sobota, 3 stycznia 2009

Kryminał bez aktów ale ze śmiercią straszliwą na końcu. Część druga, w której akcja się rozwija...

Pierwszą myślą jaka przyszła Metodemu Mofarskiemu do głowy po dotknięciu głową poduszki było to, że powinien ją najpierw wytrzepać bo teraz przypominała kawał kamienia. Zreflektował się szybko i marszcząc brwi przystąpił wykorzystując cały swój intelekt do wymyślenia planu jak wybrnąć cało z zaistniałej sytuacji. Jeszcze pół roku temu nasz bohater zrzuciłby odpowiedzialność na policję. Teraz świadomy swoich przymiotów zdecydował się działać sam. Już w wieku dziesięciu lat Metody Mofarski przejawiał talenty detektywistyczne. Dzięki niezwykłemu zmysłowi obserwacji i intuicji tak potrzebnej w detektywistycznym fachu odkrył, że jego ojcem jest Święty Mikołaj. Nawet nie dlatego, że był to jedyny mężczyzna, który odwiedzał jego matkę bo było ich wielu. Tylko ten jednak okazywał cień zainteresowania małym Metodym Mofarskim i nawet czasem przynosił mu prezenty. Te piętnaście minut w roku ojcowskiej miłości wystarczało mu w zupełności i nie miał nawet za złe matce, że zamykała się potem z jego ojcem w sypialni i nie wychodzili stamtąd tak długo aż on nie padał znużony snem. Tamta zagadka była co prawda dużo łatwiejsza do rozwiązani bo tam nikt nikogo nie chciał zabijać. Metody Mofarski jednak nie był już chłopcem ale mężczyzną świadomym swojej wartości o bogatej i skomplikowanej przeszłości, która uczyniła z niego eksperta od meandrów ludzkiego życia. Wiedział wszystko, wystarczyło tylko zebrać poszczególne elementy by obraz ułożył się w całość. Tak pokrzepiony przystąpił do oględzin jedynego namacalnego dowodu jaki był w jego posiadaniu. Dla tych nieuważnych dodam, że chodzi o kartkę z groźbą. Litery były wyraźne chociaż trochę nierówne. Musiał je pisać mężczyzna bo kobiety są w tych sprawach dużo bardziej dokładne. Oczywiście nie wszystkie co sprawę płci mordercy pozostawiało otwartą. Tym bardziej, że morderca/morderczyni mógł/mogła użyć lewej ręki lub prawej jeśli był leworęczny/leworęczna by zmylić ślęczącego teraz nad tekstem Metodego Mofarskiego. 
Dużo bardziej przydatny okazał się kolor w jakim groźba została napisana. Nie był on przypadkowy, morderca wiedział co robi. Wybrał kolor czarny, który nieodłącznie towarzyszy śmierci i z tego prostego powodu musi w każdym wywoływać przerażenie. Z pewnością autor listu nie żartował, jego wybór wskazywał na wyrachowanie i silne przekonanie co do raz powziętych planów. Gorszy byłby tylko kolor czerwony, który świadczyłby o gwałtowności i niezrównoważeniu mordercy oraz jego zamiłowaniu do krwawych sposobów odbierania życia. Była to marna pociecha dla Metodego Mofarskiego, ale jednak znacząca bo któż z nas nie wolałby umierać śmiercią spokojną i szybką a nie gwałtowną, krwawą i pełną bólu. Tak, kolory mogą nam dużo powiedzieć... O ileż przyjemniej byłoby odczytywać te straszne słowa zapisane na żółto co niechybnie wskazywałoby na psikusa lub chociaż zielono co byłoby wyrazem niezdecydowania autora. Ale trudno, Metody Mofarski nie zamierzał jednak wybrzydzać, dostał kolor czarny i musi sobie z tym poradzić.
Dużo więcej wątpliwości wywołała w nim analiza treści groźby. Chociażby użycie słowa „menda”. Miał nadzieję, że nie jest to aluzja do jego higieny intymnej. Na wszelki wypadek pobiegł szybko do łazienki by to sprawdzić. Powrócił uspokojony, bo nie było podstaw do takiej interpretacji. Teraz już wiedział, że autor/autorka groźby zna slang i dlatego musi mieć proletariackie pochodzenie. Co prawda w miejscu, w którym mieszkał nie było to nic niezwykłego ale na początek dobre i to. Mógł z całą pewnością wyeliminować ze swojej długiej listy podejrzanych gburowatego sąsiada spod czwórki bo ten podobno kiedyś był inteligentem czy profesorem. Zresztą sama długość groźby nie wskazywała na niego bowiem przez całe swoje życie nie słyszał nikt w kamienicy by sąsiad spod czwórki wygłosił więcej niż jedno słowo naraz... Zresztą jako człowiek swego czasu w świecie bywały na pewno pamiętałby o interpunkcji. Nie dawało to Metodemu Mofarskiemu spokoju, gdzie autor groźby chciał wstawić przecinek. Czy po słowach „Mofarski ty mendo”, czy może później po „martwy ty już jesteś”. W drugim przypadku mogłaby być to również kropka... Sformułowanie groźby nadal pozostawało nie do końca jasne, chyba że jej autor pozostawał pod silnym wpływem mistrza Yody, co wydawało się naszemu bohaterowi naciąganą hipotezą... Tak czy inaczej słowo „martwy” pozostawało nadal kluczowe.
Zmęczony trochę ale w poczuciu dobrze wykonanego zadania Metody Mofarski postanowił się przespać, tym bardziej, że już dawno minęła północ a on następnego dnia miał ważne zadania do wykonania w pracy. Postanowił być czujny jak pantera i czekać na nowe fakty, które rzuciłyby więcej światła na całą sprawę. Okazało się jednak, że łóżko będące dotąd jego azylem stało się miejscem nieprzyjaznym. Przekręcał się z boku na bok ze złudną nadzieją na sen ale ten nie przychodził. Zmartwiło to Metodego Mofarskiego dużo bardziej niż groźba, którą otrzymał. Nie wykluczył jednak, że obie sprawy mogą się ze sobą wiązać. Nie chciał tylko o tym myśleć teraz bo miał ważniejsze rzeczy na głowie. Strudzony zasnął dopiero parę minut przed piątą, dokładnie wtedy, gdy w miejscowości oddalonej od jego mieszkania dokładnie o dwadzieścia pięć kilometrów wielki kogut karmazyn obwieścił światu wschód słońca.
*****
Jesień zbliżała się szybkimi krokami a sytuacja Metodego Mofarskiego nie ulegała zmianie. Regularnie raz w tygodniu w drzwiach jego mieszkania czekała na niego starannie złożona z nieodmiennie tymi samymi straszliwymi słowami kartka. Uśpiło to trochę czujność naszego bohatera. Po pewnym czasie odbieranie gróźb stało się czynnością rutynową, czymś tak naturalnym jak dodawanie kapusty do bigosu, jeszcze jednym punktem w jego napiętym terminarzu. Czytając po raz szósty straszliwe słowa nie czuł już przerażenia tylko irytację z powodu braku finezji mordercy, który zdawał się być na tyle głupi, że nie był w stanie wymyślić niczego nowego. Groźba coraz bardziej przypominała modlitwy znane z dzieciństwa, stawała się tak jak one coraz bardziej wyprana ze znaczeń, niemalże zwykłą formułką jaką deklamuje się na uroczystych akademiach.
cdn.

Brak komentarzy: