niedziela, 4 stycznia 2009

Kryminał bez aktów ale ze śmiercią straszliwą na końcu. Część trzecia, po której będzie już z górki...

Przełom nastąpił po dwóch miesiącach, morderca zaskoczony spokojem swojej przyszłej ofiary zdecydował się bowiem zwiększyć moc swojej groźby i wreszcie dokonał tak bardzo oczekiwanej przez Metodego Mofarskiego zmiany jej treści. Słowa nadal co prawda pozostawały takie same, ale na ich końcu pojawił się wielki czarny wykrzyknik. Tego zlekceważyć już się nie dało. Metody Mofarski zrewidował swoje plany na sobotę i zamiast wizyty na wystawie pamiątek po psie Szariku, zwinięty w kuleczkę w swoim łóżku poddał się rozmyślaniom nad swoimi dalszymi działaniami. Zezłościła go swoista asymetryczność relacji między nim a jego prześladowcą. Dlaczego tak pokornie się godzi na rolę ofiary? W jego głowie pojawił się iście szatański plan, a gdyby tak w swoich drzwiach zostawić dla mordercy kartkę z jeszcze straszniejszymi słowami niż te skierowane do niego. Wtedy obaj mieliby takie same podstawy do obaw i byłoby to dużo bardziej sprawiedliwe. Wiedział przecież, kiedy morderca pojawia się przed jego drzwiami i mógł dzięki temu ograniczyć do minimum możliwość dostania się napisanej przez niego kartki w czyjeś niepowołane ręce.
Ucieszyła go ta myśl niepomiernie, nie na długo jednak bo zrozumiał, że asymetryczność jest wpisana w naturę tego typu relacji. Przewaga prześladowcy nie wynikała z większej bezwzględności rzeczonego, Metody Mofarski już w swoim bogatym życiu zabijał nie raz i nie był tak niewinny jak z pozoru mogło się wydawać. Potwierdzić to może chociażby biedna mysz, która skuszona licznymi okruszkami zabłądziła pewnego razu do jego łóżka. Liczne rany kłute zadane jej tępym ołówkiem nadal pozostają niezaleczone. Tylko dzięki swojemu refleksowi zdołała zachować życie, chociaż swoją kiepską orientację w terenie i nadmierne łakomstwo okupiła ciężkim kalectwem. Inne zwierzęta, które weszły w drogę naszemu bohaterowi miały mniej szczęścia. Motyle, pająki, biedronki i wiele innych stworzeń bożych najpierw traciło swoje nadmiernie jego zdaniem liczne kończyny a potem było brutalnie rozdeptywanych. Tak, bezwzględności Metodemu Mofarskiemu nie brakowało, lecz cóż mu było po niej skoro nie wiedział w stosunku do kogo ma jej użyć. To decydowało o tym, że on pozostawał ofiarą a jego prześladowca myśliwym. Tylko odkrycie tożsamości mordercy mogło wyrównać szanse i uchronić go przed marną śmiercią. Zrozumiał, że musi zrobić wszystko by się dowiedzieć kto za tym wszystkim stoi. Analiza otrzymanych dotąd kartek nie pozwalała mieć nadziei, że ich autor może pewnego razu z rozpędu się po prostu podpisać. Nie pozostawało nic innego jak zacząć działać bardziej aktywnie by się tego dowiedzieć...
Pod wieczór, przekręcając się na drugi bok Metody Mofarski zaczął się nad sobą użalać. Gdyby miał takie możliwości jak James Bond lub chociaż łysy jubiler spod jedenastki mógłby zainstalować kamerę. Niestety jego skromne zarobki nie pozwalały mu na zakup choćby lornetki. Będący w jego posiadaniu magnetofon MK 235 mógł co najwyżej nagrać kroki prześladowcy. W tym celu jednak musiałby zostać w domu by co 45 minut zmieniać kasetę na nową. Metody Mofarski uznał, że nie jest to do końca złe rozwiązanie, tym bardziej, że jego szef już od dziesięciu lat bezskutecznie chce wysłać go na urlop. Ucieszyłby się zapewne słysząc jego prośbą o jeden dzień wolnego, może nawet nie trułby przez następny miesiąc o prawach pracowniczych...
*****
Wreszcie nadszedł dzień, z którym Metody Mofarski wiązał tak wielkie nadzieje. Gwiazdy nie sprzyjały mu jednak, przynajmniej zdaniem znanego astrologa, który przestrzegał go podobnie zresztą jak i resztę ludzi spod znaku Skorpiona przed siedzeniem tego dnia w domu. Miało to jego zdaniem wpędzać w depresję i rodzić niebezpieczne myśli o własnej śmiertelności. Metody Mofarski był zaskoczony trafnością przepowiedni, właściwie od czasu pierwszego anonimu bez przerwy o tym myślał. Z całą pewnością już dawno by cierpiał również na depresję, gdyby tylko wiedział co oznacza to słowo... Świadomy własnej siły był pewny, że sobie jednak poradzi i już wkrótce będzie się cieszył tak mu potrzebnym spokojem ducha. Wstał wcześniej, bo i tak nie mógł spać i zaczął przygotowania. Sprawdził wytrzymałość krzesła, wygrzebał stary termos i przygotował morze kawy. Potem zabrał się za sprawdzenie magnetofonu, wszystko działało bez zarzutu. Na próbę nagrał próbkę swojego głosu, nie bardzo wiedział co powiedzieć więc głośno zaszczekał. Nastęnie przewinął kasetę do tyłu i nacisnął przycisk „włącz”. W mieszkaniu rozległo się donośne i niezwykle melodyjne szczekania. Prze chwilę pomyślał, że to wielka szkoda, że nie jest psem. 
Na zapas skorzystał z toalety i zjadł obfite śniadanie, oczywiście poza łóżkiem. Rozluźniony ustawił krzesło na właściwym miejscu, obok postawił termos i poszedł po magnetofon. Po powrocie ku swojemu przerażeniu odkrył, że standardowy kabel od MK 235 ma tylko jeden metr i czterdzieści osiem milimetrów długości, czyli o jakieś dwa metry mniej niż potrzeba. Nagrywanie w takich warunkach nie miało niestety większego sensu. By nie stracić całego dnia Metody Mofarski postanowił siedzieć pod drzwiami i słuchać. Zrezygnowany wziął sobie gazetę, długie godziny oczekiwania łatwiej znieść gdy ma się zajęcie.
Z nudów przeczytał po raz drugi swój horoskop i nagle zrozumiał jaki błąd dotąd popełniał. Przecież nie musiał się ograniczać do usłyszenia prześladowcy, mógł go równie dobrze zobaczyć. Wymagało to tylko wyjścia z mieszkania tak jak to zalecał astrolog i prowadzenia obserwacji z drugiej strony drzwi. Szybko się ubrał, schował termos do kieszeni i wyszedł na klatkę schodową. Czujne oczy Metodego Mofarskiego bardzo szybko odnalazły właściwy schodek, na którym bez zbytnich ceregieli zasiadł. Był to doskonały punkt, niemal naprzeciwko drzwi oddalony od nich w odległości nie większej niż dwa metry gwarantował dobrą widoczność. Jak się później okazało pewnych trudności nastręczało mu wytłumaczenie mijającym go współlokatorom powodów swojej na klatce obecności. Na początku udzielał bełkotliwych odpowiedzi wypatrując czujnie czy jego rozmówcy nie ukrywają w dłoniach białej, starannie złożonej kartki papieru. Po godzinie jego wyjaśnienia stały się już spójne i precyzyjne. Zaczynał od narzekania na plagę much w tym roku a kończył pochwałą środka owadobójczego, którego dopiero co użył w mieszkaniu. Jego skuteczności dorównywała ponoć tylko jego szkodliwość i dlatego on, Metody Mofarski siedział na klatce czekają aż wstrętne owady się wytrują. Wszyscy jego rozmówcy ze zrozumieniem kiwali głowami, bo sami ledwie trzy miesiące temu przeżywali podobne problemy. Gratulowali mu determinacji i czasem nawet zapraszali do siebie na herbatę. Grzecznie wtedy odmawiał i bełkotliwie się usprawiedliwiał. Propozycje były jednak na tyle rzadkie, że tym razem nie zdołał się dopracować jednej spójnej wersji.
Cdn.

Brak komentarzy: