niedziela, 5 kwietnia 2009

Neoliberalizm zdekonstruowany, czyli o tym dlaczego alterglobaliści siedzą w domach...

Zadawanie pytań jest rzeczą chwalebną, nawet gdy nie są one najmądrzejsze. Świadczy bowiem o chęci lepszego zrozumienia otaczającego nas świata. Nic, tylko przyklasnąć. Niestety w swoim tekście na temat alterglobalizmu Rafał Woś nie ogranicza się do zadawania trochę niemądrych pytań ale stara się również udzielać na nie odpowiedzi. Co najbardziej razi zdaje się zupełnie nie przyjmować do wiadomości słów osób, które cytuje. Chociaż i tak nie jest w sumie źle. Jeśli sobie przypomnieć kuriozalny, pełen uprzedzeń i stereotypów tekst Janusza Lewandowskiego w GW, dla którego alterglobaliści to zadymiarze i idioci to widać wyraźny postęp. Rafał Woś nie idzie na łatwiznę i nie przeprowadza dowodu w stylu „liberalizm jest tak głupi jak najgłupszy zwolennik UPR”. Dobre i to, chociaż trochę mnie martwi nasze (tj. Polaków) niezrozumienie procesów zachodzących na świecie.
Czy więc autor myli się i alterglobaliści nie stracili pazurów? Przecież jak sam zauważa „kryzys sprawił, że ich postulaty są nośne jak nigdy dotąd”. Dlaczego więc nie niszczą McDonaldów, nie demolują centrów handlowych i nie podpalają banków. Przecież kryzys takie działania by usprawiedliwiał, tworzył dla nich dogodny klimat... Nie wiem dlaczego u nas tak uparcie sprowadza się alterglobalizm do zadym w Seattle czy Genui a ignoruje zupełnie intelektualne zaplecze tego ruchu. W cieniu różnych szczytów i spotkań w zaciszu sal konferencyjnych toczyły się niezwykle płodne dyskusje na temat problemów współczesnego świata. Teraz w dobie kryzysu świat bez wahania sięga po wypracowane tam recepty. Alterglobaliści nie muszą już protestować przeciwko prowadzonej przez wielkich tego świata polityce, bo w dużej mierze uwzględnia ona ich postulaty. Ich punkt widzenia na temat gospodarki i słabości neoliberalizmu zaczyna być akceptowalny od lewicy po prawicę. Już niemal wszyscy dostrzegają potrzebę zwiększenia kontroli nad rynkami finansowymi. Wielkie korporacje, dotąd traktowane jako finalny produkt wolności gospodarczej teraz budzić zaczynają mieszane uczucia...
Z punktu widzenia alterglobalistów wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku. Wybór na prezydenta Baracka Obamy daje nadzieję na politykę międzynarodową opartą na kompromisie i poszanowaniu głosu całej społeczności międzynarodowej. Co więcej prowadzoną w zgodzie z prawem międzynarodowym i bez łamania praw człowieka, której symbolem jest Guantanamo. Zaczyna się coś zmieniać jeśli chodzi o ochronę klimatu. USA nie jest już wielkim hamulcowym procesu zmniejszania emisji CO2. Świat zaczyna dostrzegać konieczność inwestowania w technologie nie oparte na surowcach kopalnych i przez to przyjazne środowisku naturalnemu. Alterglobalistom udało się również „załatwić” szereg istotnych spraw, niezwykle ważnych lokalnie. Takich jak chociażby sprawa tańszych leków dla nosicieli wirusa HIV w Afryce. Ostatnio czyni się dużo by relacje między bogatą północą a biednym południem były bardziej sprawiedliwe. Symptomatyczne niech będzie przyjęcie przez Bank Światowy postulatów alterglobalistów w sprawie równego dostępu biedniejszych krajów do handlu towarami rolnymi. Dla świata to prawdziwa rewolucja, niestety dużo mniej spektakularna niż ta polegająca na niszczeniu witryn sklepowych... 
W tym kontekście oczekiwania na spektakularne akcje świadczy o braku elementarnej wiedzy. Alterglobaliści już od dawna są zapraszani „na salony”, a nie jak chce tego Rafał Woś „kokietowani” przed szczytem. Co więcej wystarczy obejrzeć zdjęcie przywódców z londyńskiego szczytu by zobaczyć, że biorą w nim udział przywódcy w taki czy inny sposób z alterglobalizmem związani. Świat aktualnie przeżywa coś na kształt „alterglobalistycznej rewolucji świadomości” na nowo określając cele cywilizacyjne.
Następną rzeczą, która mnie trochę irytuje w tekście Rafała Wosia jest jakieś dziwaczne przeświadczenie, że alterglobaliści powinni stać się ruchem/partią polityczną i zacząć sami wprowadzać w życie swoją „ideologię”. Rozdrobnienie ruchu na wiele bardzo różnych organizacji pozarządowych, które zajmują się do tego bardzo różnymi sprawami jest dla niego „grzechem” i wyrazem słabości. Nie wiem skąd się bierze takie myślenie. Być może ma źródła w oczekiwaniu na ukształtowanie się zupełnie nowej siły, która byłaby alternatywą dla kapitalizmu. Niechęć do podejmowania takich inicjatyw przez alterglobalistów nie wynika jego zdaniem z niczego innego jak tylko braku ambicji. Zresztą same zapewnienie, że alterglobalizm skupia się na krytyce kapitalizmu w jego neoliberalnej wersji a nie wolności gospodarczej brzmi w uszach autora jakoś tak mało ambitnie... Zamiast tego wolałby on by alterglobaliści byli scentralizowaną siłą, z jasną wizją wizją „nowego, lepszego świata”. Rozczarowanie autora zdaje się być wielkie bo naiwnie na sam koniec ubolewa, że nie mają nawet „w szufladzie jednego gotowego projektu naprawy świata”.
Nie rozumie on, zresztą jak wielu w tym kraju, że alterglobalizm przeciwstawiając się centralizacji i uniformizacji nie może stać się nową wielką ideologią porządkującą w sposób absolutny myślenie o świecie. To raczej wielogłos, niespójny i pełen sprzeczności. Konglomerat spraw ważnych dla lokalnych społeczności , które przez postępującą globalizację stają się ważne dla nas wszystkich. Alterglobalizm to raczej pewien rodzaj wrażliwości niż określone poglądy polityczne. Ruch rodził się przecież nie tylko jako wyraz protestu przeciwko prawicy ale również kontestacja lewicy. Swoje cele określa bardzo często w sposób bardzo wąski i pragmatyczny. Cytowany przez Wosia Jonathan Spencer mówi wprost, że celem organizacji alterglobalistycznych jest” naprawiania świata wokół siebie”. Wielogłos jest wartością. Dla wielu dziś to „neoliberalizm” jest ostatnią ideologią. Oczekiwanie, że krytycy dogmatycznego neoliberalnego myślenia muszą być tacy sami jest cokolwiek nie na miejscu. Oczywiście są i tacy, nikt nie wydaje karty alterglobalisty. Obok obrońców praw człowieka nierzadko stoją komuniści marzący o swojej utopi.
My w Polsce jeszcze nie za bardzo zdajemy się rozumieć co się na świecie dzieje. Czasem nawet słyszę pewne siebie głosy, że na szczyt londyński powinniśmy kogoś wysłać bo to my a nie reszta świata ma receptę na kryzys. Przypomina mi to trochę sytuację, w której ktoś kto od tygodnia pakuje na siłowni chce rozkręcić kampanię na rzecz wolności do używania sterydów bo przecież on ma się świetnie. A że dłużej pakujący kumple niekoniecznie to pewnie dlatego, że jedzą za mało owoców i warzyw... Trochę przeraża mnie ten brak refleksji nad tym dlaczego jest u nas tak dobrze. Takie swoiste „opóźnienie” jednak daje pewne nadzieje na ominięcie tego wszystkiego co ma aktualnie miejsce chociażby w Stanach. Trochę jednak szkoda, że zajęci jesteśmy w ostatnich latach nie nie znaczącymi z punktu widzenia naszej przyszłości małymi i dużymi awanturami a nie dostrzegamy rewolucyjnych przemian o charakterze cywilizacyjnym dokonujących się w świadomości większej części ludzkości. Tekst Rafała Wosia jest tego niestety jeszcze jednym dowodem...

4 komentarze:

Beniex pisze...

Fajny tekst:) Jestem wprawdzie nieco bardziej sceptyczny co do tego,czy wszyscy już tak bardzo przyjmują hasła alterglobalistyczne, ale zgadzam się, że obecny kryzys jest jakąś szansą w tym względzie. Obyśmy ją wykorzystali.

ith pisze...

Dzięki, ale i tak będę się upierał, że został przekroczony pewien punkt krytyczny i nie ma już odwrotu:).

Anonimowy pisze...

Dzieki za ciekawy blog

ith pisze...

To ja dziękuję i zapraszam do czytania:).