARNE KOBITY niebawem wejdą do Białego Domu i odziwo-nie będą tam sprzątać czy gotować...będa tam MIESZKAĆ
;)
@ Zimbabwe
Całkowicie się z Tobą zgadzam. W społeczeństwie amerykańskim, gdzie panuje kultura rywalizacji świadomość, że na starcie masz punkty ujemne za kolor skóry nie sprzyja aktywności. Łatwo nam mówić o lenistwie ale tak naprawdę jest to bierność, wynikająca z braku wiary w to, że można cokolwiek osiągnąć...
@ Su
Reakcja tej Pani jest wielce wymowna:).
Myślę, że kolor skóry żony miałby jednak znaczenie. Zwróć uwagę jak przedstawiana jest w mediach matka Obamy. Z całej rodziny jest to postać chyba najbardziej atakowana przez prawicę. Obama jest akceptowany bo to nie jego wina, że jest czarny. Ale matka miała wybór... To ona swoim "nieodpowiedzialnym" zachowaniem doprowadziła do "końca cywilizacji białego człowieka". Amerykanie akceptują juz odmienności, ale nie chcą zamazywania różnic, szczególnie rasowych. Na mieszane związki mogą sobie pozwolić aktorzy ale nie politycy... Czyli coś w stylu: "szanujemy czarnych, ale niech trzymają się z daleka od naszych kobiet".
ith
czyli jednak conieco sie zmieniło przez dziesiątki lat: bo dawniej było tylko:"niech się czarni trzymają z daleka od naszych kobiet" a teraz jest ta pierwsza część, o której napomknąłeś:"szanujemy czarnych ale... itd" ;)
I konia zrzędem temu,czy to tylko coś w rodzaju"poprawności poitycznej"czy rzeczywista zmiana sposou myślenia, a jeśli tak -to czy to jest zmiana znacząca?
Masz rację, zmieniło się:).
Myślę, że teraz rasizm ma nieco inne korzenie. Pojęcie rasy zastępuje kultura... Efekty są podobne.
Prześlij komentarz