sobota, 8 września 2007

Przedwyborcze dylematy, czyli o powodach brutalizacji życia politycznego w Polsce

Z zapartym tchem oglądałem wczorajszą debatę nad skróceniem kadencji Sejmu. Było nadspodziewanie ciekawie. Malkontenci wypominający agresję i brak merytorycznych treści niech zamilkną bo niemal wszyscy w Polsce zdają się właśnie takiego uprawiania polityki oczekiwać. Nie o samej debacie chciałem jednak napisać. Ten temat wałkowany jest pewnie na wszystkich blogach i mimo starań pewnie niewiele mógłbym nowego dodać...
Patrząc na to co się działo wczoraj w Sejmie i szerzej na sposób prowadzenia kampanii wyborczej (a trwa w Polsce niemal bez przerwy od 2005 roku) nie mogę pozbyć się wrażenia, że rzeczywiście mamy do czynienia z nową jakością. Zmienia się nam system partyjny w sposób niezauważalny ale bardzo szybki. Przemiany zdają się dotykać nawet podstaw konstytucji, bo przecież działania Jarosława Kaczyńskiego związane z odwołaniem/powołaniem ministrów to nic innego jak zniesienie kontroli Sejmu nad poszczególnymi ministrami. Od tej pory praktyka może być taka, że instytucja wotum zaufania nie będzie mogła być już stosowana... A nie tak dawno rozszerzono przecież kompetencje prezydenta dając mu prawo swobody wyboru nominacji sędziowskich.
Ale miało być o systemie partyjnym. Przyjęte w Polsce rozwiązania miały stworzyć system umiarkowanie spolaryzowany (niewiele partii). Po doświadczeniach wyborów z 1991 roku wprowadzono progi wyborcze (5% partie, 8% koalicje). Sukcesywnie eliminowało to z Sejmu mniejsze ugrupowania. Właśnie rozwiązany Sejm był pierwszym, w którym nie pojawiło się nowe ugrupowanie. System zdawał się stabilizować, więc co takiego się wydarzyło, że nie przetrwał on pełnej kadencji...
Powodem moim zdaniem jest coraz większa profesjonalizacja polityki i zastosowanie technik marketingowych dotąd wykorzystywanych w działalności komercyjnej. Zarówno PO jak i PiS szukają wzorców za oceanem nie bacząc na odmienność naszej kultury politycznej. Stary sposób uprawiania polityki polegający na walce na argumenty i dość szczegółowe programy odchodzi w przeszłość. W USA partie miały zupełnie inne cele i sposób działania niż w Europie. Zarówno Demokraci jaki i Republikanie to swoiste platformy wyborcze skupiające różne “układy” i grupy interesu. W takiej sytuacji trudno oczekiwać szczegółowych programów, unika się tego by zrazić jak najmniej potencjalnych wyborców.
Taki sposób myślenia zdają się przyjmować zarówno PO jak i PiS. Celem głównym jest wycięcie najmniejszych graczy, bo dzięki temu przysługujący im kawałek tortu będzie większy. Ich celem jest zmonopolizowanie polskiej sceny politycznej. Wciąż przecież będziemy mieli wybór, kto chce Pepsi a kto Coca Coli? W takiej sytuacji dogadywanie się z innymi jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Radykalizacja działań na polskiej scenie politycznej jest bezpośrednim wynikiem pojawienia się dwóch na wpół amerykańskich partii, które chcą rządzić same. Nie muszą się więc liczyć z innymi partiami, mogą powiedzieć wszystko bo nie chcą nawet myśleć o tym, że po wyborach będą współpracować z innymi. Muszę przyznać, że nie wiem dlaczego PiS nie chce jednomandatowych okręgów wyborczych. Dla wielu Polaków jest to pożądane działanie. Skuteczność rządzenia jest tak cenna, że nie myśli się nawet o ewentualnych negatywnych skutkach takich działań. Nie dostrzegają zasadniczej sprzeczności w swoich oczekiwaniach. Polityka staje się brudna, płytka i mało merytoryczna bo partie nie mają nic do stracenia. Głównym ich celem jest wygranie wyborów. Nie myśli się już w kategoriach koalicji, które ewentualnie trzeba będzie po wyborach zawrzeć... Wytacza się więc działa i wali na oślep, kto przeżyje ten wygrywa.
Nie oszukujmy się więc, że to co się dzieje jest tylko winą PiS. Powody są głębsze i obawiam się, że niezależnie od tego jaka partia będzie sprawowała władzę to niewiele się zmieni. Już wkrótce czekają nas dyskusje o kochankach polityków, ich upodobaniach seksualnych, problemach gastrycznych, przedszkolnych sukcesach czy zwierzęcych ulubieńcach. Już teraz słyszę zewsząd, że mamy “prawo wiedzieć”. Dobrym politykiem nie będzie już ten, który może dużo dobrego zrobić, ale ten na którego nic nie znaleziono... Taki niestety jest światowy trend. Przeciwników się niszczy wszelkimi możliwymi metodami a nie dyskutuje z nimi. Po co rozmawiać z Kaczmarkiem, skoro można z niego zrobić komunistę, kłamcę (sam jest sobie winien), zdrajcę a nawet jak ostatnio słyszałem rosyjskiego szpiega. Sprawdzenie słów kogoś tak niegodnego nie wchodzi przecież w grę...
Partie w nowym świecie IV RP nie muszą już ze sobą rozmawiać.
Niestety większość propozycji uzdrowienia sytuacji może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. Doskonałym przykładem są oczywiście wybory większościowe. Ktoś rozsądny powie, że przecież w Stanach ten system się sprawdza. Zresztą nie tylko tam, istnieje na świecie wiele systemów dwupartyjnych czy dwublokowych. Na nasze nieszczęście nie mamy nawet w połowie tak długich tradycji demokratycznych jak chociażby Stany Zjednoczone. Rządy PiS ostatecznie mnie przekonały, że oddanie władzy tylko jednej partii może mieć dla Polski fatalne skutki. Z Platformą jest podobnie, trochę się boję do czego może dojść jak zacznie ona wprowadzać swoje niektóre dość radykalne postulaty. Rządy koalicyjne dla państwa, które dopiero buduje demokrację są znacznie bardziej bezpieczne. Koalicjant skutecznie uniemożliwia realizowanie co bardziej kontrowersyjnych spraw. Tylko na kogo w takim razie głosować?
Tu dotykam innego bardzo ważnego problemu. Partie polityczne w USA rzeczywiście łączą bardzo niekiedy różne środowiska polityczne. U nas partie mają autorytarną manierę do centralizacji i wykluczania środowisk, które nie chcą się podporządkować. Nawet w PO nie chciano się otwierać na nowe środowiska a wręcz wycinano z list wyborczych ludzi Rokity. O PiS nie będę nawet pisał... Partie nie tylko nie potrafią się dogadywać między sobą ale również ograniczają debatę wewnętrzną. Przed walką nie należy się przecież rozpraszać. To sprawia, że partie nie są reprezentatywne, a bardzo wiele środowisk pozostaje poza głównym nurtem polityki. Inni się zniechęcają i nie biorą udziału w wyborach. Bo na kogo można głosować?
Oczywiście można powołać nową partię polityczną. Tyle tylko, że nie przypominam sobie partii, która wzięłaby się z niczego i wprowadziła swoich posłów do Sejmu. Progi wyborcze skutecznie to utrudniają. Zresztą ludzie boja się głosować na nowe inicjatywy bo nie chcą mieć poczucia straconego głosu, gdy ich partia nie wejdzie do parlamentu. Wybierają więc takie ugrupowanie, które mniej ich denerwuje bądź zostają niestety w domu. A tak, czasem by wyładować swoją frustrację głosują na Samoobronę. Oczywiście najłatwiej wszystko zwalić na czającego się wszędzie homo sovieticusa. Obawiam się jednak, że frekwencja od tego nie zacznie rosnąć. Tym bardziej, że i w Polsce coraz więcej ludzi nie chodzi głosować bo jest im po prostu dobrze. Trochę żałuję, że mając szansę na budowę społeczeństwa obywatelskiego tak szybko komercjalizujemy naszą politykę. Zgadzamy się na kiepskie przedstawienia i nieświeże pomysły zerżnięte z amerykańskich kampanii lat 80-tych. Cieszymy się, że “nasi” dokopali “tamtym” nie zauważając, że zaczynamy żyć w cyrku. I nadal nie wiem na kogo głosować...

Brak komentarzy: