Wiele na to wskazuje, że dziś dowiemy się o terminie nowych wyborów do kanadyjskiej Izby Gmin. Na dzisiejszy poranek zaplanowano spotkanie premiera Harpera z panią Gubernator Michaelle Jean, na którym zostanie ustalona ich data. Najprawdopodobniej będzie to 14 października. Tym samym swój żywot zakończy już drugi z rzędu rząd mniejszościowy. I tak przetrwał bardzo długo, chociaż nie wiem czy można to uznać za sukces premiera Harpera. W brytyjskim systemie rządów, który z pewnymi różnicami istnieje w Kanadzie rządy mniejszościowe to anomalia, którą należy jak najszybciej wyeliminować. Premier czeka tylko właściwego momentu do przeprowadzenia wyborów, które dałyby mu większość i pozwoliły na efektywne sprawowanie rządów.
Nie wiem czy to jest ten moment. Sondaże dają rządzącym konserwatystom dużą przewagę nad liberałami. Wydaje się jednak, że nie na tyle dużą by zdobyć większość... Jej uzyskanie w Kandzie chyba już na trwałe będzie trudne, separatystyczny Blok Quebecki gwarantuje za każdym razem duże emocje. Silny regionalnie skutecznie zabiega o mandaty. Teraz jednak wydaje się słaby jak nigdy dotąd, daje to powody do optymizmu konserwatystom. Od 1993 roku Blok przegrał w Quebecu tylko raz (2000 r.) co od razu przełożyło się na znaczący wzrost liczby mandatów dla zwycięskiej partii (liberałów). Teraz sondaże dają separatystom jeszcze mniej, na razie w Quebecu prowadzą konserwatyści z ponad 30% poparciem.
To dość niezwykła sytuacja, bo torysom „od zawsze” nie za dobrze wiedzie się w tej francuskojęzycznej prowincji. Wydaje się jednak, że tylko oni prezentują jakiś w miarę spójny plan rozwiązania konfliktu między Quebekiem a resztą Kanady. Co więcej poczynił już pierwsze kroki chociażby poprzez uznanie Quebecois za naród wewnątrz zjednoczonej Kanady. Teraz zapowiadają dalsze kroki. Przynosi to efekty w prowincji, która zdaje się ograniczać dążenia separatystyczne licząc jednak w zamian na zwiększanie autonomii. Na sukces torysów ma zapewne również wpływ zmęczenie quebeckiego elektoratu rządami liberałów w tej prowincji...
Pora wydaje się również dobra ze względu na słabość Partii Liberalnej. Dwucyfrowa przewaga torysów (są sondaże, które dają wygraną liberałom) może być niemożliwa do odrobienia w toku kampanii wyborczej. Tym bardziej, że nie widać nawet przesłanek dla wzrostu poparcia dla liberałów. Istotnym problemem zdaje się być przywództwo. Stéphane Dion nie zdołał się zbyt dobrze zapisać w pamięci Kanadyjczyków co pokazuje tabela. Tylko 13% uważa, że byłby on najlepszym z kandydatów na stanowisko premiera. Lepszy wynik uzyskuje nawet Jack Layton, lider socjaldemokratów... Nie najlepszy moim zdaniem jest również dobór problemów na potrzeby kampanii wyborczej. Koncentrowanie się na ekologii może przynieść efekty o tyle, że odbierze głosy dynamicznie rozwijającym się ostatnio w Kanadzie Zielonym. Nie daje to jednak gwarancji wygranej...
Największym problemem liberałów zdaje się wiarygodność. Są mało przekonywający krytykując obecność wojsk kanadyjskich w Afganistanie bo sami je tam wysłali. Podobnie jest z gospodarką, która rozwija się nieźle skutecznie unikając groźby recesji. Owszem rząd Paula Martina również radził sobie na tym polu świetnie. Co z tego jeśli z tego okresu (i wcześniejszego również) pamięta się głównie afery korupcyjne... Utrata zaufania i zniechęcenie dla liberałów widoczne jest we wzroście poparcia dla socjaldemokratów i zielonych. Inaczej niż w latach dziewięćdziesiątych teraz to lewica jest podzielona a nie prawica. Liberałowie łącznie z socjaldemokratami i zielonymi mogą bowiem liczyć według sondaży na 54% głosów. W takiej sytuacji nie ma co liczyć na nawiązanie walki z torysami. System wyborczy jest bezlitosny i sprzyja silnym ugrupowaniom...
Zapewne jest również tak, że premier Harper chce „zdążyć” przed wyborami w USA. Ewentualna wygrana Baracka Obamy w wyborach prezydenckich nie pozostałaby bez wpływu na sytuację w Kanadzie. Entuzjazm z amerykańskich mediów mógłby się przelać przez granicę i skutkować spadkiem poparcia dla torysów. Ma chyba więc rację Harper decydując się na wybory. Na razie nic nie wskazuje na to by mógł je przegrać. Nie wiadomo tylko czy zdoła zdobyć wystarczającą liczbę mandatów do tego by stworzyć rząd większościowy... Trochę więcej będzie można powiedzieć po wyborach uzupełniających, które odbędą się w trzech okręgach wyborczych 8 i 22 września.
Nie wiem czy to jest ten moment. Sondaże dają rządzącym konserwatystom dużą przewagę nad liberałami. Wydaje się jednak, że nie na tyle dużą by zdobyć większość... Jej uzyskanie w Kandzie chyba już na trwałe będzie trudne, separatystyczny Blok Quebecki gwarantuje za każdym razem duże emocje. Silny regionalnie skutecznie zabiega o mandaty. Teraz jednak wydaje się słaby jak nigdy dotąd, daje to powody do optymizmu konserwatystom. Od 1993 roku Blok przegrał w Quebecu tylko raz (2000 r.) co od razu przełożyło się na znaczący wzrost liczby mandatów dla zwycięskiej partii (liberałów). Teraz sondaże dają separatystom jeszcze mniej, na razie w Quebecu prowadzą konserwatyści z ponad 30% poparciem.
To dość niezwykła sytuacja, bo torysom „od zawsze” nie za dobrze wiedzie się w tej francuskojęzycznej prowincji. Wydaje się jednak, że tylko oni prezentują jakiś w miarę spójny plan rozwiązania konfliktu między Quebekiem a resztą Kanady. Co więcej poczynił już pierwsze kroki chociażby poprzez uznanie Quebecois za naród wewnątrz zjednoczonej Kanady. Teraz zapowiadają dalsze kroki. Przynosi to efekty w prowincji, która zdaje się ograniczać dążenia separatystyczne licząc jednak w zamian na zwiększanie autonomii. Na sukces torysów ma zapewne również wpływ zmęczenie quebeckiego elektoratu rządami liberałów w tej prowincji...
Pora wydaje się również dobra ze względu na słabość Partii Liberalnej. Dwucyfrowa przewaga torysów (są sondaże, które dają wygraną liberałom) może być niemożliwa do odrobienia w toku kampanii wyborczej. Tym bardziej, że nie widać nawet przesłanek dla wzrostu poparcia dla liberałów. Istotnym problemem zdaje się być przywództwo. Stéphane Dion nie zdołał się zbyt dobrze zapisać w pamięci Kanadyjczyków co pokazuje tabela. Tylko 13% uważa, że byłby on najlepszym z kandydatów na stanowisko premiera. Lepszy wynik uzyskuje nawet Jack Layton, lider socjaldemokratów... Nie najlepszy moim zdaniem jest również dobór problemów na potrzeby kampanii wyborczej. Koncentrowanie się na ekologii może przynieść efekty o tyle, że odbierze głosy dynamicznie rozwijającym się ostatnio w Kanadzie Zielonym. Nie daje to jednak gwarancji wygranej...
Największym problemem liberałów zdaje się wiarygodność. Są mało przekonywający krytykując obecność wojsk kanadyjskich w Afganistanie bo sami je tam wysłali. Podobnie jest z gospodarką, która rozwija się nieźle skutecznie unikając groźby recesji. Owszem rząd Paula Martina również radził sobie na tym polu świetnie. Co z tego jeśli z tego okresu (i wcześniejszego również) pamięta się głównie afery korupcyjne... Utrata zaufania i zniechęcenie dla liberałów widoczne jest we wzroście poparcia dla socjaldemokratów i zielonych. Inaczej niż w latach dziewięćdziesiątych teraz to lewica jest podzielona a nie prawica. Liberałowie łącznie z socjaldemokratami i zielonymi mogą bowiem liczyć według sondaży na 54% głosów. W takiej sytuacji nie ma co liczyć na nawiązanie walki z torysami. System wyborczy jest bezlitosny i sprzyja silnym ugrupowaniom...
Zapewne jest również tak, że premier Harper chce „zdążyć” przed wyborami w USA. Ewentualna wygrana Baracka Obamy w wyborach prezydenckich nie pozostałaby bez wpływu na sytuację w Kanadzie. Entuzjazm z amerykańskich mediów mógłby się przelać przez granicę i skutkować spadkiem poparcia dla torysów. Ma chyba więc rację Harper decydując się na wybory. Na razie nic nie wskazuje na to by mógł je przegrać. Nie wiadomo tylko czy zdoła zdobyć wystarczającą liczbę mandatów do tego by stworzyć rząd większościowy... Trochę więcej będzie można powiedzieć po wyborach uzupełniających, które odbędą się w trzech okręgach wyborczych 8 i 22 września.
2 komentarze:
No to będą ciekawe wybory, jako żem Zielony to będę patrzył na wyniki tej partii w Kanadzie z zaciekawieniem, tym bardziej, że niedawno udało im się przekonać do siebie jednego deputowanego...
Ekologia chyba liberałom nie pomaga, bo nie są aż tak autentyczni w tej dziedzinie co Zieloni. Ciekawie za to wygląda sprawa z NDP, bo w niedawnym sondażu Kanadyjki i Kanadyjczycy uznali, że byliby oni lepszą "oficjalną opozycją" od liberałów. Emocji zatem będzie sporo:)
Pozdrawiam
Bardzo ciekawe. Miałem zamiar poruszyć wiele tematów i to związanych z Zielonymi. Chociażby zapowiedź bojkotu Elizabeth May przez Harpera i Laytona w debacie w tv publicznej, porozuminie o powstrzymaniu się z wystawianiem kandydatów w niektórych okręgach wyborczych (by nie ograniczac możliwości wygranej) zawarte między liberałami a Zielonymi czy właśnie o sodażu, o którym napisałeś... Mam jednak wrażenie, że moje "kanadyjskie" wpisy czytają głównie licealiści i potencjalni imigranci. Kanada to niestety w powszechnym odczuciu dość egzotyczny kraj...
Co do NDP to chyba nie mają szans na zostanie oficjana opozycją JKM. Za NDP pewnie opowiadali się również konserwatyści:).
Martwi mnie niezdolnośc liberałów do jednoczenia środowisk z lewej strony sceny politycznej na szczeblu federalnym. Wcześniej NDP wspierało Liberałów, częste były przejścia z jednej partii do drugiej. Bob Rae omal nie został przecież liderem Liberałów... A teraz niemożność porozumienia sprawia, że Harper ma już zwycięstwo w garści.
Jestem ciekawy czy Wilson zdobędzie mandat dla Zielonych. Przedstawiciel tej partii w Izbie Gmin to byłoby wydarzenie. Teraz niby już nim jest ale przecież startował jako liberał...
Prześlij komentarz