wtorek, 6 stycznia 2009

Kryminał bez aktów ale ze śmiercią straszliwą na końcu. Część czwarta, najsmutniejsza ze wszystkich...

Nie minęła jeszcze dwunasta a już Metody Mofarski uszczęśliwiony gratulował sobie pomysłu wyjścia z mieszkania. Od strony towarzyskiej osiągnął sukces niebywały. Potwierdzało to starą prawdę, że najlepsze rzeczy zdarzają się tak po prostu i nie można ich zaplanować. Najwięcej satysfakcji dostarczyła mu rozmowa z gospodarzem kamienicy. Biedak chodził po wszystkich klatkach schodowych roznosząc służbowe zawiadomienia, powiadomienia i przypomnienia. Zmarznięty ochoczo przyjął propozycję kubka ciepłej kawy, którą Metody Mofarski złożył dając tym samym dowód swojej niezwykłej empatii. No cóż, wielkość najlepiej się wyraża w małych, z pozoru nic nie znaczących gestach. Gospodarz kamienicy nie potrafił ukryć, jak bardzo dobrym i kulturalnym lokatorem jest Metody Mofarski. Ten zawstydzony tymi pochwałami z trudem powstrzymał się przed ucieczką. Niestety termos był nieszczelny i kawa okazała się ledwo ciepła. Wbrew obawom Metodego Mofarskiego nie zakończyło to tak dobrze zapowiadającej się pogawędki. Gospodarz kamienicy okazał się szalenie kulturalnym człowiekiem, szczerze zainteresowanym stanem jego zdrowia. Tak rozczuliło go to, że niemal nie zdradził przyczyny swoich kłopotów. W ostatniej chwili się powstrzymał, nie chcąc obarczać swoim ciężarem tego miłego człowieka, który okazał mu tak duże zainteresowanie.
Gospodarz kamienicy jak się okazało miał również swoje problemy. Do największych należała plaga szczurów, której mimo wielu wysiłków nie udało się nawet ograniczyć. Metody Mofarski bezskutecznie starał się znaleźć słowa, które by pocieszyły tego zacnego człowieka ale nie potrafił. Dlatego też dając upust swoim emocjom najpierw poklepał go po plecach a następnie przytulił. Na ten miły gest gospodarz kamienicy zareagował wzruszeniem i dalszymi zwierzeniami. Okazało się, że źródłem prawdziwego nieszczęścia nie był plaga szczurów ale żona, która nie darzyła już go takim uczuciem jak kiedyś. Flirtowała bezwstydnie z innymi mężczyznami co doprowadzało go do szaleństwa. Gospodarz kamienicy nie chciał stracić swojej żony bo czy widział ktokolwiek piękniejszą kobietę na świecie? Metody Mofarski z grzeczności nie zaprzeczył, chociaż Pani Gospodarzowa zupełnie mu się nie podobała. Była dwudziestopięcioletnią blondynką ze zbyt szerokimi ustami i nazbyt wąskim nosem. Przeraźliwie chuda i wysoka bardziej przypominała te chore dziewczyny z telewizji, zataczające się z braku sił na wybiegach mody niż jego ukochaną mamusię. Metody Mofarski czytał kiedyś, że ponoć miłość jest ślepa więc szybko wybaczył gospodarzowi kamienicy jego brak gustu. Poklepał go raz jeszcze po plecach i zapewnił, że tak szlachetnym i dobrym ludziom nie przytrafiają się naprawdę złe rzeczy, co najwyżej chwilowe przykrości, które przypominają im o zasłużonym i należnym szczęściu będącym ich udziałem na co dzień. Pokrzepiony jego ciepłymi słowami gospodarz kamienicy podziękował mu i pożegnał się, bo czas był najwyższy wracać do wypełniania należnych mu obowiązków.
W takich chwilach Metody Mofarski czuł zadowolenie, że posłuchał rad mamusi i nie pozwolił by kobiety stały się ważną częścią jego życia. Dzięki temu było ono pełniejsze, bo mógł realizować wiele pasji a nie tylko jedną i do tego skrajnie niebezpieczną. Jego mamusia nie miała wątpliwości, mężczyźni nie umierają z powodu chorób ale zawsze i nieodmiennie przez kobiety. Tak było z jego ojcem, który tak zamyślił się w wannie nad cudownymi kształtami nowej sąsiadki, że nie zauważył trzymanej w dłoniach i podłączonej do prądu suszarki do włosów. Fakty są nieubłagane, gdyby myślał o sposobiącym się do narodzin Metodym Mofarskim żyłby do dziś... Czarne myśli szybko uleciały z jego głowy bo uświadomił sobie, że wreszcie po tylu latach znów miał szansę na przyjaźń z prawdziwego zdarzenia. Gospodarz kamienicy z pewnością był osobą godną zaufania a jego miła powierzchowność oraz intelektualna sprawność dawały gwarancję satysfakcji. Metody Mofarski podjął decyzję, że przy najbliższej sposobności zapyta go, czy ten nie ma ochoty wybrać się z nim na wystawę pamiątek po psie Szariku. Jego czapka z mistrzem Yodą wskazywała na to, że był on wyrafinowanym znawcą kina i z pewnością doceni jego propozycję. Metody Mofarski był z siebie tak zadowolony, że mimowolnie zaczął nucić pod nosem najnowszy szlagier niezwykle utalentowanego artysty. Jego ciche „spracowane jak poranek, po kolejnej nocy zarwanej...” niosło się po całej klatce. Nim zdążył dobrnąć do drugiej zwrotki zobaczył wsadzoną między drzwi białą kartkę. Strach i wypita w dużych ilościach kawa doprowadziły do łatwych do przewidzenia skutków...
*****
Rozpacz jaka stała się udziałem Metodego Mofarskiego, po klapie wydawało się gwarantującej sukces akcji była tak wielka, że pozbawiła go największego atutu jaki posiadał: błyskotliwej umiejętności logicznego myślenia. Stracił nadzieję na wykrycie tożsamości swojego mordercy i tym samym na przeżycie Nie pozostawało mu nic innego niż czekać na śmierć. Rzucił się na łóżko licząc, że poczuje chociaż ułamek tej niesamowitej przyjemności, która do niedawna czyniła z niego człowieka szczęśliwego. Zamiast tego nie mógł pozbyć się myśli, że wkrótce straci to wszystko. Również cudowną pościel w kurpiowskie wzory, którą zakupił w NRD podczas swojego jedynego w życiu urlopu. Nabył wówczas aż sześć kompletów, za wszystkie oszczędności jakie miał przy sobie bo nie chciał dopuścić by jakiś Niemiec przytulał się do skarbów polskiej kultury. Jednego z nich pewnie nie użyje już nigdy... Niestety o powodach wspomniał innym urlopowiczom co zakończyło jego współpracę z Funduszem Wczasów Pracowniczych. Teraz nie był nawet w stanie przywołać tych wszystkich cudownych chwil jakie wtedy przeżył. Myślał tylko o śmierci i jej wpływie na swoją przyszłość. Bez dwóch zdań rysowała się ona w czarnych barwach. 
Zrozumiał, że wszystkie poczynione plany nie zostaną już nigdy zrealizowane. Wisząca nad jego łóżkiem półka z książkami będąca dla niego powodem do dumy i wyznacznikiem jego intelektualnych aspiracji już nie wzbogaci się o nowe pozycje. Bogaty księgozbiór, w tym dzieła wszystkie Jana Dobraczyńskiego, seria „tygrysów” w liczbie siedemnastu egzemplarzy i wiele innych pozycji, z których Metody Mofarski był równie dumny zostanie najpewniej rozsprzedany za bezcen. Jaka szkoda, że nie pomyślał o napisaniu testamentu. Pełen rezygnacji skonstatował, że dotąd nie dopuszczał myśli o własnej śmierci. Poczuł się przeraźliwie samotny, ileż by dał by w tej chwili była z nim jego mamusia. Łzy napłynęły mu do oczu i zapłakał gorzko Metody Mofarski nad swym dobiegającym kresu życiem. Z każdą minutą lżej robiło mu się na sercu i w końcu zasnął pogodzony z własnym losem. Jak się miało okazać po raz ostatni w swoim życiu...
cdn.

Brak komentarzy: