czwartek, 8 stycznia 2009

Kryminał bez aktów ale ze śmiercią straszliwą na końcu. Finał wieńczący opowieść o Metodym Mofarskim...

Metody Mofarski uważał się za szczęściarza, bo zawsze ilekroć przydarzało mu się coś złego jednocześnie towarzyszyło temu coś dobrego. Tak było i tym razem, jego martwe ciało znaleziono już następnego dnia późnym wieczorem, tak że nie zdążył naruszyć go jeszcze poważnie ząb czasu. Gdyby Metody Mofarski jeszcze żył byłby z tego bardzo zadowolony, smród rozkładającego się ciała byłby dla niego źródłem potężnego stresu a poczucie dyskomfortu z tego wynikające unieszczęśliwiłoby go na wiele miesięcy. Bez wątpienia miał szczęście, nie zapisał się w pamięci potomnych jako gnijący i bezkształtny kawał mięsa.

Zawdzięczał to gburowatemu lokatorowi spod czwórki, który wracają z porannych zakupów zobaczył stojący wciąż na schodach termos Metodego Mofarskiego i pełen dobrej woli postanowił mu go zwrócić co było w jego przypadku rzeczą dość niezwykłą. Być może decydujące znaczenie miał fakt jego nieszczelności ale tego nie może wiedzieć nawet omnipotentny narrator. Tak czy inaczej gburowaty lokator spod czwórki postanowił zapukać do drzwi Metodego Mofarskiego tuż po godzinie dwudziestej pierwszej. Wybór czasu był optymalny bo wtedy kończył się ulubiony serial telewizyjny Metodego Mofarskiego. Gburowaty lokator spod czwórki liczył, że po godzinie spędzonej z psem Szarikiem być może będzie on w na tyle dobrym nastroju, że mu przyniesiony termos z poczucia wdzięczności ofiaruje. Zaskoczyła go niepomiernie głucha cisza, która zapadła w odpowiedzi na jego pukanie. Nie miał wątpliwości, że zdarzyło się coś złego bo Metody Mofarski nie miał zwyczaju wychodzić z domu o tak późnej porze i co najważniejsze za nic w świecie nie uroniłby nawet minuty ze swojego ulubionego serialu. Gburowaty sąsiad spod czwórki nacisnął klamkę ale mieszkanie było zamknięte. Dla pewności zapukał jeszcze dwa razy i pełen poczucia grozy wezwał Metodego Mofarskiego do wyjścia. Zgodnie zresztą z oczekiwaniami nie przyniosło to rezultatu. Wrócił więc do swojego mieszkania i sięgnął po telefon.

Policja zjawiła się już po godzinie. Czynszowa kamienica na skraju miasta, w której mieszkał Metody Mofarski cieszyła się bardzo złą sławą i dlatego wszelkie dochodzące na jej temat informacje były na miejscowym komisariacie traktowane śmiertelnie poważnie. Dwaj funkcjonariusze, podobnie jak nieco wcześniej gburowaty sąsiad spod czwórki pukając do drzwi nie doczekali się reakcji Metodego Mofarskiego. Zgodnie z procedurą udali się do gospodarza kamienicy, który dysponował na wypadek nadzwyczajnych okoliczności dodatkowym zestawem kluczy do każdego mieszkania w kamienicy. Nie zareagował on dobrze na prośbę policjantów. Bez wątpienia w tym przypadku okoliczności jednak były nadzwyczajne i dlatego mimo protestów i narzekań gospodarz kamienicy w końcu zmuszony był sięgnąć po wielki pęk kluczy i podążyć z nimi do mieszkania Metodego Mofarskiego. Po otwarciu drzwi policjanci niepewnie przekroczyli próg rozglądając się czujnie i cicho wołając gospodarza. Znaleźli go dość szybko, leżał w łóżku zwinięty w kłębek a na nim jego wielka półka na książki. Ze zmiażdżonej czaszki wyciekła mieszanina krwi i mózgu tworząc na poduszce wielką czerwoną plamę, która niemal dokładnie pokrywała się z inną, starszą, prawdopodobnie pamiątce po rozlanym czerwonym barszczu.

*****

Bardzo słynny inspektor, który swoją markę zawdzięczał konsultacjom przy największych serialach szybko odrzucił możliwość wypadku. Haki, na których wisiała półka zostały podpiłowane, prawdopodobnie piłą wciąż jeszcze leżącą na parapecie. Inspektor kazał zlecić zdjęcie z niej odcisków palców zresztą jak z całego mieszkania. Następnie przystąpił do bardziej gruntownych oględzin miejsca zbrodni. Niestety nie znalazł nic ciekawego oprócz niezwykle rzadkiego tygrysa z 1967 roku, którego dyskretnie schował do kieszeni. Zadowolony pomyślał, że jak dobrze pójdzie to już wkrótce będzie miał całą serię. To była już trzecia ofiara kolekcjonująca tygrysy w tym miesiącu... Ze słów sąsiadów wynikało, że ofiara była samotnikiem stroniącym od ludzi. Oprócz niego nikt inny nie miał kluczy do mieszkania, oczywiście poza gospodarzem kamienicy co czyniło tego ostatniego głównym podejrzanym. Tym bardziej, że jak na razie innych nie było. Dlatego też inspektor bez wahania kazał go natychmiast aresztować i przesłuchać z całą surowością stosowaną w tego typu sprawach.

Gospodarz kamienicy bardzo długo nie chciał się przyznać do winy. Napływające dowody w postaci odcisków palców z miejsca zbrodni czyniły jego sytuację coraz trudniejszą. Analiza gróźb przesyłanych Metodemu Mofarskiemu dała nowy przełom w śledztwie. Okazało się, że wszystkie one były pisane na papierze służbowym a na odwrocie każdej z nich widniała pieczątka z imieniem i nazwiskiem, adresem i numerem telefonu gospodarza kamienicy. Gwoździem do trumny okazały się jednak zeznania jego żony. Opowiedziała ona o chorobliwej zazdrości męża i jego nienawiści do Metodego Mofarskiego, z którym to ponoć miała mieć romans. Jej zdaniem mąż był osobą niezrównoważoną, zdolną do popełnienia nawet najgorszych czynów. Inspektor z czystym sumieniem mógł zamknąć śledztwo, tym bardziej, że wkrótce sam gospodarz kamienicy ze skruchą przyznał się do winy. Podpiłowanie haków było wyrazem rozpaczy, bo dosypywana przez niego Metodemu Mofarskiemu do jedzenia trutka na szczury nie działała. Ten miał się dobrze jak nigdy dotąd co tylko jeszcze zwiększało pielęgnowaną do niego w sercu nienawiść. Nie mógł wiedzieć, że Metody Mofarski spędził połowę swojego dzieciństwa ukrywając się przed rówieśnikami w labiryncie piwnic pod starą kamienicą. Tam w wyniku wielu prób początkowo przymusowych a potem już dobrowolnych uodpornił się na zawartą w trutce na szczury kumarynę.

Na pogrzebie Metodego Mofarskiego nie pojawił się nikt. Smutna ceremonia przebiegła szybko i w absolutnej ciszy. Wśród ludzi, którzy go znali przeważało poczucie ulgi. Nawet jego matka ucieszyła się, że już nie będzie dostawać tych przeklętych czekoladek, przez które tak bardzo w ostatnim czasie utyła. Zadowolony był gburowaty lokator spod czwórki, który zachował termos i inspektor policji kompletujący swoją biblioteczkę. Nawet jego morderca nie krył radości i satysfakcji ze śmierci „tej podstępnej gnidy”. Najwięcej na śmierci Metodego Mofarskiego skorzystała żona gospodarza kamienicy. Śmiejąc się dawno temu z jego durnego dowcipu wzbudziła w mężu zazdrość, która teraz przyniosła jej wolność. Podsycała ją opisując w swoim pamiętniku intymne chwile, które mieli ze sobą spędzić. Wiedziała, że mąż wszystko czyta i aż kipi z nienawiści. Miała nadzieję, że w gniewie zamorduje Metodego Mofarskiego a ona będzie mogła wreszcie zacząć nowe życie. Nie sama oczywiście ale z łysym jubilerem spod jedenastki, z którym spotkania były opisywane tak szczegółowo w jej pamiętniku. Żona gospodarza kamienicy czuła wdzięczność dla Metodego Mofarskiego za jego poświęcenie. Wybierała się nawet na jego pogrzeb ale w nawale pracy spowodowanej przeprowadzką ostatecznie zrezygnowała. 

Znając wyrozumiałość Metodego Mofarskiego mogę śmiało przypuszczać, że nie miałby do niej o to żalu, zresztą jak i do nikogo innego. Żył on zawsze w zgodzie z własnymi zasadami i dzięki temu teraz po śmierci jego życie stało się inspiracją dla innych. Czy ktokolwiek z nas mógłby chcieć czegoś więcej...

Koniec

Brak komentarzy: