czwartek, 4 grudnia 2008

Neoliberalizm w kryzysie, czyli o tym dlaczego nie warto reanimować trupa...

Im bardziej światowy kryzys szaleje na świecie tym bardziej niewzruszona wydaje się wiara naszych neoliberałów. Z gorliwością właściwą dla neofitów ośmieszają wszystkie te komunistyczne herezje, które w wątpliwość poddają dogmat o raju, który nadejść może tylko dzięki konsekwentnemu oddaniu się niewidzialnej ręce rynku. Dla prawdziwego neoliberała to co dzieje się na światowych rynkach to nie sygnał, że coś jest nie tak z dotychczasowym systemem ale dopust boży za odejście mądrości zawartych w świętych tekstach. Wystarczy na powrót oprzeć gospodarkę na neoliberalnych przykazaniach by sen o nieograniczonym wzroście na powrót mógł się ziścić...
Pamiętam jak z niedowierzaniem czytałem w połowie lat 90-tych teksty Johna Graya o neoliberalizmie jako ostatniej z ideologii. Czułem prawie gniew, że przyrównuje się go do marksizmu. Teraz z perspektywy czasu krytyka neoliberalizmu Graya wydaje mi się coraz bardziej interesująca. Ma on rację, że jest on jednym z pomysłów na modernizację. Po upadku ZSRR już chyba jedynym, nie istnieje nic co dawałoby całościową odpowiedź na pytanie jaka drogą należy podążać w nieustającym marszu ku przyszłości. I do tego uniwersalistyczną, nic dziwnego więc, że pojawiło się pełne pychy przekonanie, że oto nadszedł kres historii. 
Marks opierał swoją ideologię na przeświadczeniu, że dzięki nauce jego nierealne wizje nabierają charakteru obiektywnego. Zanik państwa był więc pewny, kto wyznawał odmienną teorię ten był albo głupkiem albo przeciwstawiał się w imię swoich partykularnych interesów temu co nieuniknione. Z neoliberalizmem jest podobnie, nauką, która nadaje mu cechy prawdy obiektywnej jest ekonomia. Traktowana zresztą w sposób dość dziwaczny. Dla neoliberała właściwe nie ma różnicy między ekonomia a matematyką. Obie nauki są dla niego naukami ścisłymi. Ekonomia nie ma już balastu nauki humanistycznej, inaczej niż w czasach Smitha nie służy wyciąganiu wniosków na podstawie obserwacji. Utraciła swój empiryczny wymiar. Historia nie jest już potrzebna, gdy można przy pomocy teoretycznego konstruktu wyrażonego poprzez liczby opisać w sposób pewny i niepodlegający dyskusji niepodważalne prawdy.
Nic więc dziwnego, że w dyskusji z neoliberałem podając jakieś empiryczne przykłady kontestujące wyznawane przez niego teorie można narazić się na kpiący uśmiech i lekceważące klepanie po ramieniu. Wszakże dla niego to jak podważanie praw fizyki. Trwanie przy swoim w dłuższym okresie wywołuję irytację. Neoliberał czuje się jak nauczyciel, którego kilkuletni uczeń nie może zrozumieć dlaczego nie należy wyskakiwać z pędzącego pociągu. Pewność jaka daje mu nauka powoduje, że nie widzi jak bardzo zmienia się świat. W swoim zaślepieniu nie różni się od „dobrego komunisty”, który widzi pewne nieprawidłowości ale wszakże to cel ostateczny jest najważniejszy. 
Pociągało mnie zawsze w liberalizmie anarchizujące przekonanie o zmniejszaniu się roli państwa. Teraz już jednak wiem, że władza nie zanika ale przechodzi gdzie indziej. Wolność jako wartość nadrzędna jest nadal jednym z najważniejszych fundamentów mojej tożsamości. Neoliberałowie rozumieją ją w bardzo specyficzny sposób. W zasadzie ważna jest dla nich tylko wolność gospodarcza. Wolności polityczne są tylko dodatkiem, który można zignorować, gdy przemawiają za tym względy ekonomiczne. Pytając neoliberała o dowód skuteczności jego przekonań niemal zawsze przywoła on przykład Chile za rządów Pinocheta. To nie przypadek, demokracja i prawa człowieka są dobre o ile nie ograniczają wolności w robieniu interesów. Przekonanie neoliberałów o tym, że bilans ekonomiczny powinien być podstawą wszelkich politycznych działań doprowadził ich nad skraj przepaści. Liberalizm w ich wydaniu nie różni się już w zasadzie od darwinizmu. Każdy sposób jest dobry by zwyciężyć...
Państwo dla neoliberała wcale nie musi pełnić roli nocnego stróża. Ma tylko nie wtrącać się za bardzo do gospodarki. Nic dziwnego, że niektórzy neoliberałowie tak ciepło wypowiadają się o chińskiej gospodarce. Z ekonomicznego punktu widzenia zmuszenie ludzi do pracy za głodowe stawki świadczy tylko o geniuszu. Dzięki temu efektywność szybuje pod niebiosa, nie obniżają jej te wszystkie socjalistyczne ograniczenia jak ubezpieczenia, prawo do strajku, płaca minimalna czy niezwykle szkodliwa dla gospodarki działalność związków zawodowych. Sfera polityczna ma dla neoliberała znaczenie o tyle na ile wywiera wpływ na sferę ekonomiczną.
W klasycznym liberalizmie ograniczenie roli państwa wynikało z doświadczeń królewskiej władzy absolutnej. Państwo miało dawać gwarancje wolności politycznej, ale jednocześnie za bardzo nie ingerować w inne dziedziny. Ludzie mieli organizować się poza państwem, tworzyć dobrowolne stowarzyszenia, które przejmowały by znajdujące się dotąd w rękach władzy państwowej dziedziny. Używając współczesnego języka chodziło o budowanie społeczeństwa obywatelskiego. To ludzie poprzez działalność w stowarzyszeniach (takimi były przecież początkowo również partie polityczne) mieli decydować o kierunku rozwoju państwa. Wolny rynek oznaczał, że w ramach wyznaczonych przez państwo celów i w na zasadach przez nie określonych jednostki mogły swobodnie realizować swoją aktywność. Sfera publiczna była szalenie istotna, bo tam w publicznej debacie krystalizowała się strategia rozwoju społeczeństwa jako całości.
Dla neoliberała demokracja jest przede wszystkim systemem mocno niewydolnym. Nic dziwnego, że w ostatnich dziesięcioleciach widać wyraźną tendencję do wzmacniania władzy wykonawczej kosztem parlamentu. Dyskusje ekonomicznych dyletantów przecież nic nie wnoszą. Co bardziej niebezpieczne neoliberalizm skomercjalizował sferę publiczną i w jakimś stopniu zmienił sposób patrzenia ludzi na świat. Wszelkie działania definiowane są w oparciu o przeprowadzany czasem w sposób dziwaczny bilans zysków i strat. Ludzie zarabiający po 1200 złotych miesięcznie chętnie rezygnowaliby z ubezpieczenia zdrowotnego w zamian za parę groszy do wypłaty więcej. Znika w ten sposób poczucie wspólnoty, przed którym ostrzegali jeszcze w XVIII wieku konserwatyści. Prawdziwy to paradoks bo dzieje się tak w wyniku liberalizmu „przetworzonego” przez konserwatystów na własny użytek, której owocem jest neoliberalizm... Innym paradoksem jest fakt, że największa krytyka komercjalizacji wychodzi ze środowisk konserwatywnych, które poprzez wprowadzanie zasad neoliberalizmu są za nie odpowiedzialne. Ale to tak na marginesie...
Dla neoliberałów rzeczą wprost niemożliwą do zrozumienia jest fakt, że krytyka współczesnego systemu polityczno - gospodarczego może być podjęta z innych niż marksistowski-leninowsko-stalinowskich pozycji. Dziś niewielu już twierdzi, że odpowiedzią na neoliberalizm jest gospodarka centralnie planowana. Z ideologiami jest niestety ten problem, że nie widzą kiedy warunki zmieniły się na tyle, że podważają one ich sens. Marksizm nadal w warstwie deskryptywnej jest interesujący. Co nie oznacza oczywiście, że wnioski z niego wypływające również takie są. Rzeczywistość zweryfikowała ich trafność. Teraz podobnie dzieje się z neoliberalizmem. 
Okazuje się, że znoszenie barier wcale nie oznacza powszechnej szczęśliwości. Jak się okazuje Zachód chętnie to robi, ale w sposób bardzo wybiórczy. Owszem na towary przemysłowe jak najbardziej, ale produkty rolne już niekoniecznie. Prezydent Bush bez skrupułów wprowadza cła na towary rolne. Z jednej strony usprawiedliwia konieczność przenoszenie fabryk na Filipiny a z drugiej zamyka granice budując mur dla tych, którzy chcieliby realizować amerykański sen. Kreatywność przejawia się głównie w księgowości. Wielkie koncerny związane z gospodarką opartą na paliwach kopalnych skutecznie zapobiegają wprowadzaniu nowych technologii. Ludzka inwencja wykorzystywana jest do poszukiwania tak przełomowych wynalazków jak chipsy o smaku piwa. Rywalizacja wymusza konkurencję a to powoduje, że to najlepsi z najlepszych zajmują dane stanowiska. Najzdolniejsi pisarze tworzą scenariusze do sitcomów a medyczni geniusze odsysają tłuszcz lub dokonują korekty uszu. Produkt krajowy rośnie dzięki konsumpcji a potęga gospodarcza opiera się na deficycie w obrotach handlowych.
Zwycięstwo Baracka Obamy daje nadzieję na zmianę sposobu myślenia, który zdominował świat od prezydentury Ronalda Reagana. Powoli już się to dokonuje, widać to chociażby po tym jak zmienia się nastawienie możnych tego świata do globalnego ocieplenia. W Polsce niestety wolniej niż w innych państwach. Dzieje się to z różnych powodów, ale ma rację chyba Naomi Klein, że głównym jest żywotność myślenia w kraju nad Wisłą w kategoriach zimnowojennych. Nie chcę tu wskazywać konkretnych partii, bo wszystkie właściwie przyjmują w stopniu większym lub mniejszym dogmaty myśli neoliberalnej. Najbardziej oczywiście PiS i PO ale również pozostałe nie są od tego wolne. Mam nadzieję, że państwo bardziej aktywnie zajmie się stymulowaniem przemian w kraju. Nie będzie tylko załamywać rąk w nadziei, że wolny rynek załatwi sprawę. Poważnie zacznie wspierać ośrodki badawcze, popierać rozwój nowych technologii i co najważniejsze na poważnie zacznie wspierać budowę społeczeństwa obywatelskiego. 
Na razie przemiana mentalności idzie naszej klasie politycznej i całemu społeczeństwu opornie. Nadal definiujemy to co opłacalne w dość specyficzny sposób. Ważne jest co tu i teraz, bardziej odległa przyszłość nie robi na nas wrażenia. Nic więc dziwnego, że postrzegani jesteśmy jako hamulcowy na odbywającym się w Poznaniu szczycie. Nadal to co z jednostkowego punktu widzenia „korzystne” jest priorytetem. Nikt nawet nie zająknie się, że redukcja gazów cieplarnianych w dłuższej perspektywie może mieć zbawienne skutki. Wolimy dyskutować o dywersyfikacji dostaw gazu, atomie czy energii z węgla niż pracować nad technologiami odnawialnymi. Tak jak swego czasu USA wolały zaatakować Irak niż podjąć wysiłek zmian... Okres radosnego prosperity dobiega końca, coraz więcej pojawia się nowych problemów, na które neoliberalizm nie ma odpowiedzi. Mam nadzieję, że kryzys pozwoli spojrzeć na światową gospodarkę z innej, nieco szerszej perspektywy.

2 komentarze:

Beniex pisze...

No czytam i aż mi miło:) Myślę, że neoliberalny koszmar powoli się kończy - na szczęście. Co do ujadania neoliberałów - cóż, deskryptywnie trafny jest tu Marks, mówiący, że walka klasowa zaostrza się wraz ze zbliżaniem się zmian.

Ostatnimi czasy strasznie wciągnęła mnie, dość sporego lewaka, wizja amerykańskiego liberalizmu a la Walzer, Barber i spółka, którzy wierzą w ekologię, społeczeństwo wiedzy i innowacyjność, ale zdają sobie sprawę z tego, że nie może być mowy o wolności, jeśli np. 40 mln Amerykanek i Amerykanów nie ma dostępu do ubezpieczeń medycznych. Walka z nierównościami również jest elementem liberalnej walki o wolność - i to naprawdę wciągająca wizja:)

Zachęcam też do przeczytania książki Petera Barnesa "Kapitalizm 3.0 - przewodnik po odzyskiwaniu wspólnoty", który wyjście z neoliberalizmu widzi w "spółdzielniach" ekologicznych i kulturowych - naprawdę wciąga i jest za friko całość w sieci:)

http://www.capitalism3.com/

ith pisze...

W jednym chyba neoliberałowie mają rację. Żyjemy w wieku liberalizmu, który przetworzył wszelkie inne nurty: konserwatystów, socjalistów, chadeków, ludowców, narodowców a nawet faszystów. Ale jednocześnie zatracił swoją odrębną tożsamość... Czasem ma wrażenie, że wszystko to są wariacje liberalnego patrzenia na świat...
Walzera poznałem wieki temu. Swego czasu Znak wydawał świetną serię: Demokracja. Filozofia i praktyka. Tam po raz pierwszy przeczytałem tekst Walzera o społeczeństwie obywatelskim. To ciekawa osobowość, z jednej strony marksista z drugiej miał wpływ na rozwój komunitaryzmu, a ten był inspiracją dla sporej części prawicy.
Z "komunitarystów" bardziej cenię tylko Charlesa Taylora, może dlatego, że zajmował się swego czasu kanadyjskim nacjonalizmem. A tak na marginesie to również aktywnie działał w kanadyjskiej NDP (pochodzi z Montrealu).
Barber za to zmienił mój sposób patrzenia na globalizację. Potem poczytałem jeszcze Baumana i już tak mi zostało:).
Anglosaska lewica zawsze wydawała mi się dużo bardziej ciekawa. W europejskiej trochę drażni mnie to ciągłe przetwarzanie Marksa, niemożność wyzwolenia się z zaproponowanej przez niego terminologii.