„Były słowa, czasem niefortunne, być może są polscy inteligenci, ci prawdziwie etosowi, którzy poczuli się urażeni. Dlatego tutaj z tego miejsca chce powiedzieć głośno i mocno: przepraszam”.
Jarosław Kaczyński
PiS wreszcie obrał właściwy kurs, przynajmniej tak twierdzą zwolennicy tego ugrupowania. Przeciwnicy mówią o kosmetycznych zmianach programowych i liftingu dekoracji. Dla jednych i dla drugich wiarygodność zmian zaprezentowanych na krakowskim Kongresie PiS budzi wątpliwości. Nie bez powodu zresztą, mnie również jest bardzo trudno wyobrazić sobie Jarosława Kaczyńskiego jako wyważonego w sądach i koncyliacyjnie nastawionego do swoich oponentów polityka. Przeprosiny w jego ustach brzmią tak egzotycznie jak ryki słoni na nadnoteckich bagnach. Nic dziwnego, że wielu ich nie przyjmuje wskazując na ich nieszczerość.
Ja również do nich należę, chociaż w przeciwieństwie do większości nie uważam, że nic one nie znaczyły i były tylko chytrym zabiegiem marketingowym obliczonym na poklask elektoratu. W moim odczuciu chwila ich wypowiedzenia była najważniejsza dla całego kongresu. On, wielki strateg, wódz nieustraszony przepraszając ukorzył się, nie przed inteligencją czy narodem jak chcą niektórzy ale przed własną partią. Wbrew powszechnemu odczuciu jego słowa były skierowane przede wszystkim do uczestników kongresu. Symptomatycznym niech będzie fakt, że po słowie przepraszam padły rzęsiste oklaski jakich próżno było szukać wcześniej.
Kongres pokazał, że Jarosław Kaczyński musi się liczyć ze swoją partią. Moim zdaniem zapoczątkowanie „polityki miłości” w pisowskim wykonaniu nie nastąpiło z woli prezesa ale w wyniku nacisku jego otoczenia. W swoim naiwnym optymizmie zakłada ono, że wystarczy upodobnić się w stylu uprawiania polityki do Platformy by mieć tak wysokie poparcie jak ona. W odczuciu członka PiS przecież PO to wydmuszka, bez programu i charakteru ale ładnie wyglądająca i przyjazna otoczeniu. Wielu w PiS wydaje się, że taki lifting to nic trudnego. Co więcej, że jest on konieczny by wygrać z Platformą.
To co obserwowaliśmy na Kongresie to było nic innego jak bunt dołów niezadowolonych ze sposobu uprawiania polityki przez Jarosława Kaczyńskiego. Ma rację Ludwik Dorn mówiąc o zadowoleniu uczestników kongresu z deklaracji pokoju. Mają wreszcie to co chcieli, „prezes poszedł po rozum do głowy nie będzie ich prowadził na niepotrzebne bitwy”. Oczywiście bunt dotyczył tylko metod uprawiania polityki. Pozycja Jarosława Kaczyńskiego w PiS jest nadal niepodważalna. Wszystko co wyjdzie spod jego pióra będzie przyjmowane z aplauzem. Program partii nadal będzie „autorskim” tworem lidera PiS. O żadnej demokratyzacji wewnątrz partii nie ma mowy. Jarosław Kaczyński dostał wotum zaufania ale za cenę ukorzenia się. Doły dały wyraźnie do zrozumienia, że może on robić wszystko na co ma ochotę o ile nie narusza to ich „małych interesów”. A zbyt wojownicza polityka w powszechnym odczuciu członków PiS musi zaowocować zmniejszaniem się liczby politycznych synekur.
Z takiej perspektywy willa w Klarysewie przestaje być symbolem odnowy PiS. Wielki strateg zamknął się tam nie tyle po to by myśleć nad odrodzeniem PiS i sposobami powrotu partii do władzy ale głównie o tym by przełknąć gorzką pigułkę porażki. Nie wyborczej, ale tej pierwszej w szeregach własnej partii. Przekaz z Kongresu jest jasny, partia nadal kocha swojego wodza ale nie poświęci swoich stanowisk dla jego awanturniczej polityki. PiS przestał już bowiem być partią, która chce zdobywać wszystko za wszelka cenę. Międzyczasie stał się formacją „tłustych krów”, które zrobią wszystko by swoje zdobycze zachować (nie tak dawno ten temat już poruszałem). Prawdę mówiąc nie sądzę by Jarosław Kaczyński mógł się odnaleźć w nowej sytuacji. Jedynym dla niego ratunkiem jest kryzys, w przeciwnym razie nie ma szans na nawiązanie walki z PO. Niepowodzenia tylko przyspieszą powrót do ostrej retoryki, a ta odpływ tracących wiarę wyznawców Jarosława Kaczyńskiego. Całe to bolesne bo publiczne pokajanie się okaże się niepotrzebne. Nie zazdroszczę wtedy osobom, które bezpośrednio go do niego zmusiły...
To co obserwowaliśmy na Kongresie to było nic innego jak bunt dołów niezadowolonych ze sposobu uprawiania polityki przez Jarosława Kaczyńskiego. Ma rację Ludwik Dorn mówiąc o zadowoleniu uczestników kongresu z deklaracji pokoju. Mają wreszcie to co chcieli, „prezes poszedł po rozum do głowy nie będzie ich prowadził na niepotrzebne bitwy”. Oczywiście bunt dotyczył tylko metod uprawiania polityki. Pozycja Jarosława Kaczyńskiego w PiS jest nadal niepodważalna. Wszystko co wyjdzie spod jego pióra będzie przyjmowane z aplauzem. Program partii nadal będzie „autorskim” tworem lidera PiS. O żadnej demokratyzacji wewnątrz partii nie ma mowy. Jarosław Kaczyński dostał wotum zaufania ale za cenę ukorzenia się. Doły dały wyraźnie do zrozumienia, że może on robić wszystko na co ma ochotę o ile nie narusza to ich „małych interesów”. A zbyt wojownicza polityka w powszechnym odczuciu członków PiS musi zaowocować zmniejszaniem się liczby politycznych synekur.
Z takiej perspektywy willa w Klarysewie przestaje być symbolem odnowy PiS. Wielki strateg zamknął się tam nie tyle po to by myśleć nad odrodzeniem PiS i sposobami powrotu partii do władzy ale głównie o tym by przełknąć gorzką pigułkę porażki. Nie wyborczej, ale tej pierwszej w szeregach własnej partii. Przekaz z Kongresu jest jasny, partia nadal kocha swojego wodza ale nie poświęci swoich stanowisk dla jego awanturniczej polityki. PiS przestał już bowiem być partią, która chce zdobywać wszystko za wszelka cenę. Międzyczasie stał się formacją „tłustych krów”, które zrobią wszystko by swoje zdobycze zachować (nie tak dawno ten temat już poruszałem). Prawdę mówiąc nie sądzę by Jarosław Kaczyński mógł się odnaleźć w nowej sytuacji. Jedynym dla niego ratunkiem jest kryzys, w przeciwnym razie nie ma szans na nawiązanie walki z PO. Niepowodzenia tylko przyspieszą powrót do ostrej retoryki, a ta odpływ tracących wiarę wyznawców Jarosława Kaczyńskiego. Całe to bolesne bo publiczne pokajanie się okaże się niepotrzebne. Nie zazdroszczę wtedy osobom, które bezpośrednio go do niego zmusiły...
2 komentarze:
Przy całym szacunku dla religijnego pluralizmu, ale w ustach Jarosława Kaczyńskiego "polityka pokoju" brzmi jak nazywanie islamu religią pokoju przez bojowników Hamasu.
Nic dodać nic ująć. Pewnie tak jak Hamas po chwili wyciszenia szybko wróci do uprawiania "swojej normalnej" polityki...
Prześlij komentarz